Zbrodnia uświęcona

Przemysław Kucharczak

|

GN 28/2007

publikacja 12.07.2007 10:37

Kto pierwszy robił mydło z ludzi i spodnie z ludzkiej skóry? Wodzowie rewolucji francuskiej. Ci sami, którzy mieli usta pełne okrągłych zdań o wolności, równości i braterstwie ludzi. A jednak 14 lipca Francja znów czci ludobójców jako bohaterów narodowych.

Zbrodnia uświęcona 14 lipca, defilada na Polach Elizejskich. PAP/AP/ALFRED

We francuskich szkołach dzieci nie uczą się o zbrodniach rewolucji. – W podręcznikach mamy tylko krótki rozdział poświęcony przymuszaniu ludu siłą do zaakceptowania rewolucji. Ale bez szczegółów – mówi Laurent Nal, Francuz, który mieszka w Polsce. – Francuzi najczęściej nie wiedzą o rewolucyjnych zabójstwach, o paleniu miejscowości. Często nie wiedzą nawet, gdzie leży Wandea – mówi. A Wandea to prowincja na zachodzie Francji, nad rzeką Loarą. Tutaj w 1793 roku w obronie wiary i króla zwykli chłopi chwycili za widły, kosy i myśliwskie fuzje. Rewolucjoniści potraktowali ich powstanie jak osobistą zniewagę. Twierdzili przecież, że wyzwolili lud od tyranii króla... Do prowincji wkroczyła więc rewolucyjna armia. Za kolumnami wojska toczyły się wozy wyładowane siarką. Żołnierze palili wsie i miasta. Mordowali całymi tysiącami kobiety, mężczyzn i dzieci. Zabijali okrutnie. Zginęło około 117 tys. ludzi, czyli jedna siódma ludności prowincji.

Rzeź inwalidów
Mimo to co roku 14 lipca, czyli w święto rewolucji francuskiej, nad Paryżem eksplodują fajerwerki. Tłum na Polach Elizejskich wiwatuje na widok defilady. Rozradowani paryżanie nie zdają sobie jednak sprawy, że czczą jedno z najbardziej zbrodniczych wydarzeń w historii świata. To trochę tak, jakby Niemcy świętowali dzisiaj dojście Hitlera do władzy. Hitlerowcom udało się zabić więcej ludzi od francuskich rewolucjonistów zapewne tylko dlatego, że w XX wieku znano już cyklon B i karabiny maszynowe. Francuzi wyparli to ze swojej historycznej pamięci. A niektórzy usprawiedliwiają rewolucjonistów, twierdząc, że dla dobrego celu warto stosować krwawe środki.

We francuskich dziejach roi się od przykładów bohaterstwa i poświęcenia dla ojczyzny, jest mnóstwo błyskotliwych zwycięstw. Mimo to Francja wybrała sobie na święto narodowe niezbyt chwalebne zdobycie Bastylii przez lud Paryża, właśnie 14 lipca 1789 roku. Bastylia nie była już wtedy twierdzą, tylko zwykłym więzieniem o lekkim rygorze. Pilnowało jej zaledwie 30 Szwajcarów i 80 inwalidów wojennych. Szybko się poddali, gdy rewolucjoniści obiecali, że puszczą ich wolno. Kiedy jednak tylko oddali broń, oszalały tłum rzucił się na nieszczęsnych inwalidów. Część z nich została na miejscu zamordowana. Paryżanie wlekli ulicami ich dowódcę, a potem nosili jego głowę zatkniętą na pice.

Paryski lud zasmakował w krwawych widowiskach. Wkrótce na placach stanęły gilotyny. Po bruku potoczyły się głowy króla, królowej, tysięcy wrogów republiki. Kiedy zabrakło pod ręką wrogów, jedni rewolucjoniści ucinali głowy innym rewolucjonistom, w myśl zasady, że „rewolucja zjada swoje dzieci”. W czasie najbardziej krwawego „Wielkiego Terroru” gilotyny nie nadążały z zabijaniem skazanych, a ulicami płynęły strugi krwi. We Francji podczas rewolucji zginęło ponad pół miliona ludzi. Drugie tyle zmarło z głodu i chorób. Tymczasem w całym państwie żyło wtedy zaledwie 27 mln ludzi.

Ćwoki, co się modlą
Dlaczego gniew republiki skupił się jednak na Wandei? Przecież idee rewolucji z początku podobały się mieszkańcom tego regionu. Rządy króla Ludwika XVI nie były zbyt udane. Ludzie byli wściekli z powodu wysokich podatków. Zwłaszcza że od kilku lat trwał nieurodzaj. Rewolucja uwolniła lud od pańszczyzny i od dziesięciny na rzecz Kościoła. Jednak szybko wprowadziła nowe podatki, i to o wiele wyższe niż za czasów króla.

Rewolucjoniści uderzyli też w chrześcijan. Skonfiskowali kościelne dobra. Zburzyli mnóstwo kościołów, nawet jeśli były to unikatowe zabytki. Dzisiaj teksty ideologów oświecenia porażają swoją naiwnością. Jednak przywódcy rewolucji uważali się właśnie za oświeconych. I całkiem poważnie usiłowali zastąpić chrześcijaństwo kultem Rozumu albo Najwyższej Istoty. Katoliccy księża mogli zostać w swoich parafiach, jeśli złożyli przysięgę na wierność konstytucji. Dostawali wtedy pensję od państwa. Sęk jednak w tym, że przysięga mówiła też o zerwaniu więzi z papieżem. Niektórzy księża na to przystali. Większość jednak dzielnie odmówiła. Niektórzy księża uciekli za granicę, inni do swoich rodzin. Msze święte odprawiali w jaskiniach, stodołach, stojących na uboczu chatach, bo karą za to było więzienie. „Tu, w otoczeniu małych dzieci, głoszą słowo życia, nauczając je, jak kochać Boga, pocieszyć matkę, modlić się za Francję i wybaczać” – relacjonował niejaki Peigné. – „Tam na polance jakiegoś lasu nad brzegiem Divate, w leżącej na uboczu dolinie, odprawiają zwykłą Mszę, godzinę lub dwie przed pierwszymi zorzami brzasku. Jakiś stół czy inny mebel przykryty białym płótnem służy za ołtarz (...). Często nagłe ostrzeżenie przerywa ceremonię. Wówczas ksiądz jak najszybciej podąża do kryjówki”.

Kiedy parafię Saint-Hilare-de-Mortagne musiał opuścić proboszcz Mathieu Paunaud, żegnał go tłum wzruszonych parafian. Proboszcz poprosił ich, żeby zbierali się co niedzielę na godzinę 10. A wtedy on, gdziekolwiek Bóg go poprowadzi, będzie odprawiał Mszę w ich intencji. „Dołączcie swą intencję do mojej, a nie wątpię, że dobry Bóg uwzględni tę intencję, którą zadośćuczynicie przykazaniu. Nie uczestniczcie w Mszy sprawowanej przez jakiegoś intruza” – poprosił i odjechał.

Historyk Raynald Secher w książce „Ludobójstwo francusko-francuskie” opisuje, jak ci parafianie co niedzielę około dziesiątej wślizgiwali się do kościoła, żeby kościelnym dzwonem zwołać wiernych. Kiedyś na ten dźwięk przybiegli też żandarmi z karabinami. Zastali tłum ludzi na cmentarzu pod kościołem. Ludzie w skupieniu klęczeli na kamiennych nagrobkach. – Ależ zabobonni durnie! Wierzą, że słyszą Mszę odprawianą gdzieś daleko – próbował zakpić brygadier żandarmerii. – Modlitwa sięga dalej niż na sto mil, przecież z ziemi aż wznosi się do nieba – odpowiedział mu niespodziewanie jakiś stary mężczyzna. – I wy myślicie, że jesteście tutaj w kościele, ćwoki jedne? – kpił dalej brygadier. – Jesteśmy tu w miejscu świętym, na kościach naszych ojców – odpowiedział staruszek.

Wódz spod łóżka
Prześladowania Kościoła rosły. Nowe władze robiły też błędy w polityce gospodarczej. Wkrótce chłopi z Wandei uznali, że za czasów króla było im znacznie lepiej. Kiedy w marcu 1793 roku zaczął się pobór rekrutów, chłopi chwycili widły, kosy i myśliwskie strzelby. I ruszyli na żołnierzy z krzykiem: „Za wiarę i króla!”.

Zdumieni odwagą wandejskich chłopów byli nawet szlachcice. Chłopi szybko zaproponowali im dowództwo. Jednego z najlepszych wodzów powstania chłopi wyciągnęli... spod łóżka, gdzie się przed nimi schował. Do walki włączyli się też mieszczanie. Chłopi nieźle tu strzelali dzięki tradycjom kłusowniczym. I wkrótce zdobyli lepszą broń na republikańskiej armii. W wandejskich lasach rewolucjoniści ponosili klęskę za klęską.

Powstańcy byli najdziwniejszą armią świata. Kawaleria dosiadała koni pociągowych, z uprzężą ze sznurków. Zamiast normalnych butów jeźdźcy nosili chodaki. A jednak bili się świetnie. Po kilku wygranych bitwach ich szeregi zasiliło kilka regimentów huzarów, którzy przeszli na stronę zwycięzców. Powstańcy często mieli poszarpane przez kule łachmany. Na piersiach prawie każdego z nich kołysały się szkaplerze, wizerunki krzyża i Najświętszego Serca Jezusa.

Powstańcy zdobyli nawet miasto Angers. Mogli pomaszerować na Paryż i zdławić rewolucję. Ten jeden raz zawiodła jednak dyscyplina w ich „Armii Katolickiej i Królewskiej”. Ci prości ludzie uznali, że już obronili swoją ziemię i sprawa jest załatwiona. Zawrócili więc do domu... na żniwa. A wtedy rewolucjoniści otrząsnęli się z szoku, ściągnęli posiłki i rzucili na Wandeę ogromne siły.

Mydło z ludzi
Prowincję zaczęły przeczesywać rewolucyjne oddziały, zwane piekielnymi kolumnami. Kto nie uciekł przed nimi do lasu, ginął w męczarniach. Rewolucyjni żołnierze najpierw gwałcili kobiety, a potem je mordowali. Zabijali starców i zakłuwali bagnetami niemowlęta leżące w kołyskach. Często widywano, jak żołnierze przerzucali sobie dzieci z bagnetu na bagnet. Rewolucyjny generał Westermann raportował paryskiemu Komitetowi Ocalenia Publicznego: „Wedle rozkazów, jakie mi przekazaliście, zmiażdżyłem te dzieci pod końskimi kopytami, zmasakrowałem kobiety, które – przynajmniej te – nie będą już rodzić bandytów. Nie mam sobie do zarzucenia ani jednego wziętego więźnia. Zgładziłem wszystkich”.

Generałom republikańskim szkoda było kul na ludność cywilną. Kazali więc zabijać ją bagnetami. Ale i bagnety czasem się przy tym łamały. Tysiące ludzi, także kobiety z dziećmi, zaczęto więc ładować na stare statki. A potem je zatapiano na środku Loary. Żołnierze w szalupach dobijali tych, którzy mimo wszystko wypływali na powierzchnię.

„Rozkazuję palić wszystko, co nadaje się do spalenia, i brać pod bagnety każdego mieszkańca, którego spotkacie na swojej drodze” – zarządził rewolucyjny generał Grignon. – „Wiem, że mogą być jacyś patrioci w tym kraju; wszystko jedno, musimy poświęcić wszystkich”. Najbardziej szokujące są opisy palenia w piecach żywcem kobiet i dzieci, umierających z potwornym krzykiem. „Z braku żon rojalistów zabrali się do żon prawdziwych patriotów. Dotąd 23 kobiety poddano już tej straszliwej męczarni” – zżymał się Gannet, oficer policji wiernej republikanom.

W miejscowości Clisson rewolucyjni żołnierze zakopali w ziemi kocioł, położyli na nim ruszt, a potem spalili na nim 150 kobiet. „Dziesięć baryłek tłuszczu wysłałem do Nantes. Był to jakby tłuszcz z mumii: służył szpitalom” – zeznał później jeden z żołnierzy. W mieście Angers żołnierze ściągnęli skórę z 32 ludzi na spodnie dla wyższych oficerów. Skórę zdzierali od pasa w dół, dzięki czemu spodnie miały być dobrze dopasowane do ciała nowego właściciela. Historyk Reynald Secher pisze, że żołnierze ci naśladowali tylko Saint-Justa, jednego z przywódców rewolucji, który dowodził: „Skóra ludzka ma konsystencję i jakość lepszą od koźlęcej. Skóra z ciał kobiecych jest bardziej miękka, ale mniej trwała”.

To tylko drobny wycinek z bestialstw, popełnionych przez rewolucjonistów w Wandei. Mimo to powstańcy postępowali z jeńcami po chrześcijańsku. Kiedy chłopi chcieli po jednej z bitew zabić czterystu schwytanych republikanów, powstańczy wódz Maurycy d’Elbée zastąpił im drogę z modlitwą: Ojcze nasz – jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Jeńców uwolniono. Inny powstańczy generał, Bonchamps, darował życie 5 tysiącom żołnierzy republiki, zanim skonał z ran odniesionych w bitwie. Jednak rannego d’Elbée rewolucjoniści rozstrzelali. Wkrótce zmienili nawet nazwę Wandea na Vengé – to znaczy Departament Zemsty.

W tej straszliwej pożodze można jednak znaleźć ślady ludzkich odruchów. Choćby w mieście Nantes, które sprzyjało rewolucji, a nie powstańcom. Miejscowe kobiety zaczęły tam masowo adoptować dzieci, które miały być tam rozstrzelane wraz ze swoimi matkami.

Większość Wandejczyków mimo wszystko przeżyła, kryjąc się w lasach. Najciekawsze jednak jest to, że rewolucjoniści przez tamten mord utrwalili w tej prowincji niechęć do wszelkiej lewicy. Do dzisiaj w wyborach w Wandei wygrywa prawica. I choć większość Francuzów odwróciła się dziś plecami od Boga, w tym regionie chrześcijaństwo wciąż jest żywsze niż w innych prowincjach. Wandejczycy mają też swoje obchody tamtego powstania z lat 1793–94. Jednak świętują bez fajerwerków i defilady, bo władze centralne nie dają na ich obchody ani centa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.