Mój fartuch był we krwi

Stanisław Zasada, korespondent GN w Poznaniu

|

GN 25/2006

publikacja 14.06.2006 13:47

Z narażeniem życia ratowała rannych demonstrantów, z którymi była sercem. I ubeków, którzy do nich strzelali.

Aleksandra Banasiak Aleksandra Banasiak
uczestniczka wydarzeń Poznańskiego Czerwca 1956.
Szymon Siewior

Pielęgniarka nie dzieli ludzi na przyjaciół i wrogów – mówi Aleksandra Banasiak, bohaterska siostra, która niosła pomoc uczestnikom krwawych wydarzeń na ulicach Poznania.

Tłum gwizdał
28 czerwca 1956 r. Aleksandra Banasiak, wtedy 21- -letnia pielęgniarka, miała wolny dzień. Na placu Mickiewicza przyłączyła się do demonstrantów. – Jak usłyszałam „Boże, coś Polskę”, dałam się ponieść patriotycznemu nastrojowi – opowiada.

Wkrótce potem tłum ruszył pod ówczesny Urząd Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Kochanowskiego. Aleksandra wróciła do szpitala przy ul. Mickiewicza, w którym pracowała. Gmach ubecji od szpitala dzieliło zaledwie kilkadziesiąt metrów. – W pewnej chwili usłyszałam strzały, a zaraz potem wołanie: ratunku!, pomocy! – wspomina. Włożyła biały fartuch oraz pielęgniarski czepek, chwyciła torbę z opatrunkami i wybiegła z koleżanką na ulicę. – Mimo że kule świstały, zaczęłam opatrywać rannych, a manifestanci przenosili ich do szpitala – opowiada. – Niektóre rany były straszne. Do dziś pamiętam żołnierza z jelitami na wierzchu. Co jakiś czas wracała do szpitala, żeby zmienić zakrwawiony fartuch na czysty. W którymś momencie wołanie o ratunek dobiegło z budynku bezpieki. – Weszłam tam razem z lekarzami – mówi pani Aleksandra. – Tłum nie chciał nas wpuścić, a potem zaczął gwizdać, że pomagamy oprawcom.

Na nic obrączki
Banasiak ratowała rannych, dopóki nie ogłoszono godziny milicyjnej. Mówi, że wtedy nadeszły jeszcze gorsze chwile. – Do szpitala przychodziły rodziny w poszukiwaniu swoich bliskich – wspomina. – Niektórzy od nas dowiadywali się o ich śmierci. Pani Aleksandra do dziś pamięta Annę Strzałkowską, która zemdlała, gdy zobaczyła zwłoki swojego syna. Jej 13-letni Romek był jedną z najmłodszych ofiar. Zapamiętała też rozpacz młodej kobiety. Jej narzeczony przyjechał tego dnia do Poznania po obrączki i zginął podczas walk. – Ta dziewczyna nie chciała oderwać się od jego ciała i szlochała: „Po co nam teraz te obrączki?”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.