Dumni i wierni swoim korzeniom

Marcin Żebrowski

|

GN 44/2005

publikacja 27.10.2005 12:06

Błoto miało trafić w kandydata na prezydenta. Przylepiło się do Kaszubów. A to naród dumny. Przywiązany do Boga, Ojczyzny, Honoru i Historii. Ta z kolei jest bardzo skomplikowana. Streszczenie jej jednym zdaniem to – jak mówią Kaszubi – po prostu świństwo.

Dumni i wierni swoim korzeniom Marcin Żebrowski

Kiedy Polskę obiegły słowa Jacka Kurskiego o ochotniczej służbie dziadka Donalda Tuska w Wehrmachcie, Kaszubi znowu poczuli to dziwne uczucie. Niektórym dziennikarzom i politykom z łatwością przechodziły przez gardło słowa, że „wielu Kaszubów w czasie wojny opowiedziało się po stronie Niemiec”. – To wraca jak fala. Co jakiś czas musimy udowadniać, kim jesteśmy – mówi spokojnie Tomasz Fopke, zastępca burmistrza Żukowa. Malownicze miasteczko leży na rozstaju dróg. Jedna prowadzi w stronę Kościerzyny, drugą można dojechać do Kartuz, trzecia wiedzie do Gdańska, a dalej na Hel. Wszędzie wokół są Kaszuby i Kaszubi. – Żeby było jasne: Kaszubi służyli w Wehrmachcie, my tego nie negujemy – przyznaje Eugeniusz Pryczkowski, jeden z działaczy kaszubskich, twórca m.in. programów w regionalnym oddziale TVP. – Ale żeby mówić o losach Kaszubów w czasie II wojny światowej, trzeba poznać ich historię.

Godło i flagi
– Wiem, że Kaszubi zawsze byli i pozostaną wierni Kościołowi. Tu, na Kaszubach, w okresie reformacji i w okresie rozbiorów, obrona katolicyzmu złączyła się nierozerwalnie z obroną polskości – takie słowa usłyszeli Kaszubi od Jana Pawła II. Kiedy w 1987 roku przyjechał na Wybrzeże Gdańskie, wizytę rozpoczął w Gdyni. Z ołtarza na skwerze Kościuszki cytował m.in. wiersz Hieronima Derdowskiego, kaszubskiego poety: „Nie ma Kaszub bez Polonii, a bez Kaszub Polści”.

Kaszubi na pewno słuchali tego z dumą. To dobrze znane im uczucie. Nigdy nie ukrywają swojego pochodzenia. Odkąd można kupić naklejki z czarnym gryfem na żółtym tle, bardzo trudno przejechać przez Trójmiasto, dostać się na Półwysep Helski albo na malownicze tereny Szwajcarii Kaszubskiej, nie mijając po drodze kilku aut, których bagażniki są ozdobione nie tylko popularną „PL-ką”, ale także kaszubskim godłem. W czasie świąt i uroczystości kaszubskie flagi wiszą obok polskich i unijnych.

Niemiec trzeciej kategorii
Tak samo dumni i przywiązani do polskości byli Kaszubi w 1939 roku. – Gauleiter Albert Forster (zarządzający Pomorzem Gdańskim – dop. red.) zlecił na początku grudnia 1939 roku przeprowadzenie spisu ludności. Okazało się, że 71 procent mieszkańców uznało polski za swój język. Kaszubski wybrało 12 procent ludności – mówi profesor Bogdan Chrzanowski, pracownik Państwowego Muzeum Stutthof.
– Kaszubi znali też niemiecki. Uczyli się przecież w szkołach zaboru pruskiego, dlatego kiedy Niemcy wkroczyli na Pomorze, uznali, że są u siebie – dodaje Tomasz Fopke.

Bardzo szybko jednak musieli zweryfikować swój pogląd. Forster miał złożyć zobowiązanie, że ostatecznie zgermanizuje – jak uważali Niemcy – i tak niemieckie Pomorze w ciągu 10 lat.
– Chciał to nawet zrobić w czasie o połowę krótszym. Kiedy ogłosił zapisy na volkslistę, wśród Kaszubów nie było odzewu – opowiada Eugeniusz Pryczkowski. – Wydał więc nakaz zapisów.
– 22 lutego 1942 roku ogłosił odezwę do Okręgu Gdańskiego i Prus Zachodnich – precyzuje profesor Chrzanowski. – Dał miejscowej ludności miesiąc na zapisanie się na volkslistę.

Jednak mówiąc o volksliście na Pomorzu, trzeba pamiętać o tym, że miała ona kilka kategorii.
– Mieszkańców Pomorza podzielono na cztery grupy – dodaje prof. Chrzanowski. – Do pierwszej należeli Niemcy, którzy czynnie działali przed wybuchem wojny, w drugiej znaleźli się ci, którzy legitymowali się tożsamością niemiecką, ale pozostawali bierni. Do trzeciej kwalifikowano osoby, które dawały szansę na pełną germanizację. Czwarta grupa to ludność całkowicie spolonizowana, która nie rokowała szans na dołączenie do społeczeństwa niemieckiego. Kaszubi należeli do grupy trzeciej.
– Oficjalnie podpisywali po prostu volkslistę, ale stawianie na jednej szali grupy trzeciej z pierwszą, czy drugą jest wielką niesprawiedliwością – dodaje prof. Chrzanowski.

Mundur albo śmierć
– Wybór był prosty: podpisujesz listę albo ty i twoja rodzina idziecie do Stutthofu – opowiada Grzegorz Schramke, jeden z młodych Kaszubów. Ma niespełna 30 lat. Studiując filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim, rozklejał naklejki z gryfem w salach. Potem prowadził pismo „Kaszebsko Odroda”. – Kaszubi nie mieli wyjścia. Jeśli chcieli obronić swoje rodziny, musieli podpisywać listę. Dziadek Grzegorza w 1939 roku walczył w polskim mundurze. Po rozbrojeniu wrócił do domu, na Kaszuby. Potem został powołany do Wehrmachtu. Jak mówi Eugeniusz Pryczkowski, miał podobnie jak tysiące Kaszubów w takiej sytuacji, trzy wyjścia.

– Mógł iść do wojska albo się ukrywać, ewentualnie wstąpić do Gryfa Pomorskiego. W dwóch ostatnich przypadkach niebezpieczeństwo groziło całej rodzinie – dodaje Pryczkowski. – W 1942 roku na przykład żandarmi odkryli jeden z bunkrów Gryfa w okolicy wsi Różny Dąb w gminie Szemud. Partyzanci uciekli, ale żandarmi wrócili i na oczach kobiet i dzieci zabili wszystkich mężczyzn ze wsi. – Kaszubi mieli w pamięci to, co działo się na początku wojny – dodaje prof. Chrzanowski. Chodzi np. o zbiorowe mordy w lesie Piaśnickim, gdzie stracono kilkanaście tysięcy ludzi. – Jeśli dorosły mężczyzna nie chciał podpisać volkslisty albo pójść do Wehrmachtu, jego rodzina mogła trafić do obozu pracy w Potulicach albo obozu koncentracyjnego Stutthof. Nic więc dziwnego, że groźby poskutkowały. W 1942 roku volkslistę podpisało około 55 procent miejscowej ludności. I to właśnie z nich werbowano żołnierzy do Wehrmachtu.

Kajdany i wywóz
– Kaszubi pozostali Polakami – mówi Eugeniusz Pryczkowski. – Listy, jakie przysyłali z frontu, pisali po polsku. Nie byli zresztą najlepszym wojskiem. Dezercje były na porządku dziennym. Niemcy o tym wiedzieli, dlatego najczęściej wywozili ich na daleko położone linie frontu. Zazwyczaj do zachodniej Europy. Kaszubi jednak z tego korzystali i uciekali na drugą stronę.

Dziadek Grzegorza Schramke trafił z kolei na front wschodni. Stamtąd uciekł do wojska radzieckiego. I tu znowu dała o sobie znać złożona i trudna historia Kaszubów. Zamiast spodziewanego karabinu, dostał kajdany. Został potraktowany jak Germaniec. – Wywieziono go pod Ural. Wrócił kilka lat po wojnie. Większość drogi przeszedł na piechotę – wspomina Grzegorz. Nawet po zakończeniu wojny Kaszubi byli traktowani przez wyzwolicieli jak wrogowie. – Znali niemiecki, więc byli Germańcami – tłumaczy ówczesny sposób myślenia Eugeniusz Pryczkowski. – Tylko z jednej parafii w Sianowie wywieziono na Sybir ponad 50 osób. Jedna trzecia nie wróciła. – Jesteśmy przywiązani do naszej tradycji, kultury, historii i języka – mówi Tomasz Fopke. – Jesteśmy Kaszubami. Polakami.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.