Więcej niż polityka

Marek Jurek, historyk, przewodniczący Prawicy Rzeczypospolitej, były marszałek Sejmu

|

GN 47/2010

publikacja 25.11.2010 12:28

Zabawa deskorolkami nie jest bezpieczna – ani na jezdni, ani w dyplomacji.

Marek Jurek Marek Jurek

Uderz w stół – nożyce się odezwą. Traktat lizboński (w swym art. 2) ogłosił, że Unia opiera się na równości i poszanowaniu praw „osób należących do mniejszości (…) w społeczeństwie opartym na (…) niedyskryminacji”. Ogłosił również, że Unia „dąży do zwalczania wszelkiej dyskryminacji” i „może podjąć środki niezbędne w celu zwalczania wszelkiej dyskryminacji”. Po tych groźnych i uroczystych proklamacjach nie trzeba było długo czekać na pojawienie się nowych „mniejszości”.

„Gazeta Wyborcza” pół miesiąca temu, po długiej kampanii na rzecz „Narkopolaków”, wytropiła nową formę dyskryminacji społecznej – „narkofobię”. Narkomania – patologia społeczna, której ofiary zasługują na leczenie i opiekę, ale która również zobowiązuje władze i opinię publiczną do ochrony dobra wspólnego i zagrożonych ludzi – ma teraz stać się podstawą podmiotowych roszczeń. Ma się stać, a właściwie już się staje, od kiedy na ulice naszych miast wyszły demonstracje zwolenników „trawy” i legalizacji tzw. miękkich narkotyków. Na razie jesteśmy na etapie roszczeń; jeśli zostaną one spełnione – zacznie się tropienie i zwalczanie przejawów „narkofobii”.

Już dziś bowiem za „przemoc” i naruszanie „praw człowieka” uznaje się „nadmierne” zainteresowanie rodziców towarzystwem, w jakim przebywają ich dzieci. W szkołach pojawili się już orędownicy walki z „homofobią”, może niedługo pojawią się organizatorzy manifestacji miłośników „trawy”, żeby opowiedzieć uczniom o swej sprawie? Zasada niedyskryminacji może otworzyć im drzwi szkół – bo zapewne jako „narkofobię” zakwalifikowano by utrudnianie im propagandy. Jakie kolejne formy dyskryminacji wytropią bojownicy „społeczeństwa opartego na niedyskryminacji”?

Poligofobię – jak nazwą poparcie państwa i społeczeństwa dla monogamicznego małżeństwa? Atefobię – za którą uznają publicznie deklarowaną i bronioną wiarę w Boga? „Na koniec” więc – jak pisze Poeta – „żeby wiadome było”: ideologię niedyskryminacji, wpisaną przez traktat lizboński do prawa europejskiego, zaakceptowały zgodnie, bez protestów, bez sporów, bez jakichkolwiek zastrzeżeń dwa nasze ostatnie rządy, obecny i poprzedni. To ich odpowiedzialność, jak również tych wszystkich, którzy nie bacząc ani na przeszłość, ani nie żądając kroków naprawczych w przyszłości, wytrwale udzielają poparcia partiom, które je powołały i ponoszą odpowiedzialność za tę politykę. Społeczeństwo musi przeciwstawiać się złu, ale przede wszystkim musi realizować dobro wspólne. Tymczasem po pierwszej Lizbonie przychodzi Lizbona II, niemiecko-francuskie propozycje nowego traktatu, który wprowadzi kontrolę Unii Europejskiej nad budżetami poszczególnych państw narodowych. Pretekstem do postulowanej kontroli jest walka z kryzysem finansowym.

Jednak jej celem i zarazem instrumentem będzie ograniczenie polityki prorodzinnej, łącznie z nakładaniem nowych ciężarów fiskalnych na rodziny – jeżeli tylko ich prawa podatkowe da się przedstawić jako „ulgi”. Już dziś widzimy to w oficjalnych sugestiach wobec państw europejskiego Południa. Na cenzurowanym jest rodzina, ale nie rzeczywiste ulgi podatkowe (obniżenie stawek VAT) dla miłośników antykoncepcji i dotacje finansowe dla laboratoriów in vitro. Nasz rząd wstępnie zaakceptował Lizbonę II, a protestów opozycji nie słychać, mimo że wyzwanie demograficzne jest dziś najpoważniejszym problemem Polski i Europy. Odbierać współczesnemu państwu instrumenty polityki na rzecz rodziny i na rzecz urodzeń to odbierać mu prawo do zabiegania o własną bezpieczną przyszłość. Możliwość polityki prorodzinnej będzie mieć dla narodów Europy w wieku XXI znaczenie równie kluczowe jak obrona narodowa w wieku XX.

Fataliści wzruszą ramionami i powiedzą – taki świat, taka Unia. To mało mądry pogląd, jak większość mechanicznie powtarzanych opinii. Imperialna koncepcja Unii – wprowadzająca władzę wspólnych instytucji w miejsce solidarnej polityki państw – budzi opór nie tylko w Polsce, a może raczej budzi opór w Europie, nawet jeśli nie budzi go w Polsce. Franco Frattini, jeden z najmądrzejszych polityków współczesnej Europy, włoski minister spraw zagranicznych, zaproponował w odpowiedzi na „Lizbonę II” nieformalną „Niceę II”.

Traktat nicejski budował Unię na sześciu nośnych filarach, sześciu wielkich państwach europejskich: Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Hiszpanii i Polsce. Traktat lizboński to przekreślił, windując pozycję Niemiec, degradując Polskę i Hiszpanię. Dziś Włochy proponują odbudować nieformalne forum koordynacyjne UE w składzie nicejskiej Szóstki. Niestety, obecny rząd Rzeczypospolitej propozycji tej nie podjął, zachowując się jak deskorolkarz, który podczepiwszy się do niemiecko-francuskiej limuzyny, nie chce się puścić, bo ma nadzieję, że gdzieś w końcu zajedzie. Niestety, zabawa deskorolkami nie jest bezpieczna – ani na jezdni, ani w dyplomacji.

Każdy, kto czytał Władysława Konopczyńskiego, wie, że w czasach saskich życie polityczne było niezwykle ciekawe, tylko że Polska nie prowadziła żadnej polityki. Dziś czasy w polityce europejskiej są równie dynamiczne jak wtedy, Polska równie bezczynna, polityczne walki równie „ciekawe”. Czas jednak spojrzeć na politykę z perspektywy dobra wspólnego narodu, a nie agendy wyznaczanej przez kłótnie zwalczających się partii. Tu chodzi o coś znacznie więcej niż polityka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.