Wybory na serio

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 46/2010

publikacja 22.11.2010 10:11

Wyborcy nie zdają sobie sprawy, jak bardzo "polityczne" są najbliższe wybory

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Gdyby wierzyć mainstreamowym mediom, najważniejszym wydarzeniem tuż przed wyborami samorządowymi jest polityczna przyszłość kilku osób, do niedawna mniej lub bardziej związanych z PiS. Przekaz medialny, towarzyszący kampanii wyborczej tej partii, można streścić w kilku słowach: wyrzuceni, odeszli lub za chwilę odejdą. Natomiast Platforma Obywatelska, która po „wzięciu” telewizji publicznej rządzi w atmosferze powszechnego zachwytu wszystkich ważniejszych mediów, reklamuje swoją polityczną ofertę: Nie róbmy polityki. Budujmy boiska. Gdyby jednak mainstreamowym mediom nie wierzyć i samemu poszukać politycznego kontekstu nadchodzących wyborów, łatwo odkryć kilka ważnych kwestii, które zasadniczo różnią partie ubiegające się o władzę w samorządach.

Dotyczą spraw istotnych i – co najważniejsze – zupełnie nieobecnych w medialnej kampanii. Pierwsza kwestia to pakiet ustaw zdrowotnych, który trafił do sejmu, a który z samorządami ma wiele wspólnego. Nowy projekt PO zakłada, że samorządy, które nie zechcą przekształcić szpitali w placówki niepubliczne, będą musiały pokryć ich zadłużenie w ciągu trzech miesięcy, od terminu zatwierdzenia finansowego bilansu. Jeśli tego nie zrobią, w 12 miesięcy będą zmuszone do zmiany formy prawno-organizacyjnej szpitala.

W projekcie ustawy słowo „szpital” zastąpiono terminem „podmiot wykonujący działalność leczniczą, który może być przedsiębiorstwem lub nie przedsiębiorstwem”. Jeśli to nie jest polityka, Panie Premierze, to co nią jest? I pytanie do pana prezydenta Komorowskiego: Czy podtrzymuje Pan swoją deklarację z prezydenckiej kampanii potwierdzoną wyrokiem sądowym, że nie jest Pan zwolennikiem prywatyzacji służby zdrowia? Bo to, że PiS takiej prywatyzacji jest przeciwne, wiemy i bez sądowych wyroków.

Jednak najważniejszym i całkowicie przemilczanym w kampanii samorządowej dokumentem jest Raport Polska 2030, przygotowany przez zespół doradców rządowych kierowanych przez ministra Michała Boniego. Dostępny na stronie internetowej, liczący ponad 300 stron, wydaje się dla tzw. mainstreamowych dziennikarzy za długi i za trudny. Rzeczywiście obejmuje wiele obszarów polskiego życia społeczno-gospodarczego, uporządkowanych w 10 wyzwań stojących przed Polską. Obok diagnozy sytuacji zapowiada bardzo poltyczny, a nawet skrajnie ideologiczny model polityki rozwoju naszego kraju – nazywając go polaryzacyjno-dyfuzyjnym.

Z raportu wynika, że przez „ostatnie kilkanaście lat Polska rozwijała się wolniej niż inne kraje Europy Środkowej i miała niższą zdolność do absorpcji zaburzeń gospodarczych” (s. 31). Lepiej rozwijały się Czechy, Węgry i Słowacja, a różnica, zdaniem autorów raportu, tkwi (s. 38) w wyższych podatkach, inwestycjach publicznych i dobrze wynagradzanym aparacie państwowym w Czechach i na Węgrzech. Polska cechuje się „niską jakością interwencji publicznej”. Okazuje się też, że w Polsce rośnie zróżnicowanie płac, a „koszty pracy nie wyprzedzają produktywności”, co w normalnym języku oznacza, że mimo iż pracujemy lepiej, to zarabiamy tyle samo. Autorzy piszą (s. 95): „Zróżnicowanie płac zwiększa się praktycznie w każdym punkcie rozkładu dochodów, zamożni mają większe szanse na wzrost płac niż niezamożni”. Powiększają się także nierówności regionalne (s. 239). Ciekawa i zapewne trafna diagnoza. A jakie lekarstwo i jaką politykę rozwoju proponują eksperci i ministrowie z PO?

Po pierwsze, cieszyć się rosnącym zróżnicowaniem płac, bo „próby przeciwstawienia się temu procesowi za pomocą systemu podatkowego muszą działać kontrproduktywnie – będą zmniejszać bodźce do podnoszenia kwalifikacji” (s. 95). Po drugie, zwiększyć elastyczność prawa pracy i płace, chociaż młodzi potrzebują stałego zatrudnienia, by mieć zdolność kredytową. Już dzisiaj jesteśmy w Europie rekordzistami z 30 proc. pracujących na umowach na czas określony. Po trzecie, trzeba uznać polaryzację dochodów w różnych regionach kraju za naturalną, bo „próba zahamowania jej za wszelką cenę oznaczałaby rezygnację z ambitnych celów gospodarczych” (s. 239). Biedniejszym proponuje się głównie czekanie, zwane naukowo dyfuzją: „Szansa relatywnie biednych obszarów polega na uczestniczeniu w sukcesie najsilniejszych regionów, a nie na doraźnej pomocy w ramach polityki redystrybucji i przywilejów” (s. 239). Po czwarte, będziemy unikać rozwojowego „dryfu” i wspierać głównie „lokomotywy” rozwoju. Po piąte, będziemy unikać debaty z opozycją, bo tę cechuje „jałowość nastawiona na nienawistną walkę” (s. 22).

Prawo i Sprawiedliwość proponuje samorządowej Polsce inny model, zwany rozwojem „trwałym i zrównoważonym”, w którym państwo stosuje wsparcie finansowe dla terenów słabszych ekonomicznie, inicjuje ich rozwój oparty na wewnętrznych czynnikach wzrostu i stara się minimalizować nierówności społeczne. Tak jak w UE, która wspiera finansowo od 2004 roku rozwój Polski, zgodnie z zasadą spójności i solidarności z biedniejszymi. Wyborcy nie zdają sobie sprawy, jak bardzo „polityczne” są najbliższe wybory, bo też i skąd mają o tym wiedzieć.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.