Parada czy polityka?

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 30/2010

publikacja 29.07.2010 14:08

Parada gejów jest polityką, w której gra toczy się o przyszłe wybory i władzę dla lewicy.

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Wybory prezydenckie za nami, wybory polityczne i obyczajowe, jak zawsze, przed nami. W trakcie kampanii wyborczej pojawiały się pytania o to, co dzisiaj dzieli Polaków. Zwycięzcy chętnie odpowiadali; dzieli nas poziom wykształcenia, miejsce zamieszkania, wiek i europejskość. Za nami stoją „lepsi” wyborcy – powiadali. W pozostałych sprawach nie ma różnic, bo zgoda buduje, a Polska jest najważniejsza, solidarne państwo i liberalne rozwiązania w niczym ze sobą nie kolidują. W polskiej polityce nie ma istotnych podziałów, czego najlepszym dowodem jest dobra współpraca z W. Cimoszewiczem, M. Belką, W. Olejniczakiem i A. Kwaśniewskim. Przegrani są nieco odmiennego zdania. Mówią, że od zwycięzców różni ich stosunek do państwa, jego suwerenności i podmiotowości oraz wizja polityki społecznej, wspólnoty narodowej i rozwoju gospodarczego. Przegrani też mówią, że ich wyborcy są „lepsi”, ale nie z powodu wieku czy dyplomów, lecz głęboko odczuwanego patriotyzmu, szacunku dla państwa i tradycji oraz sposobu przeżywania narodowej tragedii na smoleńskim lotnisku.

Jest jednak w naszym społeczeństwie, jak w każdym normalnym narodzie, jeszcze jeden, najważniejszy i najgłębiej różnicujący Polaków podział związany z wyznawanymi i praktykowanymi wartościami, normami i obyczajami. Jego przejawy są obecne we wszystkich grupach społeczno-zawodowych. Przykładowo, w uroczystościach i zbiorowych manifestacjach czcili pamięć ofiar katastrofy pod Smoleńskiem częściej niż inni – robotnicy niewykwalifikowani (34 proc.), kadra kierownicza oraz specjaliści z wyższym wykształceniem (32 proc.), uczniowie i studenci (31 proc.) oraz osoby wierzące i praktykujące (51 proc.) kilka razy w tygodniu (za CBOS). Rzadziej – osoby w ogóle nie praktykujące (6 proc.) lub praktykujące kilka razy w roku (11 proc.). Flagę narodową z kirem z czasie żałoby wywieszały w oknach nieco częściej osoby z wyższym wykształceniem (35 proc.), kadra i specjaliści (36 proc.), rolnicy (35 proc.) oraz wierzący i praktykujący kilka razy w tygodniu (40 proc.).

Jak to więc jest z tymi podziałami? Czy aby na pewno partie polityczne różnią się głównie tym, że jedni mają wyborców „lepszych”, a inni „gorszych”? W licznych artykułach prasowych, komentarzach i stronniczo stawianych pytaniach wmawia się nam, że weszliśmy w okres nowoczesnej (!?) postpolityki, w której decydującą rolę grają wizerunki, narracje, PR i polityczny marketing. Nie to jest ważne, co wydarzyło się naprawdę, np. na lotnisku pod Smoleńskiem, lecz to, z jaką wprawą i jak skutecznie żongluje się na ten temat przeciekami i politycznymi „wrzutkami”. Sedno sprawy tkwi w tym, kto skuteczniej narzuci wyborcom „swoją” prawdę, bo tej jednej, obiektywnej i tak ustalić się nie da.

Sprowadzanie różnic między Polakami do podziału na „wieś, niewykształceni, starsi” i „młodzi, wykształceni i wielkomiejscy” pozwala zaciemnić i w jakimś stopniu ukryć istotny i realny podział na liberalną lewicę i konserwatywną centroprawicę. W sobotę 17 lipca niejako równolegle z inscenizacją bitwy pod Grunwaldem ulicami Warszawy przeszła parada gejów i lesbijek.

Wcześniej sondaż CBOS pokazał interesującą, pozornie dość jednomyślną fotografię naszych poglądów na temat publicznych wystąpień i parad środowisk homoseksualnych. Większość badanych w kwietniu 2010 roku Polaków (64 proc.) nie akceptuje tego rodzaju publicznych wystąpień, zdecydowana większość (86 proc.) uważa homoseksualizm za odstępstwo od normy, które jednak należy (63 proc.) tolerować. Kolejna większość (76 proc.) nie ma nic przeciwko wspólnej pracy zawodowej i osobistym kontaktom towarzyskim z osobami o orientacji homoseksualnej, ale zdecydowana większość (82 proc.) nie chce, by pracowały one z młodzieżą w instytucjach edukacyjnych i wychowawczych.

Nie jesteśmy jednak we wszystkich sprawach równie jednomyślni – pytani o prawo do zawierania związków przez osoby tej samej płci dzielimy się na prawie równe części; jedna (45 proc.) powiada – tak, trzeba to prawo przyznać związkom homoseksualnym, a druga (47 proc.) uważa, że takiego prawa pary homoseksualne mieć nie powinny. W tym podziale tkwi odpowiedź na pytanie o powód organizowania parad równości – pomagają przebudować „tradycyjną świadomość” w kierunku świadomości „nowoczesnej i europejskiej”. Obie strony tego prawdziwego sporu doskonale wiedzą, że toczy się prawdziwa, a nie postpolityczna bitwa o polityczny elektorat. Parady otwierają umysły wielu wyborców na argumenty liberalnej lewicy i dają jej nadzieję na powtórzenie sukcesu lewicy hiszpańskiej. Sondaż CBOS pokazuje kierunek zmian – „ku” liberalizacji postaw.

Nic dziwnego, że ci, którzy mają świadomość, o co toczy się gra – a jest w tej grze przyszłość ustawy o ochronie życia poczętego, o eutanazji i in vitro, jest prawo dla krzyża w miejscach publicznych – mówią nie! Piszą protestacyjne listy, przypominają o prawach rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnym systemem wartości, w którym spotkanie kobiety i mężczyzny jest nieporównywalną wartością dlatego, że „daje życie”. Parada gejów i lesbijek nie jest postpolityką, lecz polityką prawdziwą, w której gra toczy się o przyszłe wybory i władzę dla liberalnej, rewolucyjnej lewicy. Wyborcy z miasta i ze wsi, z dyplomami i bez dyplomów, w każdym wieku i każdej płci różnią się przede wszystkim systemem wartości. Warto o tym pamiętać, bo przyszłość Polski zależy od naszej samoświadomości, a nie od naszego miejsca zamieszkania.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.