Przepraszam Pana, Panie Prezydencie

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 19/2010

publikacja 11.05.2010 13:46

Czy udostępnienie dokumentów o katyńskiej zbrodni oraz rezygnacja z portretów Stalina w czasie parady zwycięstwa byłyby możliwe bez smoleńskiej tragedii?

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Minął miesiąc od tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Katastrofa lotnicza w Smoleńsku stała się wstrząsem w tak wielu wymiarach naszego życia, że pełne zrozumienie tego, co się stało, zajmie nam miesiące, a może lata. Lekcja, którą właśnie przerabiamy, jest trudna, gorzka i bardzo bolesna. Już wiemy, że rząd suwerennego państwa, członka UE i NATO musi (?) wobec Rosji przyjąć postawę bezradnego petenta, a wobec własnych obywateli – iluzjonisty, zapewniającego, że rosyjskie śledztwo toczy się sprawnie i w pełnej współpracy z polskimi prokuratorami. Tyle tylko, że na miejscu katastrofy wciąż poniewierają się dokumenty, zdjęcia i fragmenty odzieży ofiar oraz szczątki samolotu. Wiemy o tym, bo zwykli obywatele (a nie dziennikarze lub przedstawiciele polskiego państwa) pojechali do Smoleńska zapalić znicze i po powrocie nie schowali zebranych przedmiotów do szafy, lecz zmusili dziennikarzy do pokazania ich w telewizji. Wtedy zaczął działać rząd i Rosjanie ogrodzili teren. Premier zamierza wysłać do Smoleńska archeologów, a nie prokuratorów. Jeśli oczywiście zgodzą się na to władze Rosji. Obywatele, którym zawdzięczamy te działania, zwani są w mediach „wycieczkowiczami”.

Dowiedzieliśmy się także, że 70 lat, które minęły od katyńskiej zbrodni, to za mało, by prawda o niej pojawiła się na ekranach ogólnodostępnej, rosyjskiej telewizji bez szczególnego, politycznego powodu. Dopiero lotnicza katastrofa, w której ginie polski Prezydent z małżonką, posłowie, ministrowie, generałowie, rodziny zamordowanych oficerów oraz prezesi i przewodniczący ważnych instytucji publicznych, powoduje zmianę. Czy udostępnienie w internecie i przekazanie marszałkowi Komorowskiemu dokumentów o katyńskiej zbrodni oraz rezygnacja z portretów Stalina w czasie majowej parady zwycięstwa byłyby możliwe bez smoleńskiej tragedii? Czy zapowiadane pojednanie polsko-rosyjskie ma czy nie ma związku z czerwcowymi wyborami, w których startują kandydaci niekoniecznie tak samo szanowani przez rosyjskie władze?

Lekcja, której właśnie udzielają nam rosyjscy i europejscy politycy, zdaje się zapowiadać powrót do selekcjonowania suwerenności państw. Jedni mają do niej prawo, inni – niekoniecznie. Podobnie jest z głoszeniem poglądów, jedne mają w Polsce rację bytu, inne – nie. Do mediów wraca natrętny ton pouczania, co w III RP można myśleć, mówić i odczuwać. Taka samowolka światopoglądowa, jak ta, relacjonowana spod Pałacu Prezydenckiego przez J. Pospieszalskiego i zapisana na taśmie filmowej przez E. Stankiewicz (film „Solidarni 2010”) nie może się przecież więcej powtórzyć. Sama wysoka Rada Etyki Mediów zabrała głos, sugerując dziennikarzom lepszy dobór rozmówców i bardziej stonowany komentarz. Pamiętam, jakim szokiem dla widzów przyzwyczajonych do „dobrze dobranych” i „stonowanych” rozmówców telewizji PRL były dokumentalne relacje ze strajkujących zakładów pracy. Robotnicy mówili normalnym językiem dokładnie to, co myśleli. Ale wtedy dokonywała się zmiana. A teraz, jak widać, żadnych zmian się nie przewiduje. Chociaż mówią o nich wszyscy: politycy, dziennikarze,
eksperci, komentatorzy.

Mówią, ale najwyraźniej ich nie chcą. Dziękuję więc tym wszystkim obywatelom mojego kraju, którzy tuż po katastrofie swoją liczoną w dziesiątkach tysięcy obecnością na Mszach żałobnych, na trasach przejazdu, na ulicach i placach wymusili na mediach zmianę tonu. Dzięki nim wyjęto ukryte w szufladach filmy i zdjęcia prezydenckiej pary, pokazujące ich sympatyczne twarze i wzruszające zachowania. Oglądalność wymagała ustępstw na rzecz żałobnych tłumów. Ale ten czas najwyraźniej mija.

Spróbuję zatrzymać go kilkoma słowami o Lechu Kaczyńskim, zdecydowanie najlepszym prezydencie III Rzeczypospolitej. Jego prawnicze wykształcenie, działalność w opozycji, doświadczenia związkowca, samorządowca, urzędnika i polityka wszechstronnie przygotowały go do roli prezydenta. Miał w swoim dorobku pełnienie funkcji senatora i posła RP, ministra w Kancelarii Prezydenta Wałęsy (odszedł, gdy uznał współpracę za niemożliwą), prezesa Najwyższej Izby Kontroli, ministra sprawiedliwości, prezydenta Warszawy i w końcu Polski.

Swoją bardzo konkretną, spójną i przekonującą wizję Polski suwerennej, podmiotowej, prowadzącej politykę zagraniczną zgodną z tym, co podobno „wszyscy” wyczytali w paryskiej „Kulturze”, miał odwagę – tylko on – realizować. Chciał państwa przyjaznego i służebnego wobec obywateli, a nie kolesiów skorumpowanych polityków. Był człowiekiem solidarności przez małe i duże S, a to oznaczało życzliwość i zwyczajną dobroć okazywaną ludziom, brak dystansu wobec rozmówców oraz konsekwentny sprzeciw wobec prywatyzacji służby zdrowia, likwidacji mediów publicznych oraz wprowadzenia podatku liniowego.

Był przykładem patrioty, który we Francji, Niemczech, USA i Rosji jest czymś naturalnym, ale w Polsce, z niezrozumiałych powodów, przeszkadza. Chciał demokracji wolnej od deformacji rodem z PRL, dlatego działał na rzecz otwarcia archiwów, lustracji i dekomunizacji struktur państwa. Należałam do jego zwolenników, ale dzisiaj mam wyrzuty sumienia – nie potrafiłam, jak wielu innych jego przyjaciół i sympatyków, sprawić, by czuł nasze poparcie, bez którego nawet wybitny prezydent nie jest w stanie skutecznie realizować swoich politycznych planów. W imieniu tych, którzy, podobnie jak ja, nie potrafili zatrzymać tej obrzydliwej fali kłamstw i insynuacji – przepraszam Pana, Panie Prezydencie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.