Etos polityka, czyli "mogą mnie skoczyć"

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 07/2010

publikacja 21.02.2010 11:29

Nie oczekujemy od polityków wiele, wystarczają nam kabaretowe występy w mediach.

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Kojarzyć politykę z etosem wydaje się nonsensem. A przecież łatwo wymienić podstawowe normy i wartości, których przestrzegania mamy prawo żądać od polityków: uczciwość, odpowiedzialność, kompetencje, pracowitość i działanie na rzecz dobra narodu, państwa i obywateli. Tymczasem nie oczekujemy od nich zbyt wiele, wystarczają nam kabaretowe występy w mediach lub, jak ostatnio, na krakowskiej scenie. Ładnie wyglądać, mieć zdolność potoczystego mówienia o niczym to – zdaniem wielu ekspertów, dziennikarzy, a może nawet nas samych – wystarczy?

Na liście zawodów cieszących się prestiżem (CBOS 2009) działacz partii politycznej zajmuje ostatnie miejsce. Listę zawodów o wysokim prestiżu otwiera profesor uniwersytetu, dalej strażak, górnik, pielęgniarka, lekarz, nauczyciel, robotnik wykwalifikowany i inżynier. Powierzamy pielęgniarkom i lekarzom swoje zdrowie, nauczycielom – nasze dzieci, inżynierom i robotnikom – domy i samochody, oczekując, że będą uczciwie wykonywać swoją pracę. Politykom dajemy ogromną władzę nad naszymi pieniędzmi, służbą zdrowia, szkołami, bezpieczeństwem i zdajemy się niczego od nich nie oczekiwać. Dlaczego?

W sondażu CBOS z 2008 roku pytani o to, po co zostaje się posłem, odpowiadamy: dla pieniędzy (42 proc.), władzy (37 proc.), by realizować program partii (28 proc.), by zrobić coś dobrego (23 proc.),
dla przyjemności (23 proc.) i sławy (20 proc.). Całe szczęście, są jeszcze rodacy (nieliczni), którzy oczekują od posłów działania na rzecz dobra innych i realizowania programu obiecanego w wyborach. Jednak większość zdaje się godzić z tym, że wybiera posłów, by sprawić im przyjemność rządzenia, zarabiania dużych pieniędzy i brylowania w mediach. Podobno mamy takich posłów i ministrów, jakich sami sobie wybieramy. Nie mam pretensji do rodaków, bo oni mają (!) prawo do poczucia bezradności. Mogą co najwyżej śledzić w mediach bieżące wydarzenia i raz na cztery lata wybierać.

Mogą też protestować, ale żeby protestować lub dobrze wybierać, trzeba wiedzieć, na kogo się głosuje. Bez pomocy dziennikarzy i ekspertów wyborca nie jest w stanie „wiedzieć”. Obowiązek kontrolowania władzy i informowania obywateli o jej działaniach należy do dziennikarzy, ekspertów, naukowców, komentatorów, policjantów, prokuratorów i służb specjalnych. Gdy zawodzą, odpowiedzialność przerzucają na „marne społeczeństwo”; „no cóż, mają, co wybrali, taką mamy klasę polityczną, jakie społeczeństwo”. To bardzo wygodne, ale głęboko nieuczciwe.

Czym jest „klasa polityczna”, nie wiem. Są różni politycy i są także różne programy i różne partie polityczne. Ich wartość, podobnie jak kompetencje, uczciwość czy poczucie odpowiedzialności oceniają w demokracji „dla nas i za nas” wolne i niezależne elity opiniotwórcze. Bez nich jesteśmy ślepi, głusi, podatni na manipulacje i propagandowe kampanie. Dobry dziennikarz, profesor, prokurator, policjant, lekarz czy nauczyciel zna i, lepiej lub gorzej, ale przestrzega zasad swojego zawodowego etosu.

Także etos polityka łatwo zdefiniować, chociaż znacznie trudniej wyegzekwować. Ujawnianie nieuczciwości władzy, komentowanie jej błędów czy – najprościej rzecz ujmując– wymuszanie zachowań etycznych wśród polityków jest trudne i bardzo ryzykowne, bo to oni, a nie my, mają realną władzę. To rządzący kontrolują służby, policję, media, a także, mniej lub bardziej jawnie, wpływają na pracę dziennikarzy. Ale to nie zwalnia elit opiniotwórczych z obowiązku odważnego pełnienia trudnej roli strażników etosu.

Jeśli dla wygody, pieniędzy, kariery, sławy i przyjemności brylowania w mediach dziennikarze, eksperci, naukowcy, policjanci i prokuratorzy wycofają się na bezpieczne pozycje adoratorów władzy, to nie tylko utrwalą w politykach przekonanie, że nikt od nich niczego nie wymaga, lecz prostą drogą zaprowadzą nas do krainy, w której demokracja jest tylko pozorem i dekoracją.

Słuchając zeznań R. Sobiesiaka, G. Schetyny, M. Drzewieckiego, Z. Chlebowskiego i D. Tuska przed sejmową komisją, przypomniałam sobie scenkę z kabaretu Dudek, w której J. Kobuszewski, w roli majstra hydraulika, uczył swojego pomocnika, W. Gołasa, jak radzić sobie z natrętnym obywatelem, domagającym się naprawy uszczelki w mieszkaniu zalewanym wodą. Pomocnik dobrze zrozumiał specyficzne, etosowe zalecenia mistrza: „oni mogą panu majstrowi skoczyć”.

Młodzi zapewne nie do końca zdają sobie sprawę, że nie z hydraulika śmialiśmy się, oglądając tę scenkę w czasach PRL. W tamtych latach satyra kabaretowa nie mogła sięgać wyżej rzemieślnika. Ale dla widzów było jasne, że J. Kobuszewski jest symbolem władzy, która na wszelkie żądania czy oczekiwania obywateli odpowiadała: „możecie mnie skoczyć”. Scenka była i smutna, i śmieszna zarazem. Dzisiaj zeznania przed komisją śledczą ds. afery hazardowej, składane dokładnie wedle tamtego zalecenia, są już tylko bardzo smutne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.