Scena publiczna

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 05/2010

publikacja 06.02.2010 19:23

Dawniej zbrodniarz był zbrodniarzem, a święty - świętym.

Wojciech Roszkowski Wojciech Roszkowski

Dawniej tragedia była tragedią, a komedia – komedią. Teraz gatunki się wymieszały i trudniej się połapać, kto kpi, a kto o drogę pyta. Codziennie oglądamy przedstawienie w wielkim Teatrze Iluzji, obserwując występy niezliczonych aktorów na scenie publicznej, która jest jak szalet publiczny, bo każdy może. Na tej scenie ruch panuje niezwykły. Od hałasu, dymów, krzyków i błysków aż oczy i uszy bolą. Chodzi przecież o podtrzymanie naszej nadwątlonej cywilizacji, chodzi o to, żeby wolności nam nikt nie zabrał, bo już są tacy, co zagrażają! A w tak ważnej sprawie nikt nie powinien stać z boku. Stale więc ktoś wyskakuje i coś gada.

Pani Profesor domaga się poszanowania, żeby jej nie przerywać, bo każdy ma prawo do tego i owego.
Autorytet tonuje nastroje. Namawia, by nie przekreślać znaczenia prowokacji intelektualnej. Mówi, że wolność kosztuje, lecz jej ograniczenie kosztuje więcej. Ekspert powołuje się na procesy boloński i lizboński, cytuje pakiety i dyrektywy, dowodzi, że skoro się powie „a”, trzeba powiedzieć „b”, bo tylko Unia zadba i wymusi, że aż Ciemnogród się zakrztusi. Przedstawiciel Mniejszości dowodzi, że mniejszość to właściwie większość, bo ma rację, a konserwatystom nie w smak, że ich domek na Koźlej (Nóżce) to najsłynniejsze miejsce na tej szerokości geograficznej, bo tam ucisk nie sięga i każdy się tam może spełnić na drugiego jak chce.

Przebiegła Skandalistka wyśmiewała się w z modlitw, ale dowodzi, że nie wie, o co chodzi. Uczniowie mówią z internetu, że chcą żyć w kraju czystych reguł, żeby im niczego nie narzucać, że sobie wypraszają. Ceniony Pisarz pomstuje, że te wściekłe bydlęta, co w swej świętoszkowatej nienawiści prawią o sumieniu, nie mają, cholery ani krzty delikatności. Inny pisarz dodaje, że to parszywe ścierwa są, żadnej kultury nie mają. Gwiazda sądzi, że od pasztetu gorsze jest tylko mięso, bo w naszym jelicie grubym może przebywać do czterdziestu lat! Rozwiedziona lesbijka, wynajęła kogoś do urodzenia dziecka, ale ten ktoś okazał się mężczyzną, więc teraz dochodzi swoich praw, bo przecież trwałość takich związków jest nawet większa niż tradycyjnych!

Na scenie kameralnej Przewodniczący Komisji odgrywa monodram „Głosowanie przy pustej sali”. Ofiarę za tysiące wyuczono dziwnej roli, ale nauczywszy się jej jako tako, powtarza, że rodzina to przymus, a ona, biedna, przecież kocha to, co chce zabić. Nieznana Artystka staje się coraz bardziej znana, bo stoją za nią Znawcy Kultury tak wysokiej, że w te przepaście zwykłe oko nie sięga. Dziennikarka plecie wesoło o swingersach, tajemnej sekcie, gdzie każdy z każdym, prawda, ale przecież to dla spełnienia swej seksualności, dla podniesienia skali uczuć, prawda, dla odkrycia nowego i nieoczekiwanego przeżycia, a tam, prawda, są przecież i wierzący, oni, prawda, też…

Z rzadka pojawia się na scenie Człowiek Honoru. Ma jednak w tym teatrze rolę niemałą. Odgrywa ją z namaszczeniem. Z pewnym siebie dystansem feruje wyroki, z wysmakowanym gestem rozdziela łaski i obdziela epitetami. Ma przecież wiedzę tak ogromną, tak tajemną o ludzkich duszach! Nie jest zresztą sam, bo namaszczeni przezeń inni Ludkowie Honoru pracują niestrudzenie w tym Teatrze Iluzji. Jego aktorzy puszczają do publiczności oko, mówiąc, że wolność nie boli, zwłaszcza gdy się nie pokaże jej skutków, bo na przykład pokazanie skrwawionych płodów obraża i znieważa, w przeciwieństwie do krzyża w nocniku.

Czasem ktoś z widzów krzyknie „Ludzie, o co tu chodzi?”. Reżyser przedstawienia odpowiada, całkiem poważnie: „Porządkujemy scenę”. Wolny widz nie musi jednak stale siedzieć w Teatrze Iluzji. Ma możliwość wyboru. Może zamknąć za sobą jego drzwi i spojrzeć w drugą stronę, tam, gdzie świętość jest świętością, a zbrodnia zbrodnią, tam, gdzie odznacza się dzieci, które uratowały życie swych rodziców, gdzie rodzice naprawdę troszczą się o dobro swego potomstwa, gdzie miłość przezwycięża strach,
wygodę i własną korzyść, gdzie poważnie myśli się o współczuciu.

Prawdziwe życie jest bowiem gdzie indziej. Jest na przykład tam, gdzie wspomaga się dotkniętych losem obcych sobie bliźnich, o których dowie się z telewizji. Jest wśród ludzi, którzy z nakładem wielkiego wysiłku ratowali kundla zniesionego na krze spod Torunia aż na Zatokę Pucką. W tym prawdziwym życiu mężczyzna, który go w końcu wyciągnął z lodowatej wody, nie zapomni przerażonych oczu psa o zamarzającej sierści, głodnego i najwyraźniej świadomego zbliżającej się śmierci. Nie chodzi przy tym nawet o samego psa, lecz o ludzi, którzy potrafią współczuć. Każdy chciałby się grzać w cieple ludzkiego współczucia, lecz żeby móc je świadczyć, trzeba wyjść z Teatru Iluzji, trzeba odkryć, skąd ono pochodzi, trzeba zauważyć, że życie prawdziwe występuje także w sferze publicznej. A jeśli jest go za mało, to trzeba je wspierać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.