Narodzenie

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 51/2009

publikacja 21.12.2009 22:14

Nasze poczucie własnej wartości zależy od innych rzeczy niż parytetowe rozwiązania

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Święta Bożego Narodzenia są ważne i niezwykłe z wielu powodów. Chrześcijanom przypominają o przyjściu na świat Syna Bożego, wszystkim innym początek naszej ery i chrześcijańskiej Europy. Ale jest w tych świętach coś, co równie głęboko mogą przeżywać wszyscy, także niewierzący, w każdym zakątku świata. To radość macierzyństwa i ojcostwa. Boże Narodzenie przypomina o szczęściu towarzyszącym narodzinom nowego, małego, bezbronnego, wymagającego opieki dziecka. To dobry czas, by zadać pytanie o powód, dla którego postawa wobec życia dzieli dzisiaj Europejczyków bardziej niż wiele ważkich kwestii społecznych i politycznych. Można odnieść wrażenie, że współczesna cywilizacja, dając człowiekowi swobody obywatelskie i oszałamiające technologiczne możliwości, kwestionuje zarazem prawo do życia, szczególnie wtedy, gdy to życie jest bezradne, bezbronne lub wymagające opieki. Jedni chcą chronić życie niezależnie od jego „rynkowej wartości”, inni akceptują aborcję i eutanazję. Pierwsi przedkładają życie ponad własny egoizm, inni z egoizmu czynią najwyższą wartość i cnotę.

W grudniu środowiska feministyczne zbierały podpisy pod projektem ustawy wprowadzającej parytety na listach kandydatów do Sejmu. Towarzyszyła temu medialna narracja, podkreślająca konieczność zwiększenia obecności kobiet w polityce. Sugerowano, że prawdziwą równość kobiety osiągną dopiero wtedy, gdy w polityce czy w strukturach władzy będzie ich dokładnie tyle samo, ilu mężczyzn. W tym kontekście pojawiały się sformułowania: kobiety „obciążone(!) dziećmi”, „upośledzone”(!) na rynku pracy z powodu macierzyństwa. Mówiono o degradacji płci i o katolickich barierach ograniczających aktywność Polek. Mimo to mam wrażenie, że propozycja Kongresu Kobiet i Partii Kobiet nie zyskała masowego poparcia. Być może nasze poczucie własnej wartości wciąż zależy od innych rzeczy niż statystyczne rachunki i parytetowe rozwiązania.

Ale proparytetowa narracja działa na świadomość młodych kobiet, osłabiając ich postawy macierzyńskie. Nie ma w niej postulatu wzmocnienia polityki prorodzinnej, czy wprowadzenia rozwiązań ułatwiających zarówno kobietom, jak i mężczyznom godzenie ról rodzicielskich z zawodowymi i publicznymi. Nie mówi się o znaczeniu kryteriów merytorycznych – kompetencji, uczciwości i odpowiedzialności polityków. Parytety mają być lekiem na całe zło. A przecież kryzys demograficzny jest znacznie poważniejszym problemem. Posiadanie dzieci przestaje być czymś oczywistym. W Polsce w 1990 r. urodziło się 551 tys. dzieci, w 2003 r. już tylko 351 tys. Co prawda w 2008 r. liczba urodzeń wzrosła (do 414 tys.), ale dzietność kobiet była w Polsce w 2005 r. najniższa w Unii Europejskiej. Mamy problem, wiemy, że jest poważny, ale czy widzimy wszystkie jego przyczyny i uwarunkowania?

Czy dostrzegamy, na przykład, konsekwencje wprowadzonego w 1999 r. nowego systemu emerytalnego? Zastąpiliśmy zasadę solidarności pokoleń zasadą: „moja(!) płaca, moja składka, moja emerytura”. Czy dostrzegamy, co ta nowa zasada oznacza dla matek? Dzisiaj w swoich życiowych planach i decyzjach kobiety muszą zacząć liczyć swoje(!) zarobki, karierę, urlopy macierzyńskie, lata pracy i prawdopodobieństwo rozwodu. Wiedzą, że nowa zasada nie sprzyja rodzeniu dzieci. Co więcej, rozumieją, że im wcześniej zrezygnują z zawodowej aktywności, tym niższa będzie ich emerytura. A więc zaczynają zastanawiać się nad ograniczeniem roli babci, wspomagającej własne dzieci w wychowywaniu wnuków, oraz roli opiekunki starzejących się rodziców. Czy na pewno jesteśmy przygotowani na tę rewolucyjną zmianę, którą wprowadzi nasz nowy system emerytalny? Media nie mają żadnych wątpliwości: emerytalny egoizm jest lepszy od solidarności pokoleń.

Zgłoszona ostatnio przez rząd propozycja, by obniżyć wysokość składki przekazywanej z ZUS do OFE z 7,3 proc. do 3 proc., wywołała burzę medialną. Debatę zdominowała jedna narracja: wszyscy są przeciw. Wyniki sondażu (Gfk dla „Rzeczpospolitej” z 30 XI) wydają się podobne. Przeciw są dwie trzecie badanych Polaków, więcej, bo 74 proc. będących w OFE oraz znacznie mniej, bo 57 proc. ubezpieczonych w ZUS. Sprzeciw wyrażają przede wszystkim osoby młode (30–49 lat), z wyższym wykształceniem, specjaliści, dyrektorzy i właściciele firm, czyli osoby najzamożniejsze. Projekt rządowy popierają emeryci, renciści i gospodynie domowe. Być może zdają sobie sprawę, że za tą propozycją kryją się kłopoty budżetu i wynikające z tego zagrożenie ich rent i emerytur.

B. Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową skomentował ten wynik zdaniem: „Polacy intuicyjnie czują, że OFE mogą lepiej pomnażać ich pieniądze niż ZUS”. Nie dodał, że „czują” tak przede wszystkim najzamożniejsi Polacy. Wyniki są bowiem nieco bardziej złożone. Na pytanie, który system jest lepszy, ZUS wybrało 25 proc. badanych Polaków, OFE – 21 proc., obydwa uznało za warte tyle samo – 25 proc. badanych, a za niegodne zaufania – 18 proc. Co więcej, nawet wśród uczestników OFE tylko 31 proc. uznało go za lepszy od ZUS. Polacy mają więc także wątpliwości. Macierzyństwo i rodzicielstwo wymagają raczej solidarności niż egoizmu. Jeśli liczy się tylko moja(!) płaca, moja składka i moja emerytura, to dla dzieci jest – i będzie w przyszłości – znacznie mniej miejsca w naszym życiu. Warto o tym czasami pomyśleć, szczególnie w grudniowe dni poprzedzające Boże Narodzenie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.