Europa lizbońska

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta

|

GN 49/2009

publikacja 02.12.2009 15:01

Unia jest zajęta walką o prawo wszystkich do wszystkiego. Z wyjątkiem chrześcijan

Wojciech Roszkowski Wojciech Roszkowski

Wchodzący właśnie w życie traktat lizboński był lansowany pod hasłem, że sprawniejsze działanie Unii jest uwarunkowane stworzeniem silniejszych centralnych organów wykonawczych. Tymczasem sprawność organizacji zależy nie tylko od jej prawnie umocowanych instytucji, ale także, a może przede wszystkim, od woli jej członków. Po ostatnim szczycie unijnym i powołaniu mało znanych polityków z Belgii i Wielkiej Brytanii na kluczowe stanowiska przewodniczącego Rady Unii oraz Wysokiego Przedstawiciela Do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa powstaje uzasadniona wątpliwość, czy szermierze traktatu lizbońskiego naprawdę pragnęli wzmocnienia sprawności Unii, czy też stworzenia bardziej szczelnego przykrycia faktycznych rządów głównych hegemonów unijnych.

Praktyka Unii Europejskiej coraz bardziej oddala się od traktatowej teorii. Mówi się na przykład, że wszystkie państwa rezygnują z części swej suwerenności w imię interesu wspólnego. Tymczasem ostatnie lata pokazały, że model państwa narodowego, pozostaje – nawet przy założeniu, że rozumiemy naród jako wspólnotę polityczną, a nie etniczną – głównym podmiotem stosunków międzynarodowych, w tym także stosunków w ramach Unii Europejskiej. Choć de iure suwerenność państw członkowskich jest stale ograniczana, to de facto najsilniejsze z nich – Francja, Niemcy i Wielka Brytania – prowadzą w ramach Unii samodzielną politykę. Prowadzi to do sytuacji, w której w Unii rośnie dystans między państwami „równiejszymi” i państwami „mniej równymi”.

Te pierwsze zachowują model państwa narodowego, te drugie są nakłaniane do zatracania takiego charakteru. Problem polega także na tym, że nie bardzo wiadomo, kto jest suwerenem w Unii. W najnowszej historii suwerenem polityki był naród. Rozwój Unii Europejskiej niezwykle skomplikował pojęcie suwerena polityki. Zanim bowiem powstał masowy naród europejski, nawet w sensie politycznym, powołano instytucje reprezentujące ten naród. W tej sytuacji za naród europejski zaczynają się uważać setki tysięcy urzędników unijnych i entuzjastów europejskiego państwa ponadnarodowego, odrywając się od wyobrażeń i przyzwyczajeń setek milionów obywateli krajów członkowskich.

Mówi się w Unii stale o wspólnym dziedzictwie. Tymczasem jakiekolwiek próby określenia tego wspólnego dziedzictwa prowadzą donikąd. Chrześcijaństwo już nie jest fundamentem europejskiej tożsamości. Antychrześcijańskie nastawienie większości europejskiej lewicy i liberałów stanowi zachętę do takich ekscesów jak żądanie usuwania krzyży z widoku publicznego. Co będzie z kościołami, których krzyże tkwią przecież na widoku publicznym? Można się zastanawiać, jak zachowają się rządy państw skandynawskich, jeśli jacyś ich obywatele zaskarżą znak krzyża obecny na ich flagach. Jeśli nawet państwa te ulegną strasburskiemu Trybunałowi Praw Człowieka, to wątpliwe, by na zmianę flagi zgodził się rząd Wielkiej Brytanii, i to bynajmniej nie z powodów religijnych. Czeka nas jeszcze wiele zaskoczeń w tej kwestii. Nie wolno jednak składać broni i poddawać się presji antychrześcijańskich maniaków. Krzyż jest symbolem miłości Boga do człowieka. Nawet jeśli ktoś w to nie wierzy, to nie może twierdzić, że miłość jest szkodliwa.

Mimo zmiany polityki USA, antyamerykanizm unijny nie maleje. Ponieważ Stany Zjednoczone przeżywają obecnie wielorakie kłopoty, a polityka prezydenta Baracka Obamy może dodatkowo podkopać pozycję USA, obecność tego kraju w polityce europejskiej może ulec dalszemu osłabieniu. Uwiąd NATO byłby niezwykle groźny dla bezpieczeństwa Europy. Rosja bowiem opanowała do mistrzostwa sztukę wykorzystywania słabości swych rywali, nawet jeśli sama przeżywa trudności. Do 2004 r. cele strategiczne polskiej polityki zagranicznej wydawały się oczywiste: wejście do NATO i Unii Europejskiej. Po 2004 r. w polityce tej zauważa się zanik myślenia strategicznego, a próby sformułowania takiej strategii przez rząd PiS napotkały ostry atak pod hasłem walki z rzekomym awanturnictwem i działaniami ponad stan. W rezultacie po 2007 r. zaczyna dominować akceptacja obecnego, dość słabego usytuowania Polski w Unii. Ponieważ największe państwa unijne prowadzą własną politykę wobec Rosji, Polski nie stać na bierne obserwowanie tych niekorzystnych tendencji, a celem jej polityki zagranicznej musi być umacnianie naszej pozycji w Unii, tak by rzekomo wspólna polityka unijna nie była zasłoną dymną polityk wspominanych hegemonów, i to kosztem naszych interesów. Za chwilę bowiem może się okazać, że niemiecko-rosyjski rurociąg północny jest projektem europejskim.

Ocena perspektyw Unii Europejskiej w dłuższym wymiarze czasowym jest dość trudna. Obecnie nie widać jednak specjalnie nadziei, że nowe ramy instytucjonalne zachęcą kogokolwiek do sformułowania realistycznej diagnozy w najważniejszych dla Unii kwestiach – pogarszającej się sytuacji demograficznej, rozpadu rodziny i zaniku świadomości moralnej czy też spadku konkurencyjności gospodarek unijnych. Zamiast tego Unia wydaje się zajęta głównie lobbowaniem na rzecz walki z globalnym ociepleniem, grypą – ptasią, świńską i każdą inną, a także walką o prawo wszystkich do wszystkiego. Z wyjątkiem chrześcijan.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.