Z pamiętnika ojca

Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor pisma „44”

|

GN 30/2009

publikacja 25.07.2009 10:28

Za dobre wynagradzam, a za złe nie karzę.

Wojciech Wencel Wojciech Wencel

Wychowanie syna to trudne zadanie. Stosując dyscyplinę, łatwo można skrzywdzić chłopaka. Wyrośnie na jakiegoś ascetę i będzie czuł się wyobcowany w dzisiejszym świecie. A jeśli – nie daj Boże – przyjdzie mu do głowy coś strasznego? Na przykład wstąpić do seminarium albo zostać zawodowym żołnierzem? Do końca życia nie pozbędę się poczucia winy. Na szczęście współcześni psychologowie wiedzą, jak mi pomóc. Korzystając z ich rad, wygłaszanych w telewizji i kolorowej prasie, mam gwarancję, że dziecko mi się nie stoczy. Będzie miało szczęśliwe dzieciństwo, gdzieś tak do trzydziestki, a potem niech samo decyduje, czy pójść do pracy i zamieszkać z dziewczyną. Skończyły się czasy, kiedy rodzice wyganiali dzieci z domu albo pchali je przed ołtarz. Niestety, żona ma na ten temat inne zdanie. Chciałaby wychowywać syna po staremu. Nieraz byłem świadkiem, jak wyganiała go do kościoła albo zabraniała mu oglądania serialu „Włatcy Móch”. Za grosz empatii. Dlatego postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i wychować syna na człowieka. Oczywiście, w tajemnicy przed żoną. Za jej plecami, w drugim obiegu, partyzancko. To jeszcze bardziej zwiąże mnie z dzieckiem. Będzie wiedziało, że na tatusia zawsze można liczyć. Wpadłem też na pomysł, żeby pisać pamiętnik. Będę w nim notował postępy wychowawcze. Może to niemęskie, ale dziś różnice między płciami zacierają się. Po pracy żona je zupę i czyta gazetę, a ja cały dzień przesiaduję w domu, ewentualnie wyskoczę gdzieś na zakupy. Taka praca: raz na tydzień felietonik, a później spokój. I mnóstwo wolnego czasu na rozmowy z dzieckiem.

21 maja. Rano stanąłem przed lustrem i patrząc sobie głęboko w oczy, wyszeptałem: – Chcę, aby mój syn był szczęśliwy. Dlatego niczego nie nakazuję. Proszę. Nie zakazuję. Tłumaczę. Za dobre wynagradzam, a za złe nie karzę. Dopisek wieczorem: „Proszę” nie podziałało, kiedy syn miał wynieść śmieci. Zgodził się dopiero, gdy obiecałem mu w zamian gazetkę z gadżetami. Nowe brzmienie zasady wychowawczej: „Nie nakazuję. Pertraktuję”.

22 maja. Jest dobrze. Oprócz gazetki z gadżetami kupiłem dziecku trzy paczki żelków. Żonie/matce pokazaliśmy jedną. Mamy swoją pierwszą słodką tajemnicę.

14 czerwca. Tragedia. Żona chce, żeby syn został ministrantem, czyli – mówiąc po ludzku – żeby wstawał o świcie i nudził się na mszach. Zasugerowałem mu linię obrony: powiedz, że boisz się występować w miejscach publicznych i kręci ci się w głowie od dymu z kadzidła. Uwierzyła. Z dzieckiem przybiliśmy sobie piątkę.

19 czerwca. Pierwsze spięcie. Podczas gry w piłkę syn nazwał mnie cieniasem. Zgodnie z zasadą asertywności, opowiedziałem o swoich uczuciach: – Zrozum, twoje słowa mnie ranią. Jest mi przykro tym bardziej, że wkładam wiele wysiłku w budowanie naszych dobrych relacji oraz dbam o twój wszechstronny rozwój psychofizyczny. Nie dokończyłem wywodu, bo chłopak gdzieś się ulotnił.

4 lipca. Z okazji urodzin syna żona zabrała go do kina na „Epokę lodowcową 3: Era dinozaurów”. Widać ma jeszcze kobieta jakieś ludzkie uczucia.

5 lipca. Awantura w sklepie z multimediami. Syn domaga się „Epoki lodowcowej 3” na Playstation. Żona oponuje. Po długich namowach zgadza się kupić grę, ale dopiero w grudniu po południu. W rozmowie w cztery oczy przekonuję ją, że ze względu na promocję warto nabyć prezent gwiazdkowy już dziś i schować go w szafie na pół roku. Wieczorem na ekranie telewizora gonią się Sid, Maniek i dinozaury. Syn bez problemu przechodzi drugi poziom. Jestem z niego dumny.

8 lipca. Dziś zdarzyło się coś bardzo złego. Przy automatach z zabawkami syn wpadł w furię. Popełniłem dwa katastrofalne błędy wychowawcze: nie dość, że poskąpiłem 2 zł na małego kościotrupa, to jeszcze dałem dziecku klapsa. Przepraszam syna i stowarzyszenie „Nigdy więcej”.

12 lipca. Trwa naprawianie dziecięcej traumy. Tor gokartowy, McDonald’s, basen, centrum handlowe. Nie zdążyliśmy na niedzielną Mszę. Przeprosiny przyjęte.

15 lipca. Jest super. Syn poznał mnie z kolegami. Najbardziej lubię Przemka, bo ma fajny skuter. Razem naśladujemy Czesia z „Włatców Móch”.

19 lipca. Czuję się młody, wolny i szczęśliwy. Nie chciało mi się pójść do kościoła, to nie poszedłem. Do zbawienia potrzebna jest wiara, a nie uczynki. Żona mówi, że się lenię i popadam w alkoholizm, ale wiadomo, jak to jest z babami. Do kompletu figurek z Happy Meal brakuje mi tylko tygrysa Diego.

26 lipca. Syn wytyka mi, że piję i trzeci raz z rzędu nie byłem na Mszy. Staram się być dobrym ojcem… kumplem, a tu takie podziękowanie?! W dodatku żona twierdzi, że zachowuję się jak dziecko i za każdy wysiłek oczekuję natychmiastowej nagrody. – Jak tak dalej pójdzie – twierdzi – to syn będzie musiał ciebie wychowywać, a nie ty jego. Nie rozumiem, o co kaman. O te figurki z McDonald’s? Przecież nie zbieram ich dla siebie.

Robię to dla dziecka!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.