Eurofelieton na 20-lecie niepodległości

Marek Jurek, historyk, przewodniczący Prawicy Rzeczypospolitej, były marszałek Sejmu

|

GN 20/2009

publikacja 16.05.2009 12:08

Opinię społeczną tworzymy sami, przekonując ludzi do swoich poglądów

Marek Jurek Marek Jurek

Miesiąc temu pisałem o atakach w Europie na Papieża. Ich novum polega na tym, że atakują politycy i instytucje demokratyczne, nie tylko media. Teraz antypapieską deklarację przygotowują hiszpańskie Kortezy. Od miesiąca wzywam nasz Parlament do wystąpienia w obronie Ojca Świętego. Ale z perspektywy cywilizacji życia mamy Sejm niemy. Za to bardzo wymownego premiera. Donald Tusk ogłosił, że nie ma już starej i nowej Europy. Nie przekonało to demonstrujących pod Pałacem Stalina stoczniowców. Nie przekonało ich, bo na własnej skórze przekonali się, że to, co w Unii (traktatowo!) przysługuje wschodnim Niemcom, nie przysługuje Polsce. Niemcom art. 87-2b Traktatu Ustanawiającego Wspólnotę Europejską przyznał prawo do państwowego finansowania naprawy gospodarczych skutków komunizmu.

W Polsce prawo europejskie uznaje to samo za niedopuszczalne naruszenie świętych praw rynku. Janusz Lewandowski, prawdopodobny minister w następnej Komisji Europejskiej, mówi, że powinniśmy się z tego cieszyć, bo pomoc publiczna szkodzi państwom, które jej udzielają. Szkoda, że nasi stoczniowcy nie rozumieją, że Komisja Europejska dla dobra polskich stoczni odebrała im pomoc udzieloną na ich szkodę przez państwo polskie. Donald Tusk reedukuje stoczniowców, Europejski Trybunał Sprawiedliwości naprawia polską świadomość historyczną. Trybunał wystąpił w obronie polskich sędziów, którzy pracowali dla Służby Bezpieczeństwa PRL. Prawa człowieka są bezlitosne, szczególnie wobec antykomunizmu, który zawsze z punktu widzenia praw człowieka był dosyć podejrzany.

Piszę o tym wszystkim, bo przez ostatnie tygodnie z wielkimi fanfarami obchodziliśmy pięciolecie naszego udziału w Unii Europejskiej. W kilku dyskusjach publicznych starałem się moim rozmówcom wytłumaczyć, że najważniejsze sprawy Polski dzieją się obok Unii Europejskiej, która – poza wzrostem konsumpcji – nie rozwiązała i nie rozwiąże naszych problemów: kryzysu demograficznego, masowej emigracji młodzieży, degradacji życia politycznego. To sprawa naszej odpowiedzialności, której nie zastąpią żadne eurozaklęcia. Tak jak eurozaklęcia ekonomiczne nie zastąpią polityki gospodarczej. W Europie mamy kryzys, w naszym regionie najsilniej odczuwają go Słowacja, która już przyjęła euro, i Litwa, która podporządkowała się finansowym rygorom unii walutowej.

Były przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi w wywiadzie dla „Financial Times” przed dziesięciu laty stwierdził, że „dwoma filarami państwa narodowego są miecz i waluta: właśnie obaliliśmy jeden z tych filarów”. Prodi przyznał dwa lata później w wywiadzie dla CNN, iż „wprowadzenie euro nie ma znaczenia ekonomicznego. To posunięcie w pełni polityczne”. Niestety, choć nie ma to sensu gospodarczego – dla wielu pozostaje atrakcyjne. Polski problem polega dziś bowiem na tym, że o ile w 20-leciu międzywojennym Polskę za państwo przejściowe, sezonowe uważali jedynie separatyści i nieprzyjazne państwa, o tyle dziś fakt własnego państwa, własnej władzy państwowej, za sezonowy uznają również niektórzy Polacy.

Choć przede wszystkim trzeba zmieniać naszą politykę, trzeba również zmieniać Europę – bo Polska nie zrealizuje swych interesów w Europie, wrogiej wobec naszych wartości. Nie można żyć szczęśliwie wśród sąsiadów, z którymi nie możemy znaleźć żadnego porozumienia. Ale czy można pomyśleć sobie inną Europę? Europę cywilizacji życia, praw rodziny, czynnej solidarności narodów? Oczywiście, że można. Trzeba mieć tylko odwagę i wytrwałość. Niemcy nie mieliby w Unii przywilejów ekonomicznych dla wschodnich landów, gdyby się po prostu o nie nie upomnieli. Przypadki antykatolickich wystąpień parlamentów belgijskiego i hiszpańskiego pokazują, że przeciwnicy cywilizacji chrześcijańskiej mają ostatnio więcej odwagi niż ci, którzy powinni chrześcijaństwa bronić.

Zasadniczą bowiem przeszkodą dla efektywnej polskiej polityki europejskiej są kompleksy niewoli, z których pierwszy ciągle każe nam uznawać, że „jest jak jest – inaczej nie będzie”. A czas już przestać tak myśleć, bo od 20 lat wiemy, że „tak jak jest” już dawno nie jest. Ale nawet jeżeli uwierzymy, że może być inaczej, pozostaje drugi kompleks: przekonanie, że nasze poglądy nie mają znaczenia, bo tylko „na górze” można coś zmienić. A przecież w demokracji – tak jak w rzeczywistości – góry stoją na ziemi, wyrastają ze społecznej podstawy, z poglądów, przekonań, zaufania ludzi. Z opinii społecznej, która jest podstawą demokracji.

Opinię społeczną tworzymy sami, przekonując i organizując ludzi na rzecz swoich poglądów. Jest tylko jeden sposób na „uwolnienie” demokracji od opinii publicznej: wmówić ludziom, że ich poglądy, przekonania, zaufanie nie mają znaczenia. I że nie warto ich wyrażać, że można jedynie kibicować rozgrywkom dominujących partii, wszczynających na oczach bezsilnego społeczeństwa swoje kolejne „sezony polityczne”. Zmieniać Europę będziemy więc mogli, jeśli zachowamy i naprawimy nasze państwo oraz opierającą się na jego istnieniu, bo odnoszącą się do jego roli politycznej – opinię publiczną. Napoleon 200 lat temu zastanawiał się, czy Polacy chcą mieć państwo. Pytanie jest ciągle aktualne. Odpowiedzieć na nie jednak musimy nie tyle zagranicy, co samym sobie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.