Szał tolerancji

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 05/2009

publikacja 01.02.2009 20:08

Najgorsza jest walka o pokój, bo nikt jej nie przeżyje

Wojciech Roszkowski Wojciech Roszkowski

Niedawno cypryjski poseł do Parlamentu Europejskiego, Marios Matsakis, otrzymawszy pocztą elektroniczną materiały reklamujące wychowywanie dzieci przez pary homoseksualne, wyraził, także drogą elektroniczną, dezaprobatę dla takich praktyk. W odpowiedzi jego biuro w Parlamencie Europejskim zostało oblepione plakatami reklamującymi wystawę na temat adopcji dzieci przez homoseksualistów, a niektóre z nich znalazł nawet wepchnięte pod swoimi drzwiami.

Im bardziej protestował, na przykład w liście do przewodniczącego Parlamentu Hansa-Gerta Peotteringa, tym większa była zajadłość zwolenników „tolerancji” dla homoseksualistów. Jeden z nich dopadł go nawet w zachodniej Australii. Nazywa się on Roland Rocchiccioli i jest podobno gwiazdą telewizji ABC w Perth. W liście do europosła Matsakisa napisał dosłownie: „Przykro mi to mówić – ludzie tacy jak pan sprawili, że Hitler mógł działać. Jakie mamy szanse, skoro politycy sieją nienawiść?”. Ciekawe, czy pan Rocchiccioli naprawdę nie zauważa, że sam sieje nienawiść?

Podobny szał tolerancji ogarniał już wielokrotnie ludzi żądających prawa do życia „inaczej”. Swego czasu zwolennicy „małżeństw” homoseksualnych wpadli do kościoła Notre Dame w Paryżu z hałaśliwą demonstracją. Niedawno lewicowi demonstranci obrzucili kamieniami działaczy ruchu Pro Koeln, protestujących pokojowo przeciw budowie meczetu w Kolonii. Wszystko w imię tolerancji. Przypomina się dawne powiedzenie z czasów komunistycznych, że najgorsza jest walka o pokój, bo nikt jej nie przeżyje.

Szał tolerancji rozlewa sie też szeroko w Polsce. Pod hasłami „miłości” używa się takich określeń jak „dorzynanie watahy”, „bydło” i innych, których nawet nie warto powtarzać. Historia tego zjawiska jest tak długa jak III Rzeczpospolita. Kto to zaczął? Prawdopodobnie były rzecznik prasowy rządu PRL, tyle że on nie krył swego nihilizmu. Obecnie jednak coraz więcej jest przypadków publicznego chamstwa stosowanego w imię kultury. Czy istnieje szansa, by powstrzymać zalew tej paskudnej praktyki?

Trudno powiedzieć, gdyż żyjemy w czasach mediów wizualnych. Te zaś kierują się zasadami dalekimi od zdrowego rozsądku i przyzwoitości. Jak napisał niedawno spec od telewizyjnych talk-shows, Witold Orzechowski, „jeśli na ekranie są cztery osoby, które mówią, i pies, który się kręci, pokazuje język, szczeka, i (najlepiej) obsikuje nogę fotela, to całkowita uwaga widowni skupi się na psie, a nie na rozmowie tych czterech osób”.

Jak słusznie zauważa jednak ten autor, problem zaczyna się w momencie, gdy rolę psa lub „małpy z brzytwą” odgrywają ludzie, a nawet „autorytety”. „Z nienawiści nie da się nawet ułożyć dobrego pamfletu”, napisał niedawno Jerzy Pilch w jednej z codziennych gazet. Święte słowa. Autor zastanawia się dalej, skąd bierze się tyle nienawiści do Adama Michnika. Nie wiem, gdzie wypatrzył tę nienawiść, bo wydaje mi się, że ostatnio panuje raczej niechęć do wypowiadania się na temat redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, gdyż grozi to pozwem do sądu. Nie o to jednak chodzi.

Pilch napisał, że woli stracić z Michnikiem niż zyskać z Zybertowiczem. Ma prawo. Rzecz gustu. Nie wiem, co prawda, czy Pilch mógłby coś zyskać z toruńskim profesorem, skoro go tępią wszyscy „ludzie honoru”. Sam Pilch także. Oto co napisał dalej ów literat o Zybertowiczu: „wytrawny ten parodysta dyskursu naukowego o smutnej twarzy podupadłego klowna należy do porządku rozrywkowego i ani poważne traktowanie jego »arcyprecyzyjnych« skeczów, ani szydzenie zeń: że np. tyle ma racji, ile siedział – jest nie na miejscu. Facet nawet gdyby miał dożywocie – rzęziłby więcej”. Pięknie. „Z nienawiści nie da się nawet ułożyć dobrego pamfletu”, napisał Pilch. Święte słowa.

Pod hasłami walki o przyzwoitość, uczciwość i kulturę osobistą kultywuje więc wspomniany autor w prasie „kulturalnej” modę na okładanie się słownymi cepami. Mogę sobie więc wyobrazić, co może napisać Jerzy Pilch, gdy przeczyta ten tekst. Jeśli będzie bez humoru lub zmęczony, pewnie machnie ręką. Ale jeśli zabraknie mu innego tematu, może na przykład napisać tak: „ten podupadły pseudohistoryk wylizuje śmietniki pod kościołami i myśli, że uzupełni w ten sposób braki umysłowe, bo braków w urodzie nie uzupełni niczym”.

Albo może tak: „cała Europa śmieje się z tego błazna polskiej historiografii, tyle tylko że nie poprawi to jego poczucia humoru, które jest bliskie zeru absolutnemu, czyli wielkości jego krzywd”. Może tak napisać. Czemu nie? Problem w tym, że obrażanie ludzi naprawdę obraża tych, co obrażają. W ogóle to zgadzam się z Jerzym Pilchem, kiedy w tym samym tekście pisze: „kogo nienawidzisz, tego nie zrozumiesz”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.