Historii już dziękujemy?

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 03/2009

publikacja 19.01.2009 12:38

Zbliża się koniec nauczania historii w polskiej szkole

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Wprowadzone przez Ministerstwo Edukacji 23 grudnia 2008 roku zmiany programowe rozpoczęły nieśmiałą dyskusję nad nauczaniem historii w polskiej szkole. Kilka ważnych artykułów w „Rzeczpospolitej” oraz program TVP „Warto rozmawiać” obudziły wątpliwości co do decyzji minister K. Hall, jednak stan faktyczny jest czytelny – zmiany zostały dokonane. Rozumiem, że ministerstwo było zaniepokojone niskim poziomem wiedzy młodych Polaków o najnowszej historii ich ojczyzny.

Sama od czasu do czasu z prawdziwym zdumieniem odkrywam, że bywają studenci, którzy nie mają pojęcia o tym, co wydarzyło się w grudniu 1970 roku, czym był Poznański Czerwiec i które to lata zwiemy w Polsce „stalinowskimi”. Także sondaże TNS OBOP, sprawdzające w latach 2007 i 2008 poziom wiedzy o zbrodni katyńskiej, pokazały słabości szkolnej edukacji. Okazało się, że przed 1989 rokiem, gdy sami w domach i rodzinach uczyliśmy nasze dzieci prawdy o Katyniu, robiliśmy to lepiej niż niepodległe i demokratyczne państwo po 1989 roku. Przekazując ten obowiązek szkołom, nie przypuszczaliśmy, że wywiążą się z niego gorzej od rodzin z czasów PRL. Okazało się, że spośród tych, którzy wiedzę o Katyniu zdobyli w niepodległej Polsce po 1989 roku, aż co trzeci respondent nie wiedział lub nie był pewien, kto – Niemcy czy Rosjanie – zamordował polskich oficerów.

Rozumiem więc potrzebę zmian, ale czy nowe zasady programowe nauczania historii na pewno coś tu poprawią? Zdaniem profesora A. Nowaka – nie. Zdaniem zwolenniczek nowych zasad, czyli prof. J. Choińskiej-Miki i dr A. Radziwiłł – być może tak. Optymizm obrończyń reformy nie dziwi, są jej współautorkami. Jednak zarzuty sformułowane przez A. Nowaka pod adresem Ministerstwa Edukacji są poważne, to rewolucja i koniec nauczania historii w polskiej szkole. Wedle nowych zasad, systematyczny kurs historii pojawia się w liceum tylko w pierwszej klasie.

Potem młodzież uczy się przedmiotu historia i społeczeństwo, na który składa się dziewięć bloków tematycznych, z których nauczyciel wybiera jeden (!). Są wśród nich: „Kobieta, mężczyzna i rodzina”, „Wojna i wojskowość”, „Swojskość i obcość”, „Język, komunikacja i media” oraz – całe szczęście że taki jest – „Ojczysty panteon i ojczyste spory”. Niepokoi perspektywa, w której tylko zdający egzamin maturalny z historii będą się jej uczyć w wieku bardziej dojrzałym niż pierwsza klasa liceum.

Rozumiem, że idą nowe czasy, w których nie warto kruszyć kopii o historię. Obecny na pierwszych stronach gazet światowy kryzys ma charakter wyłącznie (?) ekonomiczny, Rosjanie zakręcają kurek z gazem wyłącznie (?) z ekonomicznych powodów, a wydarzenia w Strefie Gazy także nie mają żadnych (?) związków z historią. Czysta ekonomia i globalne interesy? Jedyne idee, które współczesna europejska szkoła zdaje się uważać za warte przekazania młodemu pokoleniu, to ocieplenie klimatu, sprzątanie świata i segregacja śmieci. Nie licząc tolerancji, która stopniowo zastępuje wierność wartościom i zdolność odróżniania prawdy od kłamstwa. Mam jednak wrażenie, że żaden koniec historii w realnym świecie nie następuje, co więcej, pamięć o przeszłości wraca do łask i inne europejskie narody budują na niej swoją współczesną tożsamość. Trzeba doprawdy mieć oczy szeroko zamknięte, by tego nie widzieć. To nie przypadek, że powstaje wspólny francusko-niemiecki podręcznik historii, że podobny ma połączyć polsko-niemiecką przeszłość, a Dom Historii Europejskiej wybiera z całego bogactwa przeszłości tylko to, czym oddycha od dwu stuleci zachodnie płuco Europy. Jeszcze nie zdążyliśmy wprowadzić do europejskiej tożsamości naszych trudnych doświadczeń, a już drzwi wspólnej, unijnej pamięci zdają się przed nami zamykać.

Wydaje mi się, że sporo w tym naszej winy. Sprawiamy wrażenie narodu pogubionego w swojej tożsamości i trapionego lękiem, czy aby na pewno ma prawo do poszukiwania śladów własnej dawnej i najnowszej wielkości. Ograniczenie nauczania szkolnej historii, redukowanie dzieł polskiej literatury na liście lektur, rezygnacja z projektu Muzeum Ziem Zachodnich i Muzeum Kresów, ciągłe przesuwanie w czasie budowy Muzeum Historii Polski to tylko najbardziej widoczne przejawy tej naszej niepewności. Placówka, w której moglibyśmy wreszcie, po prawie 50 latach ograniczeń, opowiedzieć sobie i innym dramatyczną, nieznaną nie tylko europejskim narodom, lecz także nam samym historię II wojny światowej, tak jak przeżyły ją miliony naszych rodaków – będzie mieć charakter uniwersalny! Zgodnie z założeniami projektu, eksponowanie wojennych losów Polski i Polaków „nie nastąpi kosztem umniejszenia doświadczeń innych narodów – w tym także Niemców i Rosjan”. W wychowywaniu przywiązujemy dużą wagę do poczucia własnej wartości młodych ludzi, wiedząc, że pozytywnie zdefiniowana tożsamość pomaga w osiąganiu sukcesów. Za kształt tożsamości narodu odpowiadają w pierwszym rzędzie jego elity. I to one są naszym problemem. Bowiem elity przypominają toksycznych rodziców, uporczywie kwestionujących wartość nawet najbardziej autentycznych osiągnięć swoich dzieci. Nic dziwnego, że polska tożsamość narodowa jest tak rozchwiana, a poczucie własnej wartości tak niepewne. Rok 2009, pełen ważnych rocznic, będzie okazją do naprawienia błędów. Nie zmarnujmy tej okazji. Ten apel kieruję bardzo wyraźnie i przede wszystkim do polskich elit.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.