Rok bez historii

Wojciech Wencel, poeta, publicysta

|

GN 50/2008

publikacja 14.12.2008 12:16

Pośpiech zajmuje nam najwięcej czasu

Wojciech Wencel Wojciech Wencel

Na satyrycznych rysunkach stary rok zawsze ma siwą brodę i myślące czoło, natomiast jego następca nosi pampersy i przemieszcza się na czworakach. Jest to wizja cokolwiek naiwna, przynajmniej w naszej epoce. Zakłada ona bowiem, że odchodzący rok nabył bagaż poważnych doświadczeń, które uczyniły go mędrcem. Tymczasem – jeśli wierzyć mediom – ostatnie dwanaście miesięcy upłynęło bez spektakularnych wydarzeń.

Politycy bawili się samolocikami, ekonomiści dmuchali w balony „wielkiego kryzysu” i „globalnego ocieplenia”, Jola Rutowicz ostatecznie zerwała z Jarkiem Jakimowiczem, geje wprowadzili się do IKEI, rodzice wymienili komórkę na iPhone’a, a dzieci Playstation na Xboxa. Wprawdzie roczek 2008 został ochrzczony jako Rok Zbigniewa Herberta, ale nie dane mu było zrealizować testamentu poety. Pozostał niedojrzały, rozkapryszony i niezdolny do heroizmu. Buntował się przeciwko nadmiarowi lektur szkolnych i indoktrynacji religijnej. Ale najbardziej nienawidził lekcji historii.

Kilka lat temu, gdy powstawało Muzeum Powstania Warszawskiego, a Instytut Pamięci Narodowej zaczynał publikować fascynujące biografie żołnierzy wyklętych, wydawało się, że jesteśmy blisko rozbudzenia świadomości historycznej. Można było wierzyć, że wkrótce Polacy przestaną sprowadzać dzieje walki o niepodległość do Marca ’68, KOR-u i Okrągłego Stołu. Wystarczyła jednak książka o agencie „Bolku”, by IPN znalazł się pod ostrzałem mediów. I znowu odezwały się głosy, że tylko „karły moralne” nurzają się w przeszłości. Oczywiście, łatwo to wytłumaczyć mechanizmem obronnym dzisiejszych elit, jednak problem z pamięcią jest znacznie głębszy. Dotyczy nie tylko polityków, ale każdego z nas.

To, co po nas zostanie, nie będzie jak dźwięk dzwonu ani jak płacz kochanków w małym brudnym hotelu, kiedy świtają tapety. Nikt nie przechowuje dziś pamiątek nieszczęśliwych miłości. Kroniki, imionniki, albumy, sztambuchy, zbiory listów, rodzinne archiwa zjada kurz, a my – zamiast konserwować ślady własnego istnienia – spędzamy wieczory przed migotliwym ekranem telewizora. Nie szukamy już w przeszłości wzorców zachowań, wiary czy siły charakteru. Egzystujemy w oderwaniu od świata dawnej kultury, a jeśli czegoś się o niej uczymy, to tylko dlatego, że wiedza ta potrzebna jest nam do zdania kolejnego testu na uniwersytecie czy napisania artykułu.

Tradycja archiwaliów wyrasta ze skłonności dawnych Europejczyków do celebracji istnienia i pragnienia pozostawienia po sobie śladu. Przez całe wieki ideały sztuki wysokiej w znacznym stopniu wyznaczały standardy sztuki użytkowej. Nauka retoryki, łaciny i kaligrafii pozwalała nadać życiu formę i blask. Zapisy na pergaminie, kartce papieru czy płótnie nie sprowadzały się do suchej informacji, ale współtworzyły realne przedmioty. Dziś nośnikiem sensów jest twardy dysk, który w perspektywie czasu okazuje się bardzo miękki. Zamiast imionników mamy listy dyskusyjne, zamiast listów – e-maile, zamiast książek i obrazów – erteefy i jotpegi.

Dlaczego zadowala nas doraźność, chwilowość, powierzchowność? Dlaczego podczas spotkań z publicznością Adam Mickiewicz recytował wiersze z pamięci, a my czytamy je z kartki, zatrzymując się na trudniejszych wyrazach jak chłopcy z oślej ławki? Zazwyczaj usprawiedliwiamy się brakiem czasu. Ale czy nie jest tak, jak pisał Gilbert Keith Chesterton, że właśnie pośpiech zajmuje nam najwięcej czasu? Kto się spieszy, nie potrafi znaleźć wolnej chwili. Kto działa powoli, ma takich chwil pod dostatkiem.
Wyczerpanie się kulturotwórczego „instynktu trwałości”, wzywającego do zabezpieczania śladów egzystencji, to najbardziej widoczny efekt utraty pamięci prywatnej, osobistej, związanej z najbliższą rodziną i okolicą.

Żyjemy w świecie rządzonym przez postmodernistyczne bóstwo przygodności – wśród ludzi, którzy nie chcą się odnosić do przeszłości, bo uważają ją za przeszkodę w kontaktach z bliźnimi, i w zasięgu mediów przekazujących milion informacji, po których nazajutrz w umysłach odbiorców nie zostaje żaden ślad. Nikt nie pyta rozmówcy o jego korzenie, kiedy miło toczy się pogawędka. Liczy się to, co jest tu i teraz: kariera zawodowa, clubbing, podróże, nowe, zaskakujące doznania i znajomości. Nic dziwnego, że stojąc raz w roku nad grobami dziadków, coraz częściej zastanawiamy się, co tam robimy, czemu nie jesteśmy w pracy i dlaczego obcy ludzie zwracają się do nas po imieniu.

Utrata pamięci ma też, oczywiście, skutki duchowe. Zrodzona przez pośpiech, jest glebą dla hipokryzji. Pięknie pisze o tym poeta Krzysztof Koehler: „I ta chwila, kiedy – czytając Mickiewicza –/ zrozumiałem, że zawsze będę zdradzał, kogo/ tylko się da zdradzić, bo nie ma takiego/ punktu, od którego mógłbym zacząć/ odliczać”. Życie przecieka przez palce jak woda. Może było tak, a może inaczej. Ile kłamstw można zmieścić pomiędzy „nie pamiętam” a „daj mi spokój”, kiedy każdy nowy dzień wydaje się czystą kartą, na której ładnie prezentują się osiągnięcia w pracy i bankowe salda? To pytanie zadaję dziś Państwu i sobie w nadziei, że nowy rok okaże się jednak dojrzalszy od swego poprzednika. Z korzyścią dla wszystkich.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.