Instynkt życia

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 45/2008

publikacja 10.11.2008 08:39

Umieramy po to, by zrozumieć, po co żyjemy

Wojciech Roszkowski Wojciech Roszkowski

Młode Francuzki najczęściej noszą się na czarno. Miny smutne, wręcz ponure. Żałoba? Nie, raczej taka moda. Z czarnego plakatu w Strasburgu jakiś rzezimieszek celuje do nas z pistoletu w reklamie najnowszego filmu z Gerardem Depardieu „Instynkt śmierci”. Nie instynkt życia, lecz śmierci. W zachodniej cywilizacji śmierci najważniejsza jest śmierć, nawet jeśli nikogo nie obchodzi, co potem. A przecież śmierć jest najważniejsza dla żyjących. Nie żyjemy po to, by umrzeć, lecz umieramy po to, by zrozumieć, po co żyjemy.

Ksiądz Andrzej Skrzypczak ze zgromadzenia zmartwychwstańców jest proboszczem parafii w Wiedniu, położonej w pobliżu centralnego cmentarza żydowskiego. Często odwiedzając to miejsce, zaczął badać nagrobki i historie osób pochowanych na cmentarzu. Z dociekań tych powstał niezwykle interesujący, a miejscami wzruszający zbiór refleksji o ludzkim życiu. Przy grobie rodziców Zygmunta Freuda odnalazł autor pień drzewa, ściętego już pewnie tak dawno, że rosło tam zapewne zanim pochowano obok Jacoba Freuda i jego żonę. „Nie wyrasta już życie z grobu – pisze ks. Skrzypczak – nie pnie się więcej do nieba, straciło swą długowieczność. Ostał się tylko nagi pień. Nie, to nieprawda. Zostały niewidoczne korzenie. O nich wszyscy rodzice powinni więcej mówić swoim dzieciom. O własne korzenie należy wypytywać rodziców, jeśli jeszcze żyją. Bo jak powiada babiloński Talmud, przyszłość ma długą przeszłość”.

Również na cmentarzu wiedeńskim widać, że kobiety żyją przeciętnie dłużej niż mężczyźni. „One zresztą jakoś to przeczuwają. Nierzadko mówią o tym otwarcie do swych mężów, co przybiera znane powszechnie tragikomiczne rysy. Rzucają od niechcenia przykładowo: »mój Boże, nie wiadomo, które z nas pierwsze umrze, ale jak zostanę sama, zmienię mieszkanie na mniejsze«”. Wrota do jednego z największych grobowców na wiedeńskim cmentarzu opatrzone są zamkiem cyfrowym. Ks. Skrzypczak chciał zajrzeć do wnętrza, ale żadna kombinacja liczb nie pasowała. Kiedy jednak nacisnął drzwi, ustąpiły one i mógł spojrzeć, co znajduje się wewnątrz. Konkluzja jego jest prosta: istnieją sposoby dostania się tam, gdzie się naprawdę chce. Autor analizuje i tłumaczy różne znaki i symbole występujące na nagrobkach, jedne typowo judaistyczne, inne pochodzenia masońskiego lub nawet egipskiego, na przykład znak pelikana (poświęcenie matki), cyrkiel (mason) lub wąż (wieczność).

Wyjaśnia kształt grobowca Davida von Muellera – stojącego walca przykrytego kopułą o roślinnym ornamencie, a więc skrzyni zawierającej Torę. Z kart książki poznajemy dzieje kantora Salomona Sulzera i barona Oskara Rotschilda, który nie zmarł – jak napisano na nagrobku – lecz popełnił samobójstwo z powodu braku ojcowskiej akceptacji swych uczuć do pewnej dziewczyny. Autor docieka też, dlaczego pewna kobieta zmarła niezamężna, ale na jej nagrobku ktoś dopisał „dedykowane przez Franka”. Jak to było, pewnie się nigdy nie dowiemy.

Z grobów na centralnym cmentarzu żydowskim w Wiedniu odczytał ks. Skrzypczak niejedno, zwykłe ludzkie życie, ale także niejedną tragiczną śmierć. Eugen Nestel zginął zamordowany w obozie koncentracyjnym w kwietniu 1945 r., na dwa dni przed jego wyzwoleniem. „Nie mogę pojąć przeżycia – pisze ks. Skrzypczak – gdy słychać już strzały przynoszącej wolność armii, kiedy widać jak na dłoni rozpaczliwą determinację esesmanów i przychodzi umierać”.Na koniec zostawił autor szkic na temat Malwiny End. Na cmentarzu widać bowiem wyraźnie, jak kończy się każde ludzkie życie. To truizm, lecz truizm przypominający, że nasze życie naprawdę nabiera sensu w perspektywie śmierci. Instynkt śmierci może oznaczać bezmyślne zabijanie z perspektywy bezsensownego życia, ale może też znaczyć tyle, co memento mori, czyli że świadomość śmierci winna nam wyznaczać zadania życiowe. Co wybierzemy?

Ksiądz Skrzypczak opisał zabawną scenę z wiewiórką, która wspinała się po betonowej ścianie, jakimś cudem znajdując oparcie dla pazurków. Kiedy jednak skoczyła na wypolerowany marmur, resztka oparcia zniknęła. „Cmentarne kamienie nikomu nie dają zaczepienia”, spuentował tę scenę ks. Skrzypczak. Nie mogę się z tym zgodzić. Jeśli ktoś ma taką wyobraźnię i tyle wrażliwości co autor, to nawet z cmentarnych kamieni wysnuje ciekawą opowieść o życiu. Stałe rozpamiętywanie naszej śmiertelności potrafi doprowadzić do depresji, nieustanne wypieranie tej myśli jest jednak wyrazem jeszcze większych lęków. Tak się złożyło, że w Dzień Zaduszny byłem na paryskim cmentarzu Montparnasse. Na podobnym cmentarzu w Warszawie trudno byłoby zapewne szpilkę włożyć w tłum odwiedzających groby. Paryżan jednak było na całym, wielkim i bardzo pięknym cmentarzu zaledwie kilkadziesiąt. Czyżby leżący tu ludzie, nierzadko bardzo sławni, nie mieli potomków? Dlaczego nie chcą oni choć raz w roku odwiedzić swych zmarłych i już choćby o nich pomyśleć, jeśli nie pomodlić się? Z francuskiego instynktownego lęku przed śmiercią nie wynika chyba żaden instynkt życia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.