Lekcja rozsądku

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 43/2008

publikacja 26.10.2008 19:20

Jeśli brakuje moralności, zaczyna interweniować państwo

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Październikowy kryzys na rynkach finansowych uruchomił w Polsce lawinę publikacji poświęconych kapitalizmowi, a dokładniej, jego obronie, tak jakby publicyści obawiali się, że polskie społeczeństwo zacznie marzyć o socjalizmie, a nawet o komunizmie. Spadki notowań na światowych giełdach, łącznie z warszawską, spadająca wartość złotówki, niepokój o oszczędności ulokowane w funduszach inwestycyjnych wywołują w licznych komentatorach nie tyle niepokój o los Polaków, ile o ich świadomość. W trosce o to, by nie wróciły PRL-owskie sentymenty, bronią więc głównie kapitalizmu i prywatnej własności przed potencjalnymi, lewicowymi krytykami.

Mam wrażenie, że zaklinanie rzeczywistości – to nie kapitalizm, a socjalizm „ma kłopoty” – dowodzi małej wiary w rozsądek czytelników. Tylko doktryner może obawiać się, że interwencje rządów USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec, czy Włoch, które miliardy dolarów, funtów i euro wpompowują w banki i instytucje finansowe, oznaczają upadek kapitalizmu i liberalnej gospodarki. W rzeczywistości przechodzimy znakomitą lekcję praktycznego kapitalizmu, który jest czymś znacznie bardziej skomplikowanym niż proste schematy wyjaśniające wszystko za pomocą dwóch, trzech słów-wytrychów: prywatna własność, wolny rynek i państwo z zakazem interweniowania w gospodarkę.

W praktycznym kapitalizmie zdarzają się różne sytuacje. Czasami rządy nawet najlepiej rozwiniętych państw ze świetnie funkcjonującą gospodarką ratują, jak widać, swoje społeczeństwa czy instytucje finansowe przed dramatycznymi skutkami kryzysu, na przykład dotując stocznie, czy przejmując część udziałów w zagrożonych upadkiem bankach. Oczywiście dzięki środkom pochodzącym od podatników. I takie działanie nie jest, moim zdaniem, ani budowaniem socjalistycznego państwa, ani powrotem do komunizmu. Mam wrażenie, że większość naszych alarmistycznych komentarzy to wyraz frustracji doktrynerów – nuworyszy, którzy dziwią się, że ich proste rozumienie wolnego rynku nie wyjaśnia tego, co dzieje się dzisiaj. To tylko w polskiej debacie publicznej wystarczy kilka słów – własność, zysk i rynek – by wszystkie gospodarcze, społeczne, a nawet polityczne problemy zostały rozwiązane. Pytania o upadające stocznie, KRUS, politykę rolną, płacę minimalną, służbę zdrowia i wiele innych prowadzą u nas do jednej odpowiedzi – tylko prywatne i wyłącznie rynkowe.

Tymczasem kapitalizm to nie komunizm czy socjalizm, czyli wymyślona przez ideologów teoria, lecz różnorodna, witalna i bogata w rozwiązania praktyka gospodarcza, o której jej zdeklarowany zwolennik P.L. Berger pisze w „Rewolucji kapitalistycznej”, że jest zjawiskiem historycznym, mającym tyle wariantów, ile kapitalistycznych ustrojów praktykowano w przeszłości i jest praktykowanych dzisiaj. Lista charakterystyk kapitalizmu jest dyskusyjna, bo „nie jest ona ani aksjomatyczna, ani doktrynalna, jest natomiast próbą wyznaczenia granic zjawiska” (P.L.Berger). Co ciekawe, pytania o źródła i sukcesy kapitalizmu prowadzą jego zwolenników do religijnych, etycznych i kulturowych uwarunkowań gospodarowania. I niezależnie od tego, czy wielki Max Weber miał rację, wiążąc kapitalizm z purytańskim etosem, związki tradycji kulturowej i zasad etycznych z rozwojem gospodarczym jednych a biedą innych są dzisiaj przedmiotem poważnych dociekań socjologów, ekonomistów i ludzi biznesu.

Może więc kryzys finansowy spowodowany został nie „socjalizmem w kapitalizmie”, (czy odwrotnie), lecz zerwaniem tegoż kapitalizmu z jego tradycyjnymi, etycznymi korzeniami? Przecież to uwolniona od wszelkich zasad moralnych żądza zysku tych, którzy rozdawali kredyty, połączona z kompletną beztroską tych, którzy je brali („tylko głupcy nie biorą, jak dają”), spowodowała gwałtowny krach. I nic dziwnego, że rządy państw powołane przez narodowe wspólnoty podatników potraktowały tę sytuację jak epidemię, szukając sposobów minimalizacji strat. Tyle i nic ponadto. Bo jeśli liberalizm, nie bez winy społeczeństw, przeniósł się z gospodarki do obyczajów, a cynizm zastąpił uczciwość, to jak ma działać rynek, którego „wolność” polega często na łamaniu zasad i prawa (przypominam rolę kreatywnej księgowości w kryzysie spowodowanym w 2001 r. upadkiem Enronu). Jeśli brakuje moralności, zaczyna interweniować państwo. Może warto przypomnieć praktyczne i moralne zasady, którymi kierowano się, gdy kapitalizm odnosił swoje pierwsze, wielkie sukcesy.

Beniamin Franklin, self-made man, wynalazca, polityk i publicysta wychowujący kupców i przedsiębiorców, radził w swoich książkach i kalendarzach: „Nie przetrzymuj pieniędzy nigdy ani godziny poza termin, do którego się zobowiązałeś, aby uczyniony zawód nie zamknął ci sakiewki przyjaciela na zawsze”. Na liście cnót, o które sam zabiegał i podobnie radził czynić innym, były: wstrzemięźliwość, oszczędność, pracowitość, porządek, szczerość, unikanie podstępów, czystość płciowa, pokora, sprawiedliwość, a nawet unikanie rozmów o głupstwach! Spośród 13 cnót potrzebnych, jego zdaniem, w życiu i w biznesie, tylko spokój i schludność ciała wydają się dzisiaj aktualne, niestety. Na licznych konferencjach i seminariach wiele dyskutujemy o etosie przedsiębiorcy. Dajmy sobie spokój z liczeniem, jaki procent kapitalizmu i socjalizmu doprowadził do dzisiejszego kryzysu i przypomnijmy sobie starą prawdę: kapitalizm, oprócz prywatnej własności i wolnego rynku, potrzebuje wartości i zasad moralnych. Bez nich regulatorem, prędzej czy później, stanie się państwo.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.