Heroizm poetów

Wojciech Wencel, poeta, publicysta

|

GN 42/2008

publikacja 17.10.2008 12:18

Pisanie wierszy to zakon, w którym nagrodę otrzymuje się po śmierci.

Wojciech Wencel Wojciech Wencel

Pisarze nie są ludźmi skłonnymi do poświęceń. Analizując życie literackie Peerelu, można się zastanawiać, dlaczego aż 90 proc. z nich dało się przekupić komunistom pieniędzmi, samochodami, działkami pod dacze czy zezwoleniami na upolowanie głuszca. Niestety, równie żałośnie brzmią lamenty pozostałych 10 proc., czyli tych, którzy zeszmacić się nie dali. Ich sytuację tak określił w swoim „Dzienniku 1970–1977” Andrzej Kijowski: „Pisarz nie znika, ale zostaje pozbawiony znaczenia. Drukuje się go troszkę i to, co najmniej dla niego i dla innych ważne. W ten sposób sprawia się wrażenie, że się skończył. Co zresztą w wielu wypadkach nastąpi, bo jak można pracować bez widoków publikacji i rozpowszechniania?”.

No właśnie – jak? Prozaicy, którzy wykazali minimum obywatelskiej odwagi, zgodnie odpowiadają, że wiązało się to z ogromnym cierpieniem. „Zaczęło mi się zdawać, że nie żyję” – wyznaje Tadeusz Konwicki. „Pozbawiony możliwości druku znalazłem się w próżni. Wysychałem” – wspomina Marek Nowakowski. Poeci są bardziej powściągliwi, ale również ich traktuje się jak bohaterów. Męczeństwo Zbigniewa Herberta, któremu nie wznawiano książek, dla wielu jest „oczywistą oczywistością”. Prawda jest jednak taka, że gdyby Herbertowi przyszło debiutować w naszych czasach, musiałby znieść znacznie głębszą izolację. Cóż bowiem z tego, że współczesny poeta może drukować gdzie chce i kiedy chce, skoro nuda i konsumpcjonizm demokracji nie sprzyjają literaturze. Jak pisał kiedyś Jarosław Klejnocki, „nastąpiło wyizolowanie się poezji ze sfery zbiorowej recepcji, nieuchronna wobec tego jej akademizacja lub hermetyzacja; zbliżenie ku laboratoryjnemu konceptyzmowi; wreszcie przejście twórców na pozycję splendid isolation (wyniosłego odizolowania)”. Żaden poeta nie może już liczyć na kontakt z masowym czytelnikiem.

Wbrew pozorom jest to sytuacja zdrowa. Pisanie wierszy to rodzaj zakonu, w którym nagrodę otrzymuje się dopiero po śmierci. Młodzi poeci mają więc większą szansę stać się dojrzałymi ludźmi niż ich uciemiężeni mistrzowie. Ważne, aby uczyli się pokory, respektując odwieczne prawa rządzące twórczością. Ponieważ od czasu do czasu debiutanci proszą mnie o radę, a imię ich legion, postanowiłem sporządzić zbiór wskazówek dla potencjalnych wieszczów.

Niby lepiej zadebiutować wcześniej, ale w praktyce – później. Po kilku latach nasze najlepsze wiersze okazują się bowiem dość naiwne. Znajdujemy w nich sentymentalizm, który wcześniej wydawał się nam czystym liryzmem. Jest to kwestia specyficznej wrażliwości młodzieńczej. Co by było, gdyby Herbert nie zadebiutował „Struną światła” jako 32-latek, ale erotykami jako chłopiec tyleż utalentowany, co kochliwy?

Alkohol niby pomaga, a jednak przeszkadza. Przynajmniej w trakcie pisania. To prawda, że wśród poetów wszystkich epok roi się od alkoholików, lecz nawet najwięksi z nich tworzyli w rzadkich chwilach trzeźwości. Po pijaku spali albo swojsko bełkotali w gronie przyjaciół. Biada temu, kto odważy się złamać tę niepisaną zasadę. Nazajutrz po liryczno-trunkowych ekscesach znajdzie na monitorze swego laptopa plik z próbką klasycznej grafomanii. Będzie potrzebował prawdziwego hartu ducha, by nie stracić dla siebie szacunku.

Ktokolwiek przeglądał wiersze nadsyłane do redakcji czasopism, wie, jaką szkodę wyrządza poezji nagromadzenie ogólnych nazw stanów i uczuć (miłość, samotność, ból, cierpienie, żal, egzystencja). Dopiero zapis jednostkowego doznania, zakorzenionego w konkretnym świecie, pozwala odnieść je do własnego życia. Banał językowy jest największą plagą poezji masowej, zwłaszcza miłosnej i patriotycznej. Jeśli w napisanych przez siebie utworach odkryjesz sformułowania w rodzaju: szept, bicie serca, szum wiatru, pagórki piersi, natchnienie, wyrzuć je natychmiast. Sformułowania albo wiersze. Stałym elementem dobrej poezji jest żywy język. Żywy, czyli taki, którym mówią ludzie.

Z jednej strony należy strzec się w poezji świadectw powierzchownej erudycji. Nie warto mnożyć – izmów (egzystencjalizm, modernizm, subiektywizm) i aluzji kulturowych. Z drugiej strony – jak pisał Jarosław Marek Rymkiewicz – dobra poezja wyrasta z „wielkiego morza języka poetyckiego poza czasem”. Tomas Stearns Eliot już w młodości potrafił imitować różne głosy poetyckie, choć, ma się rozumieć, nie pozwolił im zapanować nad własnym językiem. Grafomana najłatwiej poznać po skłonności do wielosłowia. Tymczasem wszyscy wybitni poeci starali się pisać tak, by każde użyte słowo nie dawało się zastąpić innym. Najmniej słów – oto koncepcja awangardy, której z czystym sumieniem przyklasnęliby klasycyści.

Niektórzy wierzą, że „najprawdziwsza” jest pierwsza wersja utworu. Jednak autentyzm w poezji osiąga się nie przez wierność uczuciom, lecz przez wytrwałą pracę nad wierszem od pierwszej do ostatniej frazy. Chodzi o stworzenie uczuć, wyrażenie ich wiarygodnym językiem, oddzielenie „cierpiącego podmiotu” od tkanki wiersza. Jeżeli uda ci się tego dokonać, czytelnik będzie miał poczucie „bezpośredniości” twoich wierszy; jeżeli nie – okrzyknie cię kłamcą. Oczywiście, poezji nie można się nauczyć bez talentu, który jest pierwotny wobec warsztatu. Albo się go ma, albo nie. A jeśli tak, to nie trzeba słuchać dobrych rad. Wystarczy służyć prawdzie i robić, co się chce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.