Świadectwa zasługowe

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 41/2008

publikacja 13.10.2008 08:53

W bieżącej walce o wpływy dawne zasługi używane są częściej niż realne dokonania

Wojciech Roszkowski Wojciech Roszkowski

Lech Wałęsa stał się ostatnio obiektem niezwykłej adoracji, głównie ze strony osób, które odsądzały go od czci i wiary na początku lat 90. Były prezydent jest bowiem postacią symboliczną dla dominującej w kręgach dawnej opozycji demokratycznej ideologii „zasługowej”. Broniąc się przed zarzutami, Wałęsa zawsze podkreśla swe prawdziwe lub przesadzone zasługi, pytając zjadliwie, gdzie byli jego krytycy na barykadach 1980 i 1981 roku. Jeśli idzie o średnie i starsze pokolenia opozycji, pytanie może się wydać zasadne, ale jeśli skierowane jest do ludzi młodszych, odpowiedź musi brzmieć – nigdzie. Nie byli na barykadach, byli co najwyżej w dziecięcych wózkach. Ale czy to znaczy, że nie mają dziś prawa pytać i dociekać, jak to wówczas było? Poza tym zasadność pytania Wałęsy jest ograniczona. Było wówczas w Polsce sporo ludzi (bagatela – 9,5 miliona!) na niższych niż szef „Solidarności” piętrach barykady i ich roli nie należy deprecjonować. Bez tych milionów Wałęsa bowiem nie byłby Wałęsą, a jego współpracownicy nie mogliby później pokierować transformacją systemową.

S
pory o zasługi znane są dobrze z Polski międzywojennej, gdzie także przybierały drastyczne i gorszące formy. Wówczas zwolennicy Piłsudskiego i Dmowskiego odwoływali się do różnych strategii walki o niepodległość. Obecnie elity solidarnościowe podzieliły się raczej w walce o rolę w transformacji. To, co dziś toczy te elity, jest paskudne i groźne. Już zdawać się mogło, że odsunięto od władzy skorumpowane kręgi postkomunistyczne, a uzdrowiciele rzucili się sobie do gardeł. W bieżącej walce o wpływy dawne zasługi używane są częściej niż realne dokonania w rządzeniu, celność analizy, zdolności organizacyjne lub przywiązanie do norm moralnych.

Jak mierzyć zasługi? Każdy obywatel może mieć tu własne rozeznanie, ale w praktyce, chcąc nie chcąc, kupuje „świadectwa zasługowe” emitowane przez różne kręgi opiniotwórcze, w dużej mierze niezależnie od popytu i gustów publiczności. Promocja i pozycja na rynku robią swoje. Ze względu na tę pozycję świadectwa emitowane przez „Gazetę Wyborczą” i kręgi często zwane „salonem” są, mimo ich wyraźnej inflacji, wyżej cenione przez polską inteligencję niż świadectwa prezydenckie czy też emisje „Gazety Polskiej”, nie mówiąc już o „Naszym Dzienniku”. Prawo podaży i popytu w tym względzie nie działa. Jest to z punktu widzenia rynku ciekawe zjawisko, gdyż zaufanie do papierów wartościowych na ogół wiąże się z zaufaniem do informacji o nich. Tymczasem świadectwa zasługowe salonu wydawane są często przez byłych tajnych współpracowników lub też dotyczą ich samych lub ich mocodawców. Pamiętamy przecież świadectwa Andrzeja Szczypiorskiego, Lesława Maleszki czy też opinię o gen. Czesławie Kiszczaku jako „człowieku honoru”.

Świadectwa zasługowe mają różną postać. Są to teksty publicystyczne wychwalające jednych, a pognębiające innych, rankingi, nagrody, festiwale i benefisy, pochlebne recenzje, wywiady, a także cytaty, pomnażające wielkość jednych lub poniżające innych. Szczególną wagę na giełdzie zasług mają papiery zagraniczne, emitowane za pośrednictwem autorytetów krajowych przez zaprzyjaźnionych autorów z zagranicy. Tu niemal pełny monopol mają kręgi salonu, które mogą dowolnie wykoślawiać proporcje krajowe. Nabywcy zagraniczni są bezradni, nie mając wyboru. Ofiarą tej sytuacji padł ostatnio Joaquin Navarro-Valls, dawny rzecznik prasowy Jana Pawła II, przesądzając o niewinności gen. Wojciecha Jaruzelskiego.

Wielkość zasług można podnieść poprzez fuzję własnych zasług z interesami wielkich firm zasługotwórczych. Tak postąpił na przykład były prezydent Wałęsa, oddając się skutecznie pod ochronę salonu. Rozproszeni emitenci świadectw zasługowych nie mają większych szans na tym rynku. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z licznymi przejęciami owych bezradnych drobnych emitentów, którzy nie radząc sobie na tym rynku, poszli na współpracę z monopolistami. Nazwiska tych dziennikarzy pomińmy, ale każdy może się domyśleć, o kogo chodzi. Firmy takie jak Instytut Pamięci Narodowej, Telewizja Publiczna lub „Rzeczpospolita”, walczące o jakość emitowanych papierów, są przedmiotem nieustannych ataków monopolistów salonowych, którzy snują także plany przejęcia kapitałowego przez odcięcie funduszy lub wykup.

Podobnie jak w całej naszej gospodarce, monopolizacja rynku zasługowego odbywa się przy akompaniamencie uczonych debat o wolności gospodarczej i informacyjnej. Ponieważ wolność ta jest w istocie bardzo ograniczona, także wartość świadectw zasługowych dramatycznie oderwała się od ich wartości użytkowej. Jak już nieraz bywało w polskiej historii, autentyczna zasługa, popularność i dobre imię znów się niebezpiecznie rozchodzą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.