Dwaj naukowcy, jeden problem

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instyutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 39/2008

publikacja 30.09.2008 10:38

PRL od III RP różni się krajobrazem. Dawniej tworzyła go SB, a dzisiaj stworzone przez nią teczki.

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Połowa września przyniosła dwa ważne wydarzenia: ujawnienie faktu współpracy wybitnego naukowca ze Służbą Bezpieczeństwa i odejście z IPN innego naukowca – historyka, który „naraził się” publikacją wnikliwie analizującą związki SB z Lechem Wałęsą. Wobec obu wydarzeń okazaliśmy się równie, chociaż inaczej, bezradni.

Komentarze polityków, ekspertów i dziennikarzy po raz kolejny pokazały, że należący dzisiaj do elity tajni współpracownicy SB mogą liczyć na znacznie większą sympatię niż historycy IPN. Działa tu swoisty kapitał społeczny, czyli poczucie więzi i lojalności nieograniczane poczuciem przyzwoitości. Ta lojalność nie obejmuje w równym stopniu tych, którzy przyczyniają się do poznania prawdy, można ich obrażać i zwalczać także wtedy, gdy napisane przez nich książki są profesjonalne i rzetelne. Najważniejszą „ofiarą” obu wydarzeń wydają się wartości, w imię których dzisiejsi przeciwnicy ponad 20 lat temu wspólnie ryzykowali i walczyli. Padają słowa, które szokują, zarówno wtedy, gdy mówią dawni współpracownicy SB, jak i wówczas, gdy słyszymy ich obrońców. Żyjemy w klimacie, w którym wolno wywierać presję na badaczy z IPN, ale presja moralna wobec dawnych TW nie jest dopuszczalna. Ci, którzy donosili, jak profesor A. Wolszczan, powiadają, że współpraca ze Służbą Bezpieczeństwa była w PRL czymś zwyczajnym i naturalnym, a w każdym razie nie gorszym niż praca w Instytucie Pamięci Narodowej. Bowiem „zaglądanie do życia prywatnych ludzi (...) definitywnie nie jest symptomem prawidłowo funkcjonującej demokracji” i w związku z tym profesor A. Wolszczan zapowiada „definitywny” wyjazd z Polski.

Ci, którzy pracują w IPN i publikują rzetelne, chociaż kłopotliwe dla części bohaterów „Solidarności” książki – jak S. Cenckiewicz – także zapowiadają rezygnację, ale nie „z Polski”, lecz z pracy w gdańskim oddziale IPN. Swoją decyzję Cenckiewicz tłumaczy tak: „W związku z nieuzasadnionym i brutalnym atakiem niektórych polityków ekipy rządzącej i mediów na IPN, w tym na moją osobę, oraz zapowiedziami zmiany ustawy i okrojenia budżetu postanowiłem dla dobra Instytutu zrezygnować z pracy w IPN. Uważam bowiem, że IPN jest jednym z najważniejszych instytucjonalnych osiągnięć wolnej Polski i należy go bronić – również przed naciskami i groźbami polityków”. Okazuje się, że naciski ze strony polityków, a dokładniej sekretariatu marszałka B. Borusewicza, rzeczywiście miały miejsce, chociaż trudno udowodnić, że groźby i sugestie dotyczące budżetu IPN były realnym zagrożeniem. Oficjalnie politycy PO już wcześniej deklarowali cięcia, i to niezależnie od odejścia lub pozostania S. Cenckiewicza na stanowisku. Do niedawna wydawało się, że klimat medialny wokół książki „SB a Lech Wałęsa” ustabilizował się i uspokoił. „Obroniła się” merytorycznie i nawet jej najbardziej zaciekli krytycy przyznali, że napisano ją rzetelnie. Niestety, brak argumentów nie powstrzymał agresji i ataków. Najnowszym popisał się T. Lis w dzienniku „Polska”: „Ja bym IPN (Instytut Podjudzania Narodowego) skasował całkowicie... Wolność badań, która sprawia, że bohatera nazywa się kapusiem? W d... mam taką wolność”.

Politycy używają słów z nieco większą rozwagą. S. Żelichowski z PSL powiada, że Cenckiewicz odszedł, „bo mu się robić nie chciało”. R. Kalisz sugeruje, że powodem był „słaby charakter prezesa J. Kurtyki”, a marszałek senatu B. Borusewicz wyjaśnia, że książki nie przeczyta.

Nową, interesującą opinię sformułował marszałek sejmu B. Komorowski: „W IPN, który wykonuje ogromną ilość dobrej, cennej pracy, niewątpliwie dominującą grupą jest (...) grupa historyków radykałów (...) trochę takich popłuczyn po endecji. I to mnie niepokoi”. Tym, którzy w tej opinii nie widzą nic złego, proponuję grę wyobraźni. Oto M. Jurek, marszałek sejmu, mówi o IPN pod kierunkiem L. Kieresa tak: „Niepokoi mnie, że dominującą grupą jest w IPN grupa historyków radykałów, popłuczyn po PPS (lub PZPR)”. Swoją drogą szkoda, że nic takiego się nie wydarzyło, chętnie porównałabym reakcje mediów.

Ale wydarzyło się coś innego, równie niezwykłego. Prof. A. Wolszczan, wybitny i znany astronom, pracujący w USA i na Uniwersytecie M. Kopernika w Toruniu, nie zaprzecza, że w latach 70. współpracował z SB, ale równocześnie przywraca do życia ducha PRL i jego specyficzną etykę. Jego zdaniem, „w tamtym systemie podwójne życie funkcjonowało jako cywilizacyjna (!) norma, (...) podpisywało się jedno, a robiło drugie (...) SB było elementem PRL-owskiego krajobrazu, podobnie jak teczki stały się elementem krajobrazu III RP”.

Dzięki tej starejnowej interpretacji odkrywamy, że PRL od III RP różni się głównie krajobrazem. Dawniej tworzyli go esbecy i tajni współpracownicy, a dzisiaj – stworzone przez nich teczki. Dawniej A. Wolszczan donosił, żeby móc z Polski wyjechać, dzisiaj też wyjeżdża, bo jego teczka współpracy stała się jawna.

Nie dziwi więc etyczna (?) deklaracja profesora: „Starałem się zachowywać pragmatycznie, a pojęcia takie jak »donoszenie« czy »donos« zwyczajnie nie istnieją w moim zbiorze recept na życie”. Poseł PO, K. Kutz, współczuje profesorowi, a to, co zrobił, uważa za „nieszczęście” i „tylko przewinienie”. Znacznie gorzej myśli o Polakach, którzy czują zawiść i „urodzajną na polskiej ziemi, bezinteresowną nienawiść”. A ja myślę z bólem o Polsce, w której dr S. Cenckiewicz już nie będzie miał kontaktów z młodzieżą, bo stracił pracę w Biurze Edukacji Publicznej, a profesor A. Wolszczan, jeśli tylko łaskawie pozostanie w Polsce, będzie dla polskich studentów „mistrzem i wychowawcą”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.