Zraniona tożsamość

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 31/2008

publikacja 31.07.2008 22:50

Nie ma polskiej tożsamości narodowej bez pamięci o naszej obecności na Kresach

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Wydarzenia polityczne towarzyszące obchodom 65. rocznicy rzezi Polaków na Wołyniu wymagają kilku słów komentarza. Wbrew pozorom nie było to tylko jedno z wielu podobnych wydarzeń, pokazujących naszą bezradność wobec zbrodni popełnianych na Polakach. Można by skwitować je jak zwykle: zbyt słabym jesteśmy narodem, by, przykładowo, doprowadzić do skazania zbrodniarzy z oddziałów Dirlewangera za wymordowanie tysięcy mieszkańców Woli w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku. Setki tysięcy polskich ofiar niemieckich i sowieckich obozów koncentracyjnych to tylko koszty wojny i okupacji Niemców oraz Sowietów na ziemiach II RP.

Dlaczego więc oczekiwać, że bestialska rzeź 50–60 tysięcy Polaków przez ukraińskich nacjonalistów zostanie wpisana do polskiej pamięci jako ważne wydarzenie zasługujące na narodową pamięć? I to teraz, gdy nasze relacje z Ukrainą są tak ważne dla przyszłości tego rejonu Europy? Przecież rzeź na Wołyniu to tylko – zdaniem marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego – konsekwencja agresji Sowietów na Polskę 17 września 1939 roku, a dla Pawła Smoleńskiego („Gazeta Wyborcza”) kolejny przykład okrutnej wojny chłopskiej. Trzeba pogodzić się z tragiczną historią 1939–1945 i przyjąć do wiadomości, że takie są nasze, polskie doświadczenia.

Może byłabym skłonna przyjąć tę mądrą i dojrzałą interpretację za wiarygodną, gdyby nie towarzyszące jej wezwania formułowane przez tych samych ludzi do pamiętania o zbrodni popełnionej przez polskich są-siadów na setkach żydowskich mieszkańców Jedwabnego czy Kielc, gdyby nie uchwały potępiające Akcję Wisła, czy, jak w ostatnich dniach, projekt kolejnej w sprawie zniszczenia 100 cerkwi na Chełmszczyźnie przez władze II RP w 1938 roku. Jest bowiem naszym polskim obowiązkiem rozumieć tragedię wypędzonych po II wojnie światowej Niemców, ale zbudować Muzeum Powstania Warszawskiego i uroczyście obchodzić każdą jego rocznicę, to trąci polskim nacjonalizmem. A jeszcze dodatkowo myśleć o stworzeniu Muzeum Ziem Zachodnich czy Muzeum Kresów Polskich – to zwykła fanaberia i megalomania.

Dlatego nieobecność prezydenta RP, premiera RP, marszałka Sejmu i Senatu na uroczystych obchodach 65. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu skłania do trudnych pytań i bolesnych refleksji. Czy u podstaw sprzeciwu licznych autorytetów wobec prowadzenia przez polskie państwo polityki historycznej nie tkwi czasem ta sama przyczyna – kłopot z odwagą bycia narodem we współczesnych, europejskich czasach? Czy potrafimy określić w miarę jasno i czytelnie, które doświadczenia naszego narodu uważamy za żywe i wciąż ważne, a które jako mniej ważne możemy przesunąć na obrzeża tego, co naszą narodową i kulturalną tożsamość stanowi? Trzeba pewnej odwagi, by pozostać narodem, gdy liczne polskie i europejskie autorytety głoszą nieuchronną śmierć tej wspólnoty i zachęcają do pozostania ledwie zbiorowością polskich mieszkańców wschodnich rubieży Unii Europejskiej.

Jeśli chcemy i potrafimy być europejskim narodem, to bądźmy solidarni z tymi spośród nas, którzy zostali zamordowani za to, że byli Polakami, że walczyli o niepodległość ojczyzny, o wolności i prawa obywatelskie jej mieszkańców, o szacunek dla polskiej narodowej tożsamości. Bo tylko w ten sposób wpiszemy się w najlepszą europejską tradycję, która piętnuje zbrodnie ludobójstwa, gdziekolwiek i przez kogokolwiek byłyby one popełnione.

Czym była wołyńska rzeź – czy wstydliwym, lecz nieuchronnym przejawem „narodowej rewolucji” – jak chcą ją widzieć Ukraińcy, stawiając bohaterom OUN i UPA pomniki, chłopską wojną – jak pisze się o niej w GW, czy częścią sowieckiej agresji na Polskę w 1939 roku – jak twierdzi Bronisław Komorowski. A może jednak ludobójstwem kończącym skutecznie polską obecność na Kresach Wschodnich? Obawiam się, że w świetle faktów, opracowań i dokumentów była, niestety, tym ostatnim.

Pragnienie Ukraińców, by posiadać własne państwo i szukać dróg do jego osiągnięcia, wykorzystując dramatyczne okoliczności drugiej wojny światowej, nie było niczym nagannym. To, że liczni przywódcy tego ruchu trafili do niemieckich obozów lub zostali zamordowani przez NKWD, dowodzi, że o ukraińskie państwo toczyła się trudna i niebezpieczna walka. Ale uznanie, że w tej walce można wymordować bezbronną polską mniejszość (na Wołyniu Polaków było nie więcej niż 20 proc.), było zbrodnicze. Także dzisiaj serbscy i chorwaccy politycy są ścigani i skazywani przez Trybunał w Hadze za podobną zbrodnię ludobójstwa.

Ukraińscy sąsiedzi mordowali bowiem polskich sąsiadów tak bestialsko i okrutnie, by ślad po Polakach na Wołyniu zniknął. Dzisiaj, jak obliczył CBOS, o tym, co się w lipcu wydarzyło na Wołyniu, wie tylko co piąty Polak, głównie po 45. roku życia i posiadający wyższe wykształcenie. Tym, którzy sądzą, że to do-brze, chcę powiedzieć, że nie ma polskiej tożsamości narodowej bez pamięci o naszej obecności na Kresach i nie ma innej drogi dla Ukrainy do Unii Europejskiej, jak przez przyjęcie obowiązujących w niej standardów. I tak jak kiedyś, tak i teraz mamy prawo przypominać o tym Ukraińcom. Mamy także prawo do pamięci o pozytywnej, polskiej roli w budowaniu tożsamości narodowej Ukrainy i jej politycznej obecności w Europie. Jeśli oczywiście mamy odwagę być normalnym, europejskim narodem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.