Mecz "frajerzy" - "esbecy" wciąż trw

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instyutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 27/2008

publikacja 10.07.2008 10:58

Polaków rozbito na dwa obce sobie światy: na "esbeków" oraz "frajerów"

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

W ostatnim tygodniu czerwca ukazał się oczekiwany „Przyczynek do biografii Lecha Wałęsy” autorstwa Z. Cenckiewicza i P. Gontarczyka, a telewizja TVN wyemitowała wstrząsający film dokumentalny pt. „Trzech kumpli” w reżyserii E. Stankiewicz i A. Ferens. Pozornie znane i wielokrotnie komentowane wydarzenia ukazały nową twarz. Dwaj młodzi historycy IPN napisali dobrze udokumentowaną książkę naukową, a dwie młode reżyserki na swój sposób opowiedziały historię S. Pyjasa, L. Maleszki i B. Wildsteina.

To, z czym nie radzili sobie publicyści i politycy, zrobili twórcy, dzięki nim zaczynamy poznawać trudną prawdę o naszej wspólnej przeszłości i teraźniejszości. Trzeba było świetnego filmu i równie znakomitej książki, by zobaczyć, jak bardzo polskie społeczeństwo rozbito na dwa obce sobie światy, na „esbeków”, ich współpracowników i sprzymierzeńców oraz „frajerów”, którzy z istnieniem tego „esbeckiego” świata nie chcieli się pogodzić.

Z jednej strony rzeczywistość L. Maleszki, oficerów SB i wspierających ich ekspertów, z drugiej świat „frajerów” – B. Wildsteina, Liliany Batko, B. Sonika czy J. Ruszara. Czy było coś „pomiędzy”? Pozornie tak, np. Juwenalia w 1977 roku, gdy wybierano najmilszą studentkę Krakowa, i majowa noc, gdy przestraszony świadek bicia S. Pyjasa ratował własną skórę, mówiąc milicjantom – nie znam tego człowieka, mój mąż jest wojskowym...

O książce IPN i filmie mówią dzisiaj prawie wszyscy. Recenzenci, także ci najbardziej sceptyczni wobec książki IPN, przyznają, że Cenckiewicz i Gontarczyk wykonali benedyktyńską pracę dokumentacyjną i przedstawili czytelnikom przekonującą argumentację na rzecz tezy: w latach 1970 (grudzień)–1972(1974?) L. Wałęsa był TW „Bolkiem”. Mam za sobą lekturę tej liczącej ponad 700 stron książki (w tym 400 stron dokumentów). Tak precyzyjnie i szczegółowo dopracowanej pracy naukowej dawno nie czytałam.

Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie fascynująca złożoność biografii Lecha Wałęsy oraz skala posiadanej przez SB wiedzy o nastrojach społecznych i aktywności konkretnych osób. W grudniu 1970 roku Lech Wałęsa, w świetle dokumentów opublikowanych w książce, był bardzo ciekawym, młodym człowiekiem, członkiem stoczniowego Komitetu Strajkowego, czynnie uczestniczącym w wydarzeniach na terenie Stocz-ni Gdańskiej, pod gmachem Komitetu Wojewódzkiego PZPR i pod komendą milicji. W tamtych czasach wymagało to nie lada odwagi i obywatelskiego poczucia odpowiedzialności. Co więcej, z dokumentów wynika, że Wałęsa, idąc na czele protestującego tłumu pod gmachy KW PZPR i KW MO, wchodził do środka, by bezskutecznie negocjować „pokojowe” rozwiązanie sytuacji.

Młody robotnik, po szkole zawodowej, poszukujący rozwiązania beznadziejnej w gruncie rzeczy sytuacji to – w mojej opinii – dowód sporego talentu przywódczego, silnej wiary w siebie, ale i naiwnego w 1970 roku przekonania, że „władza” da się przekonać i zrezygnuje z przemocy. Nie zrezygnowała i jak wynika z dokumentów to doświadczenie okazało się dla młodego Wałęsy ponad miarę traumatyczne. Zostałam przekonana do tezy, że Lech Wałęsa co najmniej dwa lata kontaktował się z władzą jako TW „Bolek”. Odniosłam jednak wrażenie, że równocześnie, czując się dość bezpiecznie, coraz częściej krytykował na zebraniach kierownictwo stoczni.

Stopniowo wycofywał się ze współpracy z SB i mimo ostrzeżeń, za krytyczne wystąpienie na związkowym zebraniu, został wyrzucony z pracy w kwietniu 1976 roku. SB próbowała wznowić kontakty z Lechem Wałęsą, ale TW „Bolek” okazał się „arogancki wobec naszego pracownika” i oświadczył, „że na żadne spotkanie nie przyjdzie, gdyż nie chce naszych organów znać”, więc w tym samym 1976 roku „wyeliminowano go z czynnej sieci agenturalnej”. Wyrzucony z pracy i wyrejestrowany z sieci na własne życzenie – to w tamtych latach miało wartość. Tym bardziej, że L. Wałęsa chciał działać i szukał kontaktów w Wolnych Związkach Zawodowych. Dzisiaj komentatorzy koncentrują się na tych jego ówczesnych wypowiedziach, w których „delikatnie” przyznawał się (jak mówi sam Wałęsa, tylko „na odczepnego”) do swoich nie do końca uczciwych kontaktów z SB. Podobno istnieje taśma z taką wypowiedzią, którą gdzieś „zagubił” marszałek Senatu B. Borusewicz.

Dla mnie te próby swoistego „przyznania się” są dowodem poczucia winy, czymś na kształt ekspiacji. Jeśli Lech Wałęsa chciał działać, nie mógł w 1978 roku powiedzieć kolegom: przepraszam, donosiłem, jestem byłym agentem. Nikt by mu nie zaufał. Więc „dawał do zrozumienia”, licząc, że to wystarczy. Działając w WZZ, był po stronie „frajerów”. Książka pokazuje, że także w latach 80. Wałęsa grał w drużynie „Solidarności” i wygrał, chociaż na pewno nie było to zwycięstwo samotne. Z wielu zapisów wystąpień czy tajnych rozmów z władzą jasno wynika, że znał społeczne nastroje i miał pełną świadomość, że musi być z nimi w zgodzie, by przewodzić. Nigdy nie był sam, zawsze miał za sobą podobnych „frajerów”, którym chodziło o to samo. Aż przyszedł sukces 1989 roku, wygrane wybory 1990 i prezydentura. I wtedy L. Wałęsa zostawił „frajerów”, wybierając tych, którzy pomogli mu przeglądać i niszczyć dokumenty powstałe w esbeckim świecie. Histeryczne zamieszanie wokół książki o Lechu Wałęsie dowodzi, że Polska nadal jest podzielona, a mecz między „frajerami” i cynicznymi dziećmi esbeckiej rzeczywistości trwa. Jednak film „Trzech kumpli” pokazuje, że argumenty „frajerów” mają coraz większą siłę przekonywania.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.