Symbole zwycięstwa

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 23/2008

publikacja 09.06.2008 12:00

Dojrzały naród nie boi się prawdy

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Spór o książkę, która dopiero ma się ukazać, uruchomił podziały i spory wpisane w zagmatwaną historię III RP. Pozornie rzecz w tym, że dwaj historycy IPN przejrzeli zachowaną dokumentacją stworzoną w latach 70. oraz, być może, także później na temat Lecha Wałęsy. O ich książce nie wiemy jeszcze nic, ale wiele znanych postaci już wie, że jest ona przejawem „kampanii nienawiści i zniesławień wymierzonych przeciwko Lechowi Wałęsie, która zniszczy polską pamięć narodową” („Oświadczenie w obronie Wałęsy” podpisane przez 25 znamienitych osób z A. Wajdą i urzędującym ministrem rządu D. Tuska W. Bartoszewskim na czele).

S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk zainteresowali się realnym problemem, o którym w książce Lecha Wałęsy pt. „Droga nadziei” (z 1989 r.) możemy przeczytać: „Prawdą jest, że rozmowy były” ... i dalej: „I prawdą jest też, że z tego starcia nie wyszedłem zupełnie czysty”. W 2005 r. z wywiadu GW z Lechem Wałęsą dowiedzieliśmy się, że „zaraz po grudniu ’70 przez kilka dni siedziałem w więzieniu. Byłem młody, przestraszony. Nie wiem, czy jakby mi coś podsunęli, tobym nie podpisał. Mówię szczerze. Ale nic mi nie zaproponowano”. Czy młodzi historycy wykształceni w wolnym, demokratycznym kraju mogliby nie podjąć próby wyjaśnienia tak zagadkowych słów? Gdyby nie przyszło im to do głowy, źle wyglądałaby w Polsce wolność słowa.

Tym bardziej że jeden z nich, P. Gontarczyk, dzięki archiwom IPN odkrył, że umieszczenie na tzw. liście Mielczanowskiego S. Niesiołowskiego jako TW Leopold było błędem. Fałszywe oskarżenie zostało wyjaśnione i zdementowane („Rzeczpospolita” z 31 V/1 VI br.). Nie dla wszystkich takie poszukiwania są wartością. Marek Beylin (GW 30 V br.) w artykule pt. „Dość tego IPN-u” napisał: „Grupa skrajnie zideologizowanych funkcjonariuszy maszeruje przez polską historię niczym bojówka po mieście, niszcząc to, co uważa za obce (sic!). A obcy dla nich jest wielki obszar ludzkich postaw i poglądów”. Pomijam tajemnicze słowo „obcy”, sugerujące, że dla M. Beylina badania historyczne to przejaw ksenofobii i zwracam uwagę na swoisty urok tego zdania – odmładza o dobrych dwadzieścia parę lat. Toż to język PRL-u, i to z czasów, gdy walka ideologiczna prowadzona była ze szczególnym natężeniem. Skąd to „natężenie” walki dzisiaj?

Dlaczego nieistniejąca książka skłoniła grono bohaterów walki o demokrację do marzeń o odbudowanie Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk? W „Rzeczpospolitej” z 27 maja Wojciech Maziarski wyjaśnia – spór o Wałęsę to walka o symbol i mit założycielski dzisiejszej Pol-ski. Jego zniszczenie „zburzy prawomocność wszystkiego, co zbudowano w trakcie walki z komuną i po jej zakończeniu”. Zmartwiłam się, że nasza demokracja i wszystko, co osiągnęliśmy, jest tak wątłe, że zależy od jednej książki. Mam jednak wrażenie, że nie jest z nami tak źle i nawet 10 książek o L. Wałęsie nie złamie Polaków bardziej niż stan wojenny.

W. Maziarski ceni sobie przeciwników książki IPN i przypomina ich odwagę demonstrowaną przy okazji dyskusji o książce „Strach” J.T. Grossa. Jego zda-niem, dzisiejsi obrońcy IPN stchórzyli wtedy przed prawdą. Zgrabne, ale nieprzekonujące – i w tamtym, i w obecnym sporze chodziło o to samo, o uczciwą dyskusję o faktach. Nie tylko o książce Grossa, lecz także o publikacji „Po zagładzie” M. J. Chodakiewicza. To „obrońcy Wałęsy” odmawiali takiej dyskusji i unikali spotkania z M. Chodakiewiczem. Żądali uznania „swojego mitu” o antysemickiej Polsce za jedyną prawdę. Teraz od „mitu Wałęsy” uzależniają przyszłość Polski.

Jak można poważnie traktować proroctwo W. Maziarskiego: „publikacja IPN- owskich autorów zmierza do zdelegitymizowania porządku demokratycznego i państwowego w Polsce po 1989 roku. To jasne; jeśli uda się zniszczyć mit Lecha Wałęsy jako symbolicznego ojca założyciela wolnej Polski (...) to w gruzach legnie prawomocność wszystkiego co zbudowano w trakcie tej walki i po jej zakończeniu”. Przypomnijmy, Niemcy symbolem końca komunizmu uczynili zburzenie muru berlińskiego, a Czesi - aksamitną rewolucję. Tym samym uznali, że walkę o demokrację wygrało w ich krajach społeczeństwo, czyli ludzie, którzy zburzyli mur w Berlinie, a w Pradze manifestowali w ramach „aksamitnej rewolucji” poparcie nie tylko dla Havla.

A Polacy, którzy dramatycznymi strajkami wywalczyli w Sierpniu’80 10-milionowy, niezależny związek zawodowy, potem przetrwali stan wojenny i wygrali pseudo-demokratyczne wybory w 1989 r., za jedyny symbol zwycięstwa mają mieć L. Wałęsę? Najwyższy czas oddać Polakom to, co się im należy, czyli prawdę o zdeterminowanych ludziach, którzy (wraz ze swoimi przywódcami) obalili komunizm. Nie dzięki przywódcom, lecz pomimo ich licznych błędów. Tacy Polacy nie dadzą sobie wydrzeć niepodległości i demokracji niezależnie od tego, co w swojej książce napiszą S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk.

A jeżeli chodzi o zagrożone symbole, uważam, że wielki mit Wałęsy odebrał nam osobiście on sam, mówiąc wielokrotnie rzeczy, moim zdaniem, nikczemne. Co nie znaczy, że pozostaliśmy osamotnieni. Symbolem zwycięstwa pozostanie Jan Paweł II, Wielki Autor naszego zrywu i Ojciec Święty, do którego także L. Wałęsa jeździł „ładować akumulatory”. Dojrzały naród nie boi się prawdy i poradzi sobie z jej przyjęciem, zrozumieniem i wybaczeniem. Infantylne i przestraszone społeczeństwo łatwo mamić i oszukiwać w imię niesprawdzonych mitów i wątłych symboli.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.