Wspólnota niekoniecznie solidarna

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 15/2008

publikacja 15.04.2008 13:39

Podobno Polacy są społeczeństwem ceniącym wartości wspólnotowe

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Chrześcijański Tydzień Społeczny tematem swojej debaty uczynił „wspólnotowość” i solidarność, czyli wartości, które powinny znaleźć należne miejsce zarówno w polityce państwa, jak i w debacie publicznej, a wciąż przegrywają z liberalnymi sloganami i stereotypami. „Wspólnotowość” i „solidarność” definiowano w III RP tak, jakby wymyślono je w minionym systemie. Pierwszą utożsamiano z komunizmem, sugerując, że musi prowadzić do odebrania jednostce jej indywidualizmu i osobistej wolności. Drugą sprowadzono do kilku pomników i rocznic, obchodzonych coraz bardziej wstydliwie.

Co prawda NSZZ „Solidarność” okazał się skutecznym instrumentem obalenia komunistycznego systemu, ale uznano go za „sprzęt jednorazowy”. Już kilka lat po zwycięstwie traktowano jak zagrożenie dla wolnego rynku, modernizacji kraju, transformacji systemu i niezbędnych reform. Za „Solidarność” przepraszała legenda warszawskiego podziemia - Z. Bujak, a do schowania jej sztandarów namawiał symbol polskiego zwycięstwa nad komunizmem - L. Wałęsa. „Solidarność” to dzisiaj synonim „kombatanctwa” oraz nieuzasadnionych roszczeń robotników i pracowników tzw. sfery budżetowej. Jak wiele straciliśmy, pokazuje porównanie: do związków zawodowych należy 80 proc. pracujących Finów, 87 proc. Szwedów, ok. 30 proc. Brytyjczyków, 23 proc. Czechów i tylko 11 proc. Polaków.

Czy wrócimy do wartości, o których marzyli sympatycy ruchu społeczno- -narodowego, zorganizowanego w niezależny i samorządny związek zawodowy, który odważnie, inteligentnie, z fantazją i skutecznie zmienił niedemokratyczny system totalnej władzy jednej partii politycznej nad wszystkim w demokratyczne państwo prawa i wolnorynkowej gospodarki? Czy solidarność to wartość przebrzmiała? W 1987 r. na gdańskiej Zaspie Jan Paweł II mówił: „Jeden drugiego brzemiona noście - to zwięzłe zdanie Apostoła jest inspiracją do międzyludzkiej i społecznej solidarności. Solidarność to znaczy jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie.

A więc nigdy jeden przeciw drugiemu. Jedni przeciw drugim. I nigdy brzemię dźwigane przez człowieka samotnie”. Moim zdaniem, te słowa, chociaż wciąż żywe w naszej pamięci, zostały w praktyce społecznej III RP odrzucone. Wyniki badań socjologów Centrum Myśli JPII/OBOP z jesieni 2007 r. pokazują, że Polacy są społeczeństwem ceniącym wartości wspólnotowe: rodzinę, dzieci, znajomych, przyjaciół i służenie innym. Kariera, sukces czy polityka są uważane za mniej ważne. Jednak Polacy pytani o realizacje wskazań Jana Pawła II odpowiadają: pielęgnujemy wartości rodzinne, troszczymy się o religijne wychowanie dzieci, pomagamy ubogim, cierpiącym i potrzebującym wsparcia, ale pielęgnowania dziedzictwa „Solidarności” zaniechaliśmy.

Jest wiele konkretnych sytuacji, w których widać potrzebę wspólnego noszenia „brzemion”, ale brakuje akceptacji dla samej zasady. Wiele wątpliwości budzi podatek progresywny, czy reguły, zgodnie z którymi zamożni członkowie wspólnoty w większym stopniu opłacają świadczenia przeznaczone dla wszystkich, także zbyt biednych, by mogli za nie płacić samodzielnie. I nie myślę tu o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, Caritas, wrzuceniu 5 zł do czapki żebraka, czy przekazaniu 1 proc. podatku dla organizacji pozarządowej, chociaż doceniam znaczenie tych organizacji i takich gestów.

Zasadę solidarności „w noszeniu brzemion” chciałabym widzieć w polityce mojego państwa, i to bez konieczności słuchania ustawicznego lamentu liberałów protestujących przeciwko „becikowemu”, KRUS, wspólnej polityce rolnej UE czy związkom zawodowym. Marzy mi się społeczeństwo, w którym młodzi, dobrze zarabiający i najczęściej zdrowi płatnicy wysokich składek dla NFZ są w pełni świadomi, że w ten sposób solidarnie opłacają świadczenia zdrowotne dla starszych, schorowanych emerytów. I są z tego dumni, a nie sfrustrowani i żądający „własnych” ubezpieczeń.

Chciałabym, by pomysły finansowania partii politycznych metodą przekazania 1 proc. dochodów na jedną, wybraną partię, były odrzucane z miejsca i bez cienia wątpliwości. Wystarczy przecież chwila refleksji, by odkryć różnicę między zasobnością partii finansowanej 1 proc. dochodów najbogatszych a biedą partii, na którą złoży się 1 proc. dochodów najbiedniejszych płatników. Nie ma wątpliwości, która kampania wyborcza będzie bardziej skuteczna. Chciałabym, by świadomość rosnącej wartości współczynnika Giniego, czyli narastających w polskim społeczeństwie nierówności, czy największego w UE odsetka polskich dzieci żyjących w ubóstwie, prowadziła do rozwiązań zgodnych z zasadą solidarności w noszeniu brzemion, a nie we wspieraniu dostatku nielicznych.

Apostoł Paweł pisał do Galatów (6,2): „Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnijcie zakon Chrystusowy”. Wielu moich rodaków woli nosić „jedni drugim” nie brzemiona, a dostatek, karierę, a czasami nawet zwykłe przekręty. Ale takie wspólnoty z zakonem Chrystusowym niewiele mają wspólnego. Socjologowie nazywają je „brudnym kapitałem społecznym”, zwykli ludzie sitwą, układem, mafią lub co najmniej kumoterstwem. Jest niby-wspólnota i niby-solidarność, ale nie o nich mówił Jan Paweł II, i nie z takiej solidarności rodzi się państwo zamożnych i uczciwych obywateli.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.