Nadzieja...

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 51/2007

publikacja 27.12.2007 10:13

W grudniu rodzi się nadzieja na przemianę świata i naszego życia.

Nadzieja...

Świąteczny czas nie sprzyja politycznym komentarzom. Co jednak robić, gdy grudzień przynosi ważne rozstrzygnięcia, nie tylko na krajowym podwórku. Nie wiem, dlaczego przywódcy państw członkowskich UE umawiają się na ważne spotkania właśnie w grudniu. Kiedy L. Miller zamykał 13 grudnia 2002 r. negocjacje warunków naszej akcesji do UE, pomyślałam, że wybrał tę datę świadomie, by dzień wprowadzenia stanu wojennego skojarzyć z Europą. Ale dlaczego kolejne, ważne unijne wydarzenie – podpisanie traktatu reformującego – odbyło się także 13 grudnia?

Grudzień to przecież wyjątkowo polski miesiąc, zapisany w naszej pamięci tragediami w kopalni „Wujek” oraz w stoczniach Gdyni, Gdańska i innych miast Wybrzeża. Do tych wspomnień dopisujemy w 2007 r. kolejną unijną datę – podpisanie przez polskiego prezydenta w obecności premiera traktatu reformującego. Nie wiem, czy 13 XII okaże się szczęśliwy i czy dokument zostanie bez problemów ratyfikowany przez wszystkie państwa członkowskie. Ale nadzieja na takie zwieńczenie prac wyprowadzających Unię z kryzysu, powstałego po odrzuceniu przez Francuzów i Holendrów traktatu konstytucyjnego, zdaje się wśród polityków ogromna. Czy rzeczywiście traktat jest przedmiotem wielkiej, europejskiej nadziei?

Nowy stary traktat
Mam w tej kwestii wiele wątpliwości i to pomimo bardzo pozytywnego stosunku do samej UE i naszej w niej obecności. Odnoszę bowiem wrażenie, że radzi sobie ona nieźle pod obowiązującym traktatem nicejskim. Nie pamiętam, by po rozszerzeniu o nowe państwa 1 maja (!?!) 2004 r. spotkały ją jakieś poważne kłopoty z procedowaniem czy podejmowaniem decyzji w istotnych kwestiach. Budżet na lata 2007–2013 został uchwalony, rozszerzenie o Bułgarię i Rumunię przebiega bez problemów, układ z Schengen wchodzi w życie 21 grudnia na granicach z nowymi państwami. Dlaczego więc wracamy do niechcianych rozwiązań? A wielu polityków nie ukrywa, że traktat lizboński bardzo przypomina ten konstytucyjny, już raz odrzucony.

Może dlatego planują jego ratyfikację drogą głosowań parlamentarnych, obawiając się o wyniki referendów. Premier Tusk zapowiada, że Polska będzie jednym z pierwszych państw, które traktat ratyfikują. Może nie powinnam premierowi przypominać, że w swoim exposé zapowiadał sukces polskiej prezydencji w UE w 2011 r. A szybkie ratyfikacje to likwidacja prezydencji państw i wprowadzenie rotacyjnego prezydenta, a więc pierwsza obietnica z exposé wyląduje w koszu.

Karty nie chcemy
Warto przypomnieć, jak ciężkie boje o korzystny dla Polski kształt traktatu toczyła w czerwcu w Brukseli nasza delegacja. Chcieliśmy zastąpić niekorzystny dla Polski tzw. system podwójnej większości przy podejmowaniu decyzji w Radzie Europejskiej na nieco mniej niekorzystny system pierwiastkowy. Nie udało się, ale uzyskaliśmy przedłużenie do 2014, a nawet 2017 r. najbardziej dla Polski korzystnego mechanizmu z Nicei. Udało się także wpisać do traktatu wspólną politykę energetyczną oraz uruchomienie po 2017 r. mechanizmu z Joaniny, opóźniającego wprowadzenie niekorzystnych decyzji. Zaś Karta Praw Podstawowych nie będzie wiążąca dla Polski i Wielkiej Brytanii. Ta decyzja wywołuje krytykę wielu europejskich i polskich polityków, nie wyłączając premiera D. Tuska. Karta Praw Podstawowych wydaje mi się zbędnym nonsensem. Liczba artykułów, które nie miałyby szans na wpisanie do naszej konstytucji, jest spora. Nie wierzę, by w sejmowej debacie uratował się zapis (art.2.), w którym złożoną kwestię „życia” załatwiają dwa ubożuchne zapisy: „Każdy ma prawo do życia” i „Nikt nie może być skazany na karę śmierci ani poddany jej wykonaniu”.

Mam wrażenie, że z obawy przed demonami przeszłości nie wpisalibyśmy także do polskiej konstytucji art.19.: „Wydalenia zbiorowe są zakazane” oraz art.17.: „Każda osoba ma prawo do władania, używania, dysponowania i przekazania w spadku swego mienia nabytego zgodnie z prawem. Nikt nie może być pozbawiony swego mienia, chyba że w interesie publicznym... za uczciwym odszkodowaniem wypłaconym we właściwym terminie”. Podobnie przepadłby art. 24., który prawa dziecka formułuje tak: „Dzieci.... mogą swobodnie wyrażać swoje poglądy. Poglądy te są brane pod uwagę w sprawach, które ich dotyczą, stosownie do ich wieku i stopnia dojrzałości”. Rozumiem, że ocenę stopnia dojrzałości naszych dzieci przejmie Komisja Europejska, sugerując np. wprowadzenie do szkół podręcznika realizującego zakaz dyskryminacji „ze względu na... orientację seksualną” (art.21).

Nadzieja z Betlejem
Jak to dobrze, że w grudniu, jak co roku, rodzi się nadzieja na przemianę świata i naszego życia. Ale nie myślę o unijnej nadziei, którą w encyklice Spe salvi Benedykt XVI nazywa „zaledwie wiarą w postęp”, budowaną na zbyt wielkich oczekiwaniach wobec nauki. Taka nadzieja jest mocno zwodnicza, może dać światu dobro, ale może także zniszczyć człowieka. Postęp zbudowany na panowaniu rozumu i dążeniu ku doskonałej wolności prowadzi nas do polityki, rewolucji i utopijnego projektu Nowego Jeruzalem. A ostatecznie do błędu, w którym nie ma nadziei na dobro. „Kto obiecuje (tu, na ziemi) lepszy świat, który miałby nieodwołalnie istnieć na zawsze, daje obietnicę fałszywą: pomija ludzką wolność. Wolność musi wciąż być zdobywana dla dobra” (Spe salvi, 24). Dlatego Czytelnikom „Gościa Niedzielnego” życzę w ten świąteczny czas prostej, zwyczajnej, nie naukowej nadziei, przychodzącej wraz z Dzieciną zrodzoną w betlejemskiej stajence, i tej wielkiej, którą może być jedynie Bóg. Niechaj podtrzymują nas na trudnej, ziemskiej drodze ku zbawieniu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.