Obecni, ale czy przytomni?

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 45/2007

publikacja 11.11.2007 21:47

Generalnie nie sądzę, by polityka mogła nas zbawić. Problem w tym, że jednak to politycy organizują nam życie zbiorowe i nie jest rzeczą obojętną, kim są i jakie wartości reprezentują. Im bardziej przytomnie wybierzemy, tym bardziej przytomnie będziemy rządzeni

Obecni, ale czy przytomni?

W dzień po ostatnich wyborach podsłuchałem niechcący na ulicy, jak dwie młode dziewczyny, na oko dwudziestoletnie, prowadziły następujący dialog:
– Na PO głosowałam.
– Tak? A co to?
– No, Platforma, ci drudzy, nie Kaczory.
– A!
Z wypowiedzi tej drugiej dziewczyny wynikało, że chyba nie głosowała, bo gdyby nawet się poświęciła, to pewnie musiałaby losować, nie mając pojęcia, na kogo chce postawić.

Po wyborach zapanowała euforia z powodu wysokiej frekwencji wyborczej. Można się oczywiście cieszyć, że poszło do urn więcej osób niż kiedykolwiek po 1989 roku, ale na mnie osobiście te 53 proc. nie zrobiło tak dobrego wrażenia. Co więcej, jeśli mamy się cieszyć z tego, że do wyborów chodzi niewiele ponad połowa Polaków, a jak widać z powyższej rozmowy spora część nie bardzo wie, o co w tym wszystkim chodzi, to mamy naprawdę problem. Nie chodzi tu zresztą o sam wynik. Platforma Obywatelska umiejętniej niż Prawo i Sprawiedliwość zmobilizowała wyborców młodych i wielkomiejskich, a więc wybory wygrała. Oczywiście były i inne przyczyny takiego, a nie innego rezultatu tych wyborów, ale chodzi mi o coś innego.

Dawniej w szkole używało się terminu „obecny nieprzytomny” dla określenia ucznia obecnego ciałem, ale zajętego sprawami dlań ważniejszymi niż lekcje. Nieobecni byli oczywiście jeszcze bardziej nieprzytomni w sensie szkolnym, więc ich udział w procesie dydaktycznym był tym bardziej problematyczny. W ostatnich wyborach też mieliśmy większość nieobecnych oraz obecnych nieprzytomnych. Jak wiele osób głosowało „nieprzytomnie” (niezależnie od opcji politycznej)? Trudno do będzie ustalić, ale myślę, że była to spora część tych, którzy się przyłączyli do „obecnych przytomnych”. A nieobecnych nieprzytomnych była nadal prawie połowa. Czy mamy się z czego cieszyć?

Nieprzytomność wyborcza ma oczywiście różne przyczyny. Najczęściej wynika z zastąpienia wiedzy i rozumowania wrażeniami i emocjami. Jeśli kobietę nakryto na akcie korupcji, ale taśmę z nagranym dowodem pokazano w niewłaściwym momencie, a ona sama zapłakała rzewnymi łzami nad swą krzywdą, natychmiast stała się niewinną ofiarą państwa policyjnego.

Jeśli kandydat na ministra w nowym rządzie przyznaje się do współpracy z SB, bo był szantażowany, to jego wiarygodność gwałtownie rośnie, niezależnie od tego, czym go szantażowano. A spał, zdaje się, nie tam, gdzie się tego spodziewała jego żona. Przykłady opierania politycznego poparcia na fałszywych wrażeniach można by cytować bez liku. W tego rodzaju odwracaniu kota ogonem celują zwłaszcza niektóre wizualne media prywatne.

Ale politycy sami też nie bardzo się palą do kampanii merytorycznych. Zapewne łatwiej im podnosić wyborcze „słupki” za pomocą złośliwych lub nawet zabawnych klipów, niż kogoś do czegoś autentycznie przekonać. A sami wyborcy? Czy są bez winy? Z ręką na sercu – na ile kierujemy się wrażeniem, a na ile wiedzą i rozumem? Spójrzmy na to „ponadpartyjnie”. Do Sejmu nie dostało się tym razem wielu ludzi ujawniających kompletny brak przygotowania merytorycznego lub ściganych przez organa sprawiedliwości. To bardzo dobrze. Ale kogo szukaliśmy na listach poszczególnych partii? Piosenkarzy? Bokserów? Trenerów? Reżyserów? Czy ktoś z nich wykazał się jakimiś talentami innymi niż śpiew, walka na pięści czy twórczość artystyczna? Czy głosowaliśmy za jakimś programem rządzenia, czy raczej przeciw takim, czy innym minom nielubianych polityków? Na kogo głosowaliśmy? Na „naszych”, czy przeciw „nim”?

Generalnie nie sądzę, by polityka mogła nas zbawić. Rozumiem ludzi, którzy nie za bardzo się nią na co dzień interesują, którzy mają swoje sprawy zawodowe, życiowe, jakieś inne pasje i zainteresowania. Problem w tym, że jednak to politycy organizują nam życie zbiorowe i nie jest rzeczą obojętną, kim są i jakie wartości reprezentują. Im bardziej przytomnie wybierzemy, tym bardziej przytomnie będziemy rządzeni. Pamiętam też ze szkoły inne powiedzonko: „nie śpij, bo cię okradną”. Bo ta dziewczyna, która nie odróżnia Platformy od nie-Plaformy – czy ona nie płaci podatków? Czy nie interesuje się zupełnie tym, co się z nimi dalej dzieje?

Na koniec proponuję następujący sprawdzian stopnia przytomności politycznej. W czasie obrad Parlamentu Europejskiego 10 października 2007 roku uroczyście odświętowano Dzień Przeciw Karze Śmierci. Przewodniczący parlamentu Hans-Gert Poettering zarządził w związku z tym uczczenie minutą ciszy pamięci ofiar kary śmierci. Większość eurodeputowanych posłusznie wstała, z wyjątkiem dwóch, którzy siedzieli. Pytanie brzmi: kto tu zwariował? I pytanie drugie: jaka część uczestników sprawdzianu zacznie dyskutować o karze śmierci, a nie o decyzji Poetteringa?

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.