To moja Polska

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 41/2007

publikacja 15.10.2007 15:57

Czy polska polityka była kiedyś bardziej odstręczająca?

To moja Polska

Zapytano mnie niedawno, czy polska polityka była kiedyś bardziej odstręczająca. Potraktowałem to pytanie jako prowokację, choć słuchając niektórych polityków i dziennikarzy, można by sądzić, że naprawdę uważają, że gorzej już być nie może. Historyk jednak, czy też w ogóle człowiek obdarzony zdrowym rozsądkiem, na tak postawione pytanie odpowie twierdząco. Tak, polska polityka była bardziej odstręczająca w czasach stalinowskich, za Gomułki i Gierka, w stanie wojennym, a także, choć oczywiście w znacznie mniejszym stopniu, za rządów postkomunistycznych, które trwały przez większość okresu po 1989 r.

W polityce jak w życiu
Porównanie tych wszystkich epok wymagałoby dłuższego eseju historycznego. Czyż jednak budowę peronu we Włoszczowej można porównywać z faktem, że bohaterów walki o niepodległość Polski wsadzano swego czasu do tych samych cel, w których siedzieli esesmani, że w grudniu 1970 r. władze PZPR kazały strzelać do robotników, że w latach 70. wysyłały kwiaty prymasowi Wyszyńskiemu, a jednocześnie organizowały IV Departament MSW do walki z Kościołem, oraz że parę lat temu wiceminister spraw wewnętrznych Sobotka został skazany za ujawnienie informacji o śledztwie w sprawie dotyczącej zorganizowanej przestępczości, a następnie ułaskawiony przez prezydenta Kwaśniewskiego. W polityce, jak w życiu, ważne jest zachowanie umiaru i zdrowego rozsądku.

Sytuacja w Polsce nie odbiega specjalnie od problemów, które zdarzają się w innych krajach. Skończyła się koalicja rządząca, mamy wcześniejsze wybory. Szkoda, że niektórzy politycy i dziennikarze tworzą atmosferę wojny domowej oraz że wciągają w nasze spory zachodnich sojuszników i media, mobilizując je przeciw Polsce.

Przejmuję się tym, gdyż – wbrew opinii Jacka Żakowskiego – IV RP to moja Polska. Za swoją ojczyznę uważałem nawet Polskę w czasach PRL, bo mimo wstrętu do komunizmu nie wyemigrowałem z niej. Po prostu staram się oddzielać swój stosunek do rządu od stosunku do kraju, w którym mieszkam. Są tu oczywiście różnice. Różnica ta w czasach PRL była znacznie większa niż w okresie III RP, a obecnie jeszcze się zmniejszyła. Po 1989 r. byłem dumny z przemian, ale szybko się okazało, że są one połowiczne i zmierzają do oligarchizacji Polski. Nawet jednak za rządów Kwaśniewskiego, które uważałem za fatalne, unikałem krytykowania go za granicą, gdyż był on demokratycznie wybrany przez większość Polaków.

W politycznym maglu
Nie wszystko mi się może w IV RP podobać. Trudno było ją budować z LPR i Samoobroną i stąd ta konstrukcja jest tylko częściowa. Nie wszystko mi się w ogóle w Polsce podoba. Tylko na tym polega odpowiedzialność za swój kraj, żeby to zmieniać. Wielcy artyści winni wzbogacać kulturę wspaniałymi dziełami, naukowcy – badaniami, nauczyciele – wychowywaniem rozumnej młodzieży, dziennikarze – pełnym i obiektywnym informowaniem, a lekarze – ratowaniem życia i zdrowia. Tymczasem w Polsce wszyscy uprawiają politykę. Najczęściej emocjonalnie, zajmując się bardziej swymi uczuciami do niej, a nie praktycznym działaniem na rzecz wspólnego dobra. Praktyczne działanie polityczne kojarzy się źle, bo „polityka jest brudna” i dorywają się do niej ludzie niewłaściwi, więc człowiek uczciwy winien trzymać się od niej z dala, oczywiście oddając pole właśnie tym „niewłaściwym” i co najwyżej powtarzając emocjonalne oskarżenia pod ich adresem. Krąg obywatelskiej nieodpowiedzialności się zamyka.

To prawda, że w maglu politycznym, podsycanym przez media, gubią się problemy naprawdę istotne. Rządzący są zbyt zajęci zmaganiami o większość, koalicję czy notowania, i tracą często z oczu sprawy najważniejsze. To także wynik niejednoznacznych wyborów Polaków. Czy staramy się wybrać ludzi bardziej kompetentnych, bardziej sprawnych i uczciwych niż inni? Czy kiedykolwiek daliśmy jakiejś partii szansę zrealizowania jej programu, czy też zawsze pakowaliśmy rządzących w walki i chwiejne kompromisy koalicyjne? Odcinanie korzeni sowieckich i rosyjskich ugodziło tak mocno w interesy tych, którzy z tych korzeni czerpią, że do magla tego dodają też swoje brudy.

Klucz do przyszłości
Każde przesilenie oznacza nową szansę. W nadchodzącej kampanii role wydają się rozdane. Mniej lub bardziej skutecznie PiS starało się zwalczać patologie pozostawione przez rządy SLD, także minimalizując wpływy swych sojuszników z LPR i Samoobrony, którzy okazali się niezdolni do wsparcia programu IV RP. LiD będą dążyli do przywrócenia status quo sprzed 2005 r. Przyznał to otwarcie Marek Borowski, mówiąc do Aleksandra Kwaśniewskiego: „mordo ty moja!”. Klucz do przyszłości mają wyborcy i politycy PO. Będą oni musieli się zdecydować, czy chcą powrotu systemu, którego symbolami są Rywin, Sobotka, Pęczak czy Dochnal, a tarczą były prezydent Kwaśniewski – trzeźwy lub nie – czy też podejmą projekt oczyszczenia i usprawnienia państwa. Wybory będą więc sprawdzianem stosunku do państwa, zarówno ze strony polityków, jak i wyborców. Nie ulegajmy niesmakowi wyborczej kampanii. Liczą się efekty. Jeśli zwycięży płytki, doraźny interes, zyskają na tym przede wszystkim ci, którym zależy na utrzymaniu nieuprawnionych przywilejów i nieczystych reguł. A może zwycięży zdrowy rozsądek i odpowiedzialność? Niejedno już w Polsce widzieliśmy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.