Koniec unijnej konstytucji

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 27/2007

publikacja 09.07.2007 09:54

Wizja superpaństwa nieco osłabła, odsunięta w daleką przyszłość.

Koniec unijnej konstytucji

Dwa dni brukselskiego szczytu były wydarzeniem ważnym i emocjonującym nie tylko dlatego, że polscy negocjatorzy zapowiadali determinację w walce o „pierwiastek”. Decydowały się przyszłe losy UE, a kanclerz Angela Merkel chciała niemiecką prezydencję zakończyć spektakularnym sukcesem – powrotem do prac nad traktatem konstytucyjnym, odrzuconym w referendum przez Holandię i Francję. Nie jestem pewna, czy moi rodacy zdawali sobie sprawę z wagi problemu. Polskie media deliberowały głównie o tym, czy Polska powinna upierać się przy odgrywaniu roli dalece ponad swoje możliwości. Nie wiem, czy w innych państwach zdarza się, by w trakcie trudnych negocjacji przywódcy polityczni własnego kraju byli tak mocno kopani po kostkach jak w Polsce. Trudno o gorszy kontekst walki o narodowe interesy. Jak oczekiwać szacunku innych dla polskich racji w Brukseli, jeśli własne media, politycy opozycji i komentatorzy podają je w wątpliwość?

Kibice i elity
Zastanawia mnie, jak to możliwe, że „zwykli” Polacy potrafią pięknie kibicować polskim sportowcom, tworząc atmosferę solidarnej radości ze zwycięstwa lub równie solidarnego wsparcia w niepowodzeniach, a „niezwykli” przedstawiciele elit i bywalcy europejskich salonów tego nie potrafią. Sejm, co prawda, przyjął głosami koalicji i opozycji (bez posłów SLD) uchwałę, popierającą proponowany przez Polskę „pierwiastkowy” system podejmowania decyzji w Radzie UE, ale wymowę tej uchwały przyćmiły liczne wystąpienia, podważające sensowność naszych planów. Lepiej rozumiano interesy innych i oczywistą (?) potrzebę sukcesu niemieckiej prezydencji niż racje stojące za polskim stanowiskiem, krytycznym wobec metody podwójnej większości. Dlaczego? Może znalezienie wiarygodnej odpowiedzi na to pytanie pomogłoby nam np. poznać powody niskiej frekwencji wyborczej i przyczyny braku zaufania społeczeństwa nie tylko do polityków, lecz także do siebie nawzajem.

W Brukseli ważyły się przyszłe losy Europy i toczyły się ważne dla Polski sprawy. Decydowano o przyszłości traktatu konstytucyjnego, czyli bardzo kontrowersyjnego pomysłu unijnych elit na scalenie europejskich społeczeństw w jedno superpaństwo. Spotkanie przywódców 27 krajów miało zaowocować mandatem na przyspieszenie tego procesu. W tym nowym superpaństwie znaczącą przewagę zyskiwały kraje o największej liczbie ludności, czyli przede wszystkim Niemcy. Oficjalna wykładnia brzmiała: chodzi o poprawę sprawności i efektywności działania. Jednak nie w przewadze Niemców tkwi istota tego błędu, lecz w wyraźnym osłabieniu zasady równoważenia pozycji większych i mniejszych państw po to, by ich obywatele mieli poczucie możliwie równego i sprawiedliwego udziału w decydowaniu o swojej przyszłości w ramach Unii.

Konstytucja do lamusa
Ta ułomna konstytucja miała i inne wady: nie wpisała do preambuły prawdy o chrześcijańskich korzeniach Europy, ale w Karcie Praw Podstawowych umieściła zalecenia dotyczące obyczajów, norm i wartości. Dlatego jestem wdzięczna premierowi Wielkiej Brytanii, że ostatecznie odesłał konstytucję do lamusa. Bowiem nowy traktat nie będzie już konstytucją, a flaga i hymn będą równie nieoficjalne jak dawniej. Zamiast ministra spraw zagranicznych będzie wysoki przedstawiciel UE ds. zagranicznych. Niby drobiazg, a wiele zmienia. Brytyjczycy zastrzegli sobie wyłączenie własnych obywateli spod działania Karty Praw Podstawowych i dzięki nim także nam udało się zapisać w mandacie deklarację, zastrzegającą prawo do trwania przy naszych rozwiązaniach w sferze moralności publicznej, rodziny i ochrony godności ludzkiej. Dzięki Holendrom rola parlamentów narodowych została wzmocniona. Wizja superpaństwa nieco osłabła, odsunięta w daleką, mam nadzieję, przyszłość.

Na sukces szczytu złożyli się także Litwini, wprowadzając zapis o solidarności energetycznej, i razem z Czechami, Portugalczykami oraz z pomocą Francji i Wielkiej Brytanii zastopowali propozycję kanclerz Angeli Merkel, by konferencja międzyrządowa odbyła się bez Polski. Nasz wkład w dorobek szczytu jest równie ważki jak innych – uzyskaliśmy przedłużenie okresu obowiązywania znacznie lepszego, nicejskiego, sposobu podejmowania decyzji.

Najważniejsze, że traktat nie jest już konstytucją, a więc państwa, które ratyfikowały jego poprzednią wersję, nie są zobowiązane bronić go za wszelką cenę. Może więc w spokojnej, rzeczowej atmosferze wrócimy za kilka lat do „pierwiastka” lub innej, lepszej propozycji, rezygnując z „podwójnej większości”.

Duma i uprzedzenia
Po szczycie polskie media były dokładnie takie same, jak przed – skoncentrowały się na przekazaniu Polakom licznych niemiłych zagranicznych komentarzy o tym, jak „fatalnie wypadli” w Brukseli nasi przedstawiciele. Dla kontrastu pokazano nam też, jak bardzo Francuzi, Niemcy, Litwini są dumni ze swoich przywódców. Nie wiem, dlaczego zagraniczne głosy tak bardzo dominują w naszych mediach. Czyżby polscy dziennikarze potrzebowali zagranicznych podpórek do oceniania rezultatów brukselskiego szczytu?
I ostatnie pytanie: kiedy staniemy się na tyle normalnym, europejskim społeczeństwem, że nasi politycy, eksperci i dziennikarze będą cytowani za granicą nie tylko wtedy, gdy kpią i szydzą z polskiego prezydenta i premiera, lecz także wtedy, gdy ich chwalą?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.