Będzie padać

Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor "Frondy"

|

GN 18/2007

publikacja 04.05.2007 12:16

"Kobiety na falach" znów chcą przypłynąć do Polski

Wojciech Wencel Wojciech Wencel

Podobno nic dwa razy się nie zdarza, ale lepiej dmuchać na zimne. Z takiego założenia wyszedł mieszkaniec holenderskiego miasta Schagen, Johan Huibers, który zbudował replikę biblijnej Arki Noego w skali 1:1. Żeby zachować wierność historycznym przekazom, użył wyłącznie drewna cedrowego i sosnowego. Kiedy po dwóch latach statek był gotowy, Holender wystrugał jeszcze figury zwierząt i poustawiał je w jego wnętrzu. Teraz chce wystawiać swoje dzieło w Holandii, Belgii i Niemczech, żeby przekonać niedowiarków o realizmie Starego Testamentu.

Jeśli potop rzeczywiście jest nam pisany, na powierzchni wody utrzymają się prawdopodobnie tylko dwa statki – oba pod banderą holenderską. Azylem dla żywych stworzeń stanie się Arka Johana, a wokół niej pływać będzie klinika aborcyjna organizacji „Kobiety na falach”. Każdego ranka, gdy para ludzi czy innych hipopotamów pojawi się na dziobie arki, z głośników zamontowanych na aborcyjnym kutrze rozlegnie się komunikat: „W twoim kraju aborcja nie jest dozwolona. Women on Waves udostępnią ci ją legalnie i bezpiecznie. Na pokładzie statku holenderskiego na pełnym morzu obowiązuje prawo holenderskie. Na jego mocy wolno jest wydać ci preparaty wywołujące aborcję medyczną (farmakologiczną), o ile przewidywana miesiączka jest spóźniona o najwyżej 16 dni. Usługi te są wykonywane według holenderskich standardów medycznych, włącznie z ich poufnym charakterem”.

Trudno rozstrzygnąć, jak zachowają się wobec tej propagandy jedyni ocaleni przedstawiciele gatunku ludzi i gatunku hipopotamów. Jeśli jednak skorzystają z oferty, życie na Ziemi nie przetrwa i budowa arki pójdzie na marne.

Po morzach i oceanach
Organizacja „Kobiety na falach” już od sześciu lat wysyła swój statek w pobliże krajów, w których obowiązuje prawo ograniczające dopuszczalność przerywania ciąży. Oficjalnie aborcjonistki nie powinny wpływać na żadne wody terytorialne, ale kto by sobie zawracał głowę przepisami, gdy chodzi o dziejową misję. Dla polityków lewicowych cała akcja ma charakter humanitarny i zasługuje na uznanie, dla prawicowych – jest incydentem, na który trzeba przymknąć oko, żeby nie drażnić rekina politycznej poprawności.

Jak dotąd, jedynie rząd Portugalii w 2004 roku stanowczo zareagował na wizytę nieproszonych gości. Aborcyjny kuter został otoczony przez okręty portugalskiej marynarki wojennej, a miejscowy minister obrony sprzeciwił się wpłynięciu jednostki do jakiegokolwiek portugalskiego portu. Chadecki rząd holenderski początkowo wystosował oficjalny protest w tej sprawie, ale później poszedł po rozum do głowy i ograniczył pozwolenie na działalność „Kobiet na falach” do jednego szpitala w Amsterdamie.

Minęły jednak trzy lata i aborcjonistki odzyskały licencję na pływanie po morzach i oceanach z rąk socjaldemokratycznej minister zdrowia. W tym roku planują odwiedzić Irlandię, Maltę i… Polskę. Jeśli plan wypali, będzie to już druga wizyta „Kobiet na falach” w naszym kraju. Feministki się cieszą, a politycy znowu nie wiedzą, co robić. Tylko minister gospodarki morskiej Rafał Wiechecki zapowiedział, że będzie stanowczo przeciwdziałał ewentualnemu wpłynięciu na polskie wody terytorialne pływającej kliniki aborcyjnej. A jeśli się okaże, że na jej pokładzie przeprowadzane są nielegalne aborcje, nie zawaha się aresztować statku.

Budujmy arkę!
Osobiście nie mam nic przeciwko takiemu scenariuszowi. Gdybym – odpukać! – był prezydentem Polski, na aresztowaniu statku by się nie skończyło. Dziesięć minut po pogwałceniu naszych wód terytorialnych wypowiedziałbym wojnę Holandii i wysłałbym nad Amsterdam nasze wszystkie cztery samoloty F-16… Tak przynajmniej myślałem jeszcze wczoraj, bo dziś wiem już o Johanie Huibersie i jego projekcie, który ma ocalić życie na Ziemi. Szkoda byłoby zniszczyć arkę przed nadejściem potopu.

Bo że będzie padać, jest więcej niż pewne. Chmury zbierają się nad Europą od kilkunastu lat i tylko czekać, aż odezwie się pierwszy grom. Może więc warto powstrzymać się od gwałtownych działań i zdać się na Boży plan? Przykład Portugalii, gdzie najpierw przeciw aborcjonistkom kierowano okręty wojenne, a później zalegalizowano aborcję na życzenie, pokazuje, że wszyscy staczamy się po równi pochyłej.

Oczywiście zło trzeba nazywać po imieniu i robić wszystko w granicach prawa, by choć na chwilę zatamować jego nurt. Ale ważniejsze jest budowanie arki, w której będziemy mogli przeczekać potop. Arki Ewangelii, wspólnoty i Eucharystii, arki miłości, wiary i nadziei, wreszcie arki krzyża, który jest bramą do nowego życia.

Nowe otwarcie
Jest źle? Będzie jeszcze gorzej. Dopóki nie nastąpi nowe otwarcie i kamienie węgielne Unii Europejskiej nie zostaną wymienione na inne, bardziej szlachetne, nasz kontynent będzie wciąż się sekularyzował. Czy dożyjemy dnia, w którym to się zmieni? Dla Boga – w przeciwieństwie do nas – nie ma rzeczy niemożliwych. Potop nie musi być mokry; wystarczy, że będzie islamski, żeby na nowo wyżłobił europejski charakter.

Niezależnie od tego, jak potoczy się nasza historia, jedno jest pewne. Kto czterdzieści dni i czterdzieści nocy spędzi w arce Boga, ten wyjdzie z niej podniesiony na duchu. „Kobiety na falach” będą sobie mogły ględzić przez megafon, bo nawet hipopotamy ich nie posłuchają. A kiedy gołębica przyniesie świeży liść z drzewa oliwnego, może i aborcjonistki usłyszą głos Boga: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”. I wyrzucą za burtę swoje megafony, mamrocząc pod nosem: „Ale byłyśmy głupie!”

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.