Mimo wszystko życie

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 11/2007

publikacja 19.03.2007 14:28

Doktryny pięknie wyglądają na papierze, lecz w obliczu konkretnych przypadków tracą cały urok.

Mimo wszystko życie

Prasa doniosła o dwóch tysiącach francuskich lekarzy i pielęgniarek, którzy w liście otwartym przyznają się do dokonania eutanazji wobec nieuleczalnie chorych podopiecznych. Chcą zmiany prawa, by taka „pomoc” nie kończyła się sądowymi procesami. My stanęliśmy przed podobnymi pytaniami. Janusz Świtaj, 32-letni mieszkaniec Jastrzębia Zdroju, od 14 lat sparaliżowany, poprosił sąd o prawo do śmierci, a nas o poparcie dla referendum w sprawie eutanazji. Janusz Świtaj oddycha dzięki respiratorowi, a ze światem kontaktuje się (ma w pełni sprawną głowę) za pomocą Internetu. Media rozpoczęły dyskusję o prawie do „godnej śmierci”. Natychmiast pojawiły się sondaże (TNS OBOP dla „Dziennika”) pokazujące, że ponad połowa Polaków akceptuje eutanazję. Wyniki sondaży z ostatnich lat potwierdzają te dane: częściej sprzeciwiamy się aborcji niż eutanazji „na życzenie”. Nic dziwnego, bo pytania o eutanazję są tak skonstruowane, że budzą współczucie dla cierpiących i nieuleczalnie chorych. Także lekarze przypominają, że osiągnięcia medycyny stawiają ich w nowej sytuacji, z którą nie zawsze sobie radzą.

Cierpienie użyteczne
W Europie prawną zgodę na eutanazję, jako „zdobycz cywilizacji”, wprowadzono w Holandii w 2001 r., i rok później w Belgii. Tam można pomagać w „umieraniu na życzenie” nawet dzieciom niekoniecznie zdolnym do wyrażenia takiej prośby. Rozwiązania te wprowadzono w imię – a jakże – wolności wyboru oraz prawa jednostki do decydowania o swoim losie. Polskie prawo wciąż chroni ludzkie życie i niezależnie od tego, jak skończy się sejmowa batalia o zmianę konstytucji, ani aborcja, ani eutanazja „na życzenie” nie są i nie będą możliwe w najbliższych (?) latach.

Czy nie grozi nam zmiana politycznych i moralnych nastrojów, a w konsekwencji także zmiana obowiązującego prawa? Referendum w sprawie eutanazji, którego domagał się w swoim liście otwartym J. Świtaj, stanowiłoby precedens – głosowanie o fundamentalnych kwestiach moralnych. Jego list głęboko poruszył opinię publiczną i stał się dla wielu przyczyną – mam wrażenie – wyrzutów sumienia.
Wypowiedzi autorytetów, ekspertów i znanych postaci w reakcji na dramatyczny list J. Świtaja były podzielone. Przeważali jednak przeciwnicy przyznania lekarzom i pielęgniarkom prawa do zabijania (na życzenie) nieuleczalnie chorych. Mam wrażenie, że Polacy wciąż pamiętają ostatnie tygodnie życia Jana Pawła II i trudno przekonać nas, że okres nieuleczalnej choroby i wielkiego cierpienia jest „bezużyteczny”. Ta ostatnia katecheza Ojca Świętego nauczyła nas – mam nadzieję – pokory i szacunku dla „godnego życia” do końca, wedle woli i zamiarów Stwórcy.

Nie wystarczy dobra rada
Jednak młody człowiek, który od 14 lat leży bezradnie przykuty do respiratora i prosi o prawo do śmierci, to konkretny przypadek, wobec którego trudno o łatwe słowa pocieszenia i dobre rady. One po prostu nie wystarczają. Ta sytuacja dotyka prawdy o nas samych, naszej wrażliwości, gotowości niesienia pomocy i wytrwałości w trudnych sytuacjach. W dzisiejszej Polsce dość powszechnie kwestionuje się, a nawet wyśmiewa poświęcenie dla innych. Pytania o to, jak pomagać takim ludziom jak J. Świtaj dotykają problemu środków finansowych, których nie starcza na wszystko. Prostackie rozumienie liberalizmu gospodarczego kwestionuje zasadność pomocy państwa ludziom słabym, chorym i dotkniętym okrutnie przez los. Doktryny mają to do siebie, że pięknie wyglądają na papierze, lecz w obliczu konkretnych przypadków tracą cały urok.

Doświadczona nie pierwszy raz stronniczością mediów w informowaniu i komentowaniu wydarzeń poszukałam wiedzy o J. Świtaju u źródła, czyli na jego stronie internetowej. Poznałam jego historię i treść listów, które rozsyłał w różnych sprawach. Zobaczyłam troje niezwykłych, budzących mój głęboki szacunek ludzi, matkę, ojca i syna, którzy codziennie, od 14 lat, pokazują, jak sprostać sytuacji, która innym wydaje się za trudna. J. Świtaj pisał i do prezydenta Jastrzębia, i do prezydenta Rzeczpospolitej. Prosił o możliwość uczestniczenia w wyborach samorządowych (skutecznie) oraz o „zwiększenie liczby zakontraktowanych świadczeń z zakresu opieki długoterminowej” (bezskutecznie). Odpowiedź NFZ brzmiała: przyznane świadczenia opiekuńcze dwa razy w tygodniu po jednej (1,5) godzinie muszą wystarczyć. Najbardziej dramatyczne są te fragmenty, które pisał kochający syn. W drugim liście do prezydenta L. Kaczyńskiego (październik 2006 r.) J. Świtaj pisze: „Tata nie wytrzymuje tego stresu, a mama chodzi z opuszczoną głową i coraz rzadziej się uśmiecha”. W odpowiedzi, „na odczepnego” (cytuję J. Świtaja), ludzie z Kancelarii Prezydenta kupili mu specjalistyczny materac.

Mamy wybór
List z prośbą o eutanazję nie jest pierwszy. Ten motyw pojawiał się już wcześniej, gdy poprosił o śmierć swojego lekarza i usłyszał – nie. Najważniejszą odpowiedź: Janusz usłyszał ostatnio od Anny Dymnej: „Takich ludzi jak J. Świtaj jest wielu i nie różnią się od nas, to świat o nich zapomniał. Nie dopuścimy, by ten akt skrajnej rozpaczy stał się chwilową, medialną sensacją”. Janusz otrzymał propozycję pracy w Fundacji A. Dymnej „Mimo Wszystko” (www.mimowszystko.org), na razie na próbę, na pół etatu, będzie nawiązywał kontakt e-mailowy z osobami przewlekle chorymi. Fundacja otwiera także subkonto, na które można wpłacać pieniądze na specjalistyczny wózek z respiratorem, o którym marzą i Janusz, i jego rodzice. Mamy wybór – możemy poprzeć pomysł referendum w sprawie eutanazji lub wesprzeć Fundację Anny Dymnej. Pierwsza droga prowadzi do świata, w którym lekarze domagają się prawa do miłosiernego uśmiercania, druga – do świata miłosiernych ludzi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.