Dla kogo rodzić?

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 07/2007

publikacja 19.02.2007 14:11

Dzieci rodzi się nie sobie czy państwu, lecz – rodzinie

Dla kogo rodzić?

Przyznam, że wstrząsnęła mną informacja w mediach o liczącej 67 lat pani, która, ukrywając przed lekarzami prawdę o swoim wieku, skorzystała z możliwości współczesnej medycyny i spełniła odkładane przez lata marzenie – urodziła córeczkę. Po porodzie oświadczyła, że ma nadzieję na znalezienie partnera, który pomoże jej wychować nowo narodzone dziecko. To, co w tym wydarzeniu jest znakiem czasu, to macierzyństwo wyzwolone z rodzinnych więzów, zindywidualizowane i całkowicie prywatne, jak z feministycznych programów – mój brzuch, mój wybór. I nie chodzi tu wcale o postulowane przez feministki prawo do aborcji, lecz o odwrotną stronę tego samego medalu – mój brzuch, a więc i „moje” dziecko. Moje – bo dla mnie, zgodnie z moim (!) życzeniem i marzeniem.

Demograficzny kryzys
Rodzicielstwo rozumiane jako decyzja dwojga osób o założeniu rodziny i wychowywaniu potomstwa zdaje się znikać z medialnej rzeczywistości. Sporo pisze się i mówi o demograficznym kryzysie współczesnej Europy i o konsekwencjach zmniejszającej się już ósmy rok z rzędu liczby ludności w naszym kraju. Dlaczego kobiety nie chcą rodzić dzieci? Co robić, by ponownie odkryły wartość macierzyństwa? Starzenie się społeczeństw, zagrożenie stabilności ubezpieczeń emerytalnych i wytrzymałości systemów opieki zdrowotnej, problem masowych migracji i zmian w strukturze etnicznej wielkich europejskich narodów budzą niepokój. A kluczem do rozwiązania tych wszystkich problemów jest prokreacyjna decyzja kobiety. Czy rzeczywiście tylko kobiety?

Współczesny świat zdaje się mówić: to wykształcone, zainteresowane pracą, karierą i samorealizacją zawodową kobiety przekładają decyzję o macierzyństwie na później. Mimo wielu ułatwień, żłobków, przedszkoli, pampersów i papek na wszystkie okazje, macierzyństwo staje się zadaniem ponad ich siły i aspiracje. Ustawodawstwo przewiduje „tacierzyńskie” urlopy, ojcowie towarzyszą matkom swoich dzieci przy porodach i godzą się na partnerski podział obowiązków w rodzinie. Pozornie sytuacja jest znacznie lepsza niż kilkanaście lat temu. Ale dzieci rodzi się coraz mniej.

Może czas zacząć zadawać kolejne pytanie: czy ojcostwo jest wartością dla współczesnych mężczyzn? Teoretycznie tak. W badaniach CBOS z lutego 2006 roku kobiety i mężczyźni odpowiadają bardzo podobnie na pytanie o liczbę dzieci, którą chcieliby mieć w swoim życiu – dwoje wybiera 48 proc. mężczyzn i 49 proc. kobiet, troje – 19 proc. kobiet i tyle samo mężczyzn. Jedno wybrało tylko 12 proc. kobiet i 12 proc. mężczyzn. Ale praktyka pokazuje zupełnie inny obraz rzeczywistości. Współczynnik dzietności polskich kobiet w 2005 roku wyniósł 1,24, podczas gdy dla zapewnienia zastępowalności pokoleń powinien wynosić od 2,1 do 2,15, czyli dokładnie tyle, ile deklaruje, ale nie praktykuje większość potencjalnych rodziców.

Ważny pracodawca
W styczniowych wydaniach „Dziennika” ukazało się kilka artykułów, w których kobiety opowiadają o tym, jak radzą sobie z godzeniem pracy zawodowej z rolą matki. Czytając te wypowiedzi, odniosłam wrażenie, że dla współczesnej kobiety najważniejszym oparciem w macierzyństwie jest pracodawca! H. Bochniarz przekonuje przedsiębiorców: „Kobieta to dobry pracownik” i dlatego zasługuje na pomoc, na częściową pracę w domu, czy przerwy na karmienie piersią. E. Drzyzga mówi, że jest mamą, która ma wyjątkowe szczęście: „Tak mi się cudownie ułożyło, że mam wyjątkowego pracodawcę”(!). Kolejna mama – A. Lipnicka – mówi: „Może jednak łatwiej byłoby młodym mamom przy współpracy pracodawców. Pozostaje apelować do nich o więcej zrozumienia”. Ktoś mógłby powiedzieć, nic dziwnego, że pracodawca jest dzisiaj ważniejszy od męża i ojca dziecka. Kobiety chcą pracować i nie godzą się na rezygnację z kariery zawodowej dla macierzyństwa. Dlatego ich decyzja – rodzić czy nie rodzić – zależy od pracodawcy, bo to on decyduje, czy macierzyństwo przerwie ich zawodowe sukcesy.

Uwierzyłabym w taką wersję wydarzeń, gdyby nie rosnąca liczba rozwodów – w 2006 roku rozwiodło się w Polsce 73 tysiące par małżeńskich, o 5 tysięcy więcej niż w 2005 roku i o 27 tysięcy więcej niż w 1995 roku. Rośnie także odsetek urodzeń pozamałżeńskich – 22 proc. w miastach i 14 proc. na wsi w 2005 roku. Więc może nie ambicje zawodowe kobiet sprawiają, że praca i pracodawca są dla nich najważniejsze. Jeśli matka nie może liczyć na stabilne, trwałe małżeństwo i oparcie w ojcu dziecka, to niezbędnym warunkiem macierzyństwa staje się praca. Praca, a w ostateczności – państwo.

Prywatna sprawa?
Jeszcze w 1996 roku 35 proc. Polaków uważało, że za dzieci odpowiadają rodziny. W 2006 roku ich liczba zmalała do 15 proc. Odpowiedź: za dzieci powinny odpowiadać „i rodziny, i państwo” poparło w 1996 roku 57 proc. badanych, a w 2006 roku już 70 proc. Wsparcie państwa najwyraźniej zaczyna kompensować utratę poczucia bezpieczeństwa matek. Przedłużony w 2006 roku urlop macierzyński i podwójne becikowe przyniosły po roku minimalną poprawę sytuacji – po raz pierwszy od 2002 roku liczba urodzeń była w Polsce (w 2006) większa niż liczba zgonów – o prawie 6 tysięcy.

Macierzyństwo nie jest jednak prywatną sprawą kobiety, a dzieci rodzi się nie sobie czy państwu, lecz – rodzinie. Jeśli rodzina przestaje funkcjonować jako trwała i stabilna instytucja, kobiety wycofują się z macierzyństwa. Rodzina potrzebuje mężczyzny – męża, ojca i dziadka, a nie konkubenta i partnera na chwilę. Może więc w rozważaniach nad demografią uwzględnić nie tylko prokreacyjne postawy kobiet, lecz także pro- lub antyrodzinne postawy współczesnych mężczyzn. Bo może się okazać, że kobiety zaczną rodzić dzieci państwu – za zasiłek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.