Modne pojęcie: jakość życia

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 01/2007

publikacja 08.01.2007 15:00

Różnica jakości życia człowieka w porównaniu z towarem polega na tym, że na ogół człowiekowi nie przypisuje się ceny

Modne pojęcie: jakość życia

W pogoni za szczęściem człowiek coraz częściej chce je zmierzyć. Zapewne w tym celu statystycy ukuli terminy „indeks rozwoju człowieka” lub „jakość życia”. W pierwszym przypadku porównuje się dochód, warunki zamieszkania, stan środowiska naturalnego, dostęp do wykształcenia, poziom bezpieczeństwa i inne czynniki, które, zdaniem fachowców, wpływają na jakość życia człowieka.

To ostatnie pojęcie, znacznie bardziej nieostre, obejmuje zazwyczaj zdrowie, powodzenie zawodowe i rodzinne, a także szereg innych czynników, najczęściej materialnych. Przyzwyczailiśmy się do tego określenia i używamy go często bezwiednie, tak jakby o człowieku decydowała jego jakość. Różnica jakości życia człowieka w porównaniu z towarem polega na tym, że na ogół człowiekowi nie przypisuje się ceny. Tak czyniono w czasach niewolniczych, a i niedawno ktoś wyliczył, ile wart jest surowiec, z którego zbudowany jest człowiek (woda, wapń, węgiel i inne pierwiastki). Na szczęście obliczanie ceny człowieka jest obecnie zjawiskiem marginalnym, choć czasem słyszymy z ust cyników, że każdy ma swoją cenę, a więc że za określone – mniejsze lub większe – wartości pieniężne każdego można skłonić do działań, także niemoralnych.

Ile warte jest życie?
Pojęciem „jakości życia” szermują zwłaszcza zwolennicy dopuszczalności aborcji i eutanazji. Bardzo łatwo sięgają oni po argument, że w określonych warunkach – na przykład w przypadku ciąży związanej z gwałtem, nieuleczalnej choroby lub nieznośnych cierpień – jakość życia staje się tak niska, że można je przerwać. Pół biedy, kiedy dopuszcza się, by o tej jakości decydował sam zainteresowany. Gorzej, gdy ma o tym decydować ktoś inny, jak w przypadku tak zwanej eutanazji niedobrowolnej, dość częstej na przykład w Holandii. Nawet jednak w tym pierwszym przypadku nie da się ukryć, że sami oceniamy jakość swego życia bardzo różnie, często pod wpływem jakichś konkretnych wydarzeń, zaś po jakimś czasie mamy na ten temat zupełnie inne zdanie.

Problem tkwi jednak nie w tym, jak różnie oceniamy swe życie, lub czy jest nam dobrze, czy źle, ani nie w tym, że poczucie szczęścia jest subiektywne, ale w tym, jakie kryteria oceny bierzemy pod uwagę. Sam wybór tych kryteriów ma bowiem zasadniczy wpływ na ocenę naszego położenia. Zauważmy, jakie życzenia składamy sobie przy różnych świątecznych okazjach. Najczęściej są to życzenia zdrowia i powodzenia materialnego. Dodajemy do tego czasem, że wszystko inne przyjdzie, jeśli będzie zdrowie i pieniądze. Są to naturalnie bardzo istotne wyznaczniki naszego powodzenia, ale jeśli stawiamy je zbyt jasno na pierwszym miejscu, może się okazać, że nic innego nas nie będzie obchodzić.

Popularne porzekadło mówi, że „lepiej być pięknym, bogatym i młodym niż brzydkim, biednym i starym”. Może i przyjemniej, ale czy lepiej? Otóż to – pojęcie „jakości życia” jest współczesnym zawołaniem cywilizacji hedonistycznej, pozorującym troskę o szczęście, a faktycznie przesłaniającym sens ludzkiej egzystencji.

Odnaleźć radość życia
Sensu życia nie da się bowiem zamknąć w wąskim pojęciu jego jakości. Czy mamy przyjąć, że życie osób biednych lub cierpiących nie ma sensu? Jeśli swe życie ograniczamy do doczesności, to być może trudniej jest wtedy znaleźć sens życia. Ale jak ustalić granicę nieszczęścia, poza którą życie nie miałoby sensu? Jeśli wyznacznikiem sensu życia ma być jego jakość, granice te będą bardzo ciasne.

Strach też pomyśleć, jakie mogą być praktyczne efekty troski o „jakość życia”, jeśli człowiek opanuje genetykę. Z jednej strony może to pomóc w leczeniu niektórych strasznych chorób, ale czy zagrożenia płynące z dążenia do podnoszenia „jakości życia” nie okażą się większe? Gdyby móc wpłynąć na urodę, talenty, zdrowie, cóż powstrzyma rodziców przed inżynierią genetyczną swych dzieci? Ludzie produkowani wedle założonych standardów jakości – to może być już niedaleka przyszłość. Czy będą bardziej szczęśliwsi od dzisiejszych – wątpię. Czy będą lepsi od dzisiejszych – raczej nie.

Słysząc określenie „jakość życia”, myślę często o facetach, którzy dążeniem do władzy chcą przygłuszyć swe kompleksy lub o młodych, urodziwych dziewczynach, które głodzą się w przekonaniu, że są za grube, a z drugiej strony przypomina mi się poznana kiedyś w Rzymie amerykańska studentka, obdarzona pięknym głosem i ładną buzią, ale niewidoma. Pamiętam, jak dzielnie radziła sobie w życiu codziennym, zawsze uśmiechnięta, pisząc na komputerze z taśmą Braille’a, zamawiając taksówkę czy rozprawiając o muzyce i podróżach. Pewnego dnia pojechała sama na plażę do Ostii. Po powrocie zapytałem ją, jak było. „Pięknie” – odpowiedziała. Trudno mi zrozumieć jej odczuwanie piękna, ale mam wrażenie, że jest ono znacznie głębsze niż u większości ludzi widzących.

Myśląc o jakości życia mierzonej poziomem cholesterolu we krwi, wysokością zajmowanego stanowiska lub rozmiarem konta bankowego, możemy nie zauważyć, nawet podczas egzotycznej wyprawy za granicę, piękna krajobrazu lub małego zdeptanego kwiatka pod nogami, ani nie docenić ciepłego słowa przyjaciół lub bezinteresownego uścisku osoby kochanej. Możemy nie przeżyć radości, jaką daje dawanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.