Demokracja bez etosu

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 43/2006

publikacja 20.10.2006 12:01

Dlaczego zdobyta z tak wielkim trudem demokracja nie jest źródłem satysfakcji i radości?

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Podobnie jak wielu moich rodaków szukam odpowiedzi na pytanie, dlaczego zdobyta z tak wielkim trudem demokracja nie jest źródłem satysfakcji i radości. Z wielu sondaży wynika, że polityka, kojarzy się nam negatywnie, a odejście kolejnego rządu wywołuje uczucie ulgi. Jesteśmy zwolennikami demokracji, ale nie podoba się nam jej rodzime wydanie. Czy jest to stan naturalny czy też popełniamy błędy dzieciństwa? A może wciąż ciąży nad nami totalitarna przeszłość.

Między demokracją a totalitaryzmem
Może więc zamiast gdybania, czy powstanie i za ile tygodni rozpadnie się kolejna mutacja koalicji PiS–Samoobrona–LPR, spróbujmy powtórzyć lekcję z demokracji. Zacznijmy od przypomnienia nauk Jana Pawła II. Gdy w 1999 roku powiedział w polskim sejmie sławne zdanie o znaczeniu wartości w demokracji, wywołał burzę oklasków, ale nie debatę o roli moralności w polityce. Jego słowa: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” szybko wpisano w katalog wartości odświętnych, a więc niekoniecznie praktykowanych.

Nasze potoczne myślenie o swobodach demokratycznym w większym stopniu uformowały bowiem inne poglądy i inne autorytety. Ich symbolem jest wcześniejszy o dwa lata artykuł Adama Michnika, w którym napisał: „Wolność oznacza równouprawnienie ludzi grzechu i cnoty, prawdy i oszustwa, miłości i nienawiści... – i dalej – ...demokracja jest ciągłym artykułowaniem partykularnych interesów, szukaniem kompromisów moralnych pomiędzy nimi, targowiskiem pasji i emocji, zawiści i nadziei, jest wieczną niedoskonałością, zmieszaniem grzechu i cnoty, świętości i łajdactwa”.

Nie da się pogodzić obu tych opinii. Albo demokracja i wolność rzeczywiście zrównują cnotę i łajdactwo, jak twierdził naczelny redaktor najbardziej opiniotwórczego dziennika w kraju, albo rezygnacja z odróżniania dobra i zła prowadzi nas manowce. Tertium non datur. Dla wielu z nas fakt, że w demokracji wyborca uczciwy i wyborca nikczemny (jeśli posiadają pełnię praw obywatelskich) mają identyczne możliwości wybierania władzy oznacza, że nikczemność i uczciwość ważą tyle samo. I nie jest ważne, że takie rozumowanie stoi w sprzeczności z zasadami logiki, ważne, że wyznaje je wcale liczna grupa polityków i zwykłych obywateli.

Moherowy znaczy gorszy
Dobrze funkcjonująca demokracja praktykuje zasady egalitarnego etosu. Pisał o nich 170 lat temu zafascynowany społeczeństwem amerykańskim de Tocqueville. Jednak przekonanie twórców amerykańskiej demokracji o równości statusu wszystkich obywateli nie oznaczało rezygnacji z praktykowania cnót. Etos egalitarny oznaczał „równość szacunku”, czyli wzajemne traktowanie się ludzi jako równych pod względem społecznym. Łajdacy łamiący prawo trafiali, jak wszędzie, do więzienia; status człowieka uczciwego odzyskiwali po zmianie zachowania.

Etos demokratyczny oznacza równość wobec prawa biednego rolnika, ministra spraw wewnętrznych, posła i bezrobotnego oraz identyczne możliwości korzystania ze swobód obywatelskich. Za oszustwa księgowe, które doprowadziły do upadku WorldCom, Adelphia Communications i Enron ich dyrektorzy otrzymują dzisiaj wyroki od 15 do 25 lat. Wirtualna księgowość spowodowała wielomiliardowe straty udziałowców i utratę pracy przez tysiące pracowników. W praworządnej demokracji takie działania są bardzo surowo karanym przestępstwem. U nas kary są symboliczne, a śledztwa bywają umarzane z powodu „znikomej szkodliwości czynu”.

Demokracja III RP ani nie głosi, ani nie praktykuje egalitarnego etosu. Mam czasami wrażenie, że mniej czy bardziej świadomie kieruje się dokładnie odwrotną zasadą, dzieli moich rodaków na lepszych i gorszych, w całkowitym oderwaniu od ich zasług, uczciwości i dokonań. Ta „wyższość” i „niższość” przypisywana jest zarówno wyborcom, jak i politykom. „Gorsi” obywatele noszą moherowe berety i z powodu braku wykształcenia, starszego wieku lub zamieszkiwania w małych miasteczkach i na wsi wybierają „źle”. Inni, zamożni, wykształceni i „wielkomiejscy”, wybierają „lepiej”. Politycy, na których głosują tak podzieleni wyborcy, stają się automatycznie „lepsi” lub „gorsi”, niezależnie od swoich kwalifikacji merytorycznych i moralnych.

Cień szafy
Ujawnione ostatnio dokumenty wytworzone przez zespół J. Lesiaka pokazują, że geneza tego podziału sięga pierwszych lat III RP. To wtedy jedni „solidarnościowi” politycy uznali innych „solidarnościowych” polityków za „gorszych” i co najmniej (!) pozwolili służbom specjalnym prowadzić przeciwko nim bezprawne działania operacyjne za pomocą „agentów wpływu”. Innymi słowy, rządzący, a więc „lepsi”, u zarania naszej demokracji bezprawnie zwalczali legalną, opozycyjną partię „gorszych”. Nie wystąpili otwarcie o jej delegalizację, dowodząc, że jest zbyt radykalna i zagraża demokracji. Wybrali drogę podsłuchów, fabrykowania dokumentów i rozpowszechniania nieprawdziwych informacji.

Zastanawiam się, na ile wyprodukowane wtedy przez Lesiaka materiały uformowały dzisiejszy wizerunek Jarosława i Lecha Kaczyńskich, J. Olszewskiego czy J. Parysa. Czy ponad 10 lat temu faktycznie byli aż tak radykalni i kłótliwi, czy tylko pisali tak o nich dawni esbecy zatrudnieni przez władze III RP do niezgodnych z prawem działań operacyjnych? Gdy dzisiaj słyszę, że trzeba za wszelką cenę odebrać władzę „kaczorom”, a Lech Wałęsa sugeruje, że to Kaczyńscy stworzyli zespół ds. inwigilacji samych siebie, to zastanawiam się, w jakim stopniu dzisiejsza zimna wojna między liderami PiS i PO jest konsekwencją działalności płk. J. Lesiaka.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.