Klęska pionierów

Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor 'Frondy'

|

GN 42/2006

publikacja 16.10.2006 12:24

Dlaczego piąta władza nie chce budowy IV RP?

Wojciech Wencel Wojciech Wencel

Życie Pawlika Morozowa nie było usłane różami. Już samo założenie oddziału pionierskiego we wsi Gierasimowka wymagało od młodego chłopaka nie lada poświęcenia. A cóż dopiero pomoc w organizowaniu kołchozu i przy skupie zboża. Kiedy któregoś dnia Pawlik dowiedział się przypadkiem o spisku kułaków, natychmiast doniósł o tym komunistom, nie bacząc, że jednym ze spiskowców jest jego własny ojciec. Niestety, zemsta kułaków okazała się sroga: zamordowali biednego Pawlika i jego młodszego brata. Ofiara pioniera nie poszła jednak w zapomnienie. W latach 30. XX wieku Morozowa uwieczniano w podręcznikach szkolnych i na znaczkach pocztowych, stawiano mu pomniki, pisano o nim poematy. Stalinowska propaganda otoczyła czternastolatka mitem bohatera, który do końca swego krótkiego życia stawiał dobro państwa ponad dobrem osobistym.

Parszywi kułacy
Otóż ilekroć w ostatnich tygodniach oglądam TVN albo czytam „Gazetę Wyborczą”, postać Pawlika Morozowa staje mi przed oczyma. Nie chcę tu budować płytkiej analogii między nazwiskami legendarnego pioniera i redaktora Morozowskiego z programu „Teraz my”, choć podobno kiedy Pawlik jeździł na nartach po Uralu, jeden z zagubionych w tym rejonie brytyjskich turystów krzyknął za nim „Morozow-ski!”. Postać sowieckiego gieroja interesuje mnie jako metafora bytu nieco bardziej złożonego. Obrazuje ona mianowicie pewien typ dziennikarstwa, który – choć wywodzi się z epoki Peerelu – dominował w naszych mediach przez kilkanaście ostatnich lat.

Nie da się przecież zaprzeczyć, że każda formacja polityczna, która próbowała oczyścić struktury państwowe z pozostałości komunizmu i rozpocząć budowę naprawdę wolnej Polski, była przez większość mainstreamowych dziennikarzy traktowana podobnie jak kułacy przez Morozowa. Tak było z rządem Jana Olszewskiego w 1992 roku i nie inaczej jest dziś z rządem Prawa i Sprawiedliwości. Pionierzy dziennikarstwa wykonali tytaniczną pracę, żeby zohydzić nam twarze Antoniego Macierewicza czy braci Kaczyńskich. Kiedy dowiadywali się o planach przeprowadzenia lustracji czy głębokiej reformy służb specjalnych, natychmiast sprzymierzali się z Unią Demokratyczną albo Platformą Obywatelską, żeby zdemaskować ten okrutny spisek. Patriotycznych polityków wyśmiewano, przyklejano im łatkę oszołomów i straszono nimi dzieci. Wszystko, ma się rozumieć, w ramach stawiania dobra państwa ponad dobrem osobistym.

Chybiony scenariusz
Sugestia, że „chorzy z nienawiści” lustratorzy są w stanie posunąć się do najgorszego, żeby zrealizować swoje cele, przez długie lata wpływała na świadomość wyborców. Nic dziwnego, że pionierzy wyciągają ją po raz kolejny przy okazji sprawy programu „Teraz my”. Fakt, że „Gazeta Polska” napisała o związkach sekretarza programowego TVN Milana Suboticia z Wojskową Agencją Informacyjną, nie skłania dziennikarzy do refleksji na temat kondycji moralnej własnego środowiska. Każe im raczej bronić „kolegi z przeszłością” i twierdzić, że PiS mści się za emisję filmu rejestrującego negocjacje ministra Lipińskiego z posłanką Beger. Następni w kolejce do zniszczenia przez obecną władzę mają być redaktorzy Morozowski i Sekielski. Cóż, skoro kułacy mogli zamordować Morozowa, to i premiera Kaczyńskiego należy się obawiać. Wydaje się jednak, że tym razem wyborcy tego nie kupią. Zbyt wiele wątpliwości zasiały w nich metody stosowane przez reporterów TVN w pokoju Renaty Beger i prawdopodobieństwo powiązania środowiska dziennikarskiego ze służbami specjalnymi.

A miało być tak pięknie. Pionierzy od kilku miesięcy szukali haka na PiS i w końcu znaleźli. Co prawda, nie haka, tylko taśmę z nagraniem zwykłych negocjacji politycznych. I nie na PiS, tylko na potwierdzenie sprytu owsianej Renaty. Ale mniejsza o szczegóły; ważne, że większość mediów mówiła o „korupcji politycznej”, a materiał TVN pojawiał się na różnych kanałach częściej niż prognoza pogody. Wydawało się, że nic nie przeszkodzi w zdemaskowaniu kolejnego spisku kułaków i wydaniu na nich wyroku. Tomasz Lis, Piotr Pacewicz i Janina Paradowska pisali komentarze pełne świętego oburzenia wobec zakłamania władzy, a politycy, którym nie poszczęściło się w ostatnich wyborach, przymierzali się już do objęcia ministerialnych teczek. W podręcznikach szkolnych i na znaczkach pocztowych przygotowywano miejsce dla autorów programu „Teraz my”, którzy ocalili Polskę przed korupcyjną zagładą.

Czto diełat’?
Aż tu nagle klops. Okazuje się, że piąta władza nie chce budowy IV RP, bo jest w dużej części uwikłana w układ zawarty na przełomie lat 80. i 90. między komunistami a częścią ówczesnej opozycji oraz w późniejsze rozgrywki salonowej inteligencji. Próba skompromitowania władzy poprzez ujawnienie zakulisowych rozmów polityków i opatrzenie ich tendencyjnym komentarzem, że to „PiS proponował posłance Beger stanowisko w rządzie”, wbrew intencjom pionierów zachwiała konstrukcją ładu medialnego w Polsce. Naiwna wiara w wolne media pękła jak bańka mydlana. Środowisko się podzieliło. Ostatni pionierzy coraz częściej podnoszą głos, żeby zakrzyczeć prawdę. Czto diełat’? – pyta Pawlik Morozow, który nie przewidział takiego biegu wydarzeń. – Wiesz co, Pawka? – odpowiadam. – Idź ty już lepiej do domu. Nikt tu ci krzywdy nie zrobi, bo i czasy nie te, i my, kułacy, nie tacy sami. Tylko proszę, nie kompromituj się więcej opowiadaniem bzdur o swojej niezależności. I nie martw się, że w wolnych mediach trudno ci będzie znaleźć zajęcie. W końcu przy skupie zboża wciąż brakuje rąk do pracy, a i zarobić co nieco można

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.