Tajna współpraca

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 35/2006

publikacja 28.08.2006 15:38

Bez godnych zaufania mediów, ekspertów i badaczy wyborca staje się pionkiem w politycznej grze doświadczonych manipulatorów

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Proces lustracji ma w Polsce szczególny charakter. Wydawałoby się, że wiedza o tym, kim jest, a więc i kim był, człowiek pełniący dzisiaj ważne funkcje w strukturach administracji publicznej, w mediach, na uczelniach, w wymiarze sprawiedliwości potrzebna jest przede wszystkim tym, którzy za funkcjonowanie instytucji zaufania publicznego są odpowiedzialni. Dramatyczny deficyt zaufania w naszym społeczeństwie ma wiele przyczyn: nierozliczone przestępstwa, niewyjaśnione afery, korupcyjne układy i bezkarność elit nie tylko politycznych. Tę atmosferę podejrzliwości współtworzą także kłamstwa, przemilczenia i fałszywe oskarżenia o przeszłość.

Dziennikarz ci powie
Wyborcy, oddając głos na konkretnego polityka, powinni znać nie tylko jego dzisiejsze poglądy i obietnice, lecz wiedzieć, czy zasługuje na ich zaufanie. Nie chodzi o to, by był człowiekiem doskonałym, lecz by swoją wiarygodność budował na uczciwym przedstawieniu dokonań, ale też błędów i niepowodzeń.
W zdobywaniu wiedzy o ludziach na świeczniku jesteśmy skazani na innych. To dla nas pracują dziennikarze, historycy, socjologowie i politolodzy. Bez godnych zaufania mediów, ekspertów i badaczy wyborca staje się pionkiem w politycznej grze wytrawnych i doświadczonych manipulatorów.

Tymczasem lustracja w Polsce przez lata blokowana była właśnie przez tych, którzy powinni byli o nią walczyć. Dziennikarze i przedstawiciele partii politycznych, wywodzący się z solidarnościowego podziemia, włożyli wiele wysiłku w to, by proces lustracji kompromitować, opóźniać, blokować i ograniczać. Działo się tak, pomimo że we wszystkich sondażach w latach 90. większość Polaków konsekwentnie opowiadała się za lustracją. W końcu znaleźli się politycy, którzy po wyborach dotrzymali słowa. Przywódcy AWS obiecywali lustrację i rzeczywiście przeprowadzili przez sejm konieczne ustawy. Powołanie Rzecznika Interesu Publicznego, Sądu Lustracyjnego oraz stworzenie IPN wraz z wyborem prezesa okazały się skomplikowane i wymagały pokonania wielu przeszkód.

Nadal jednak wiedza Polaków o własnych elitach nie jest pełna. Publikacje IPN czytują nieliczni, a dziennikarze nie wydają się zainteresowani przeszłością. Tym zresztą tłumaczył rozpowszechnianie swojej „listy” B. Wildstein: „Gdyby dziennikarze przekazywali czytelnikom dokonania badaczy IPN, gdyby sami podjęli temat – moja inicjatywa nie byłaby konieczna”.

Pokrzywdzeni ujawniają
Autorem przełomu w poznawaniu trudnej prawdy o przeszłości okazało się ostatecznie społeczeństwo, a dokładniej osoby, które uzyskały status pokrzywdzonego. Najpierw w Krakowie działacze dawnego SKS, czytając swoje teczki, odkryli przeszłość dziennikarza GW, L. Maleszki i podziemnego wydawcy A. Karkoszy. Potem podobnie postąpili pokrzywdzeni działacze podziemnej „Solidarności” w Lublinie i Rzeszowie. Badacze, historycy, w końcu także księża podjęli trud poznania, opracowania i udostępnienia prawdy o przeszłości. Co najmniej kilka takich inicjatyw, w tym opracowanie badacza T. Witkowskiego i lipcowo-sierpniowy numer „Więzi”, dokumentujący losy ks. M. Czajkowskiego, pokazało, że lustracja uczciwa, służąca prawdzie i zaufaniu w życiu publicznym, jest możliwa.

Pojawiły się ważne publikacje prasowe o kontakcie operacyjnym „Delegat”, raportującym dla SB przebieg pierwszej wizyty działaczy „Solidarności” w Watykanie i o pogmatwanych losach A. Micewskiego, piszącego kompromitujące opracowania dla IV Departamentu MSW. Nie dostrzegam w reakcji społecznej ani ostracyzmu, ani potępienia, raczej normalne w takiej sytuacji zainteresowanie.
Pożytki z lustracji

Wiele napisano o dramatach osób pomówionych lub, zgodnie z prawdą, ujawnionych jako TW. Jednak to proces Z. Gilowskiej pokazał wagę lustracji jako prawną możliwość weryfikowania nieudokumentowanych oskarżeń. Tajemnicze zabiegi i szeptane pomówienia zmusiły ją do wycofania się z działalności publicznej. Dzięki procedurom lustracji ma szansę wyjaśnić tę sprawę. Dzięki badaczom IPN nie da się też dłużej powtarzać pomówień Z. Herberta o współpracę z SB. Nie są to jedyne pozytywy lustracji. Ujawnianie prawdy o mrocznych stronach PRL pełni ważną rolę edukacyjną. Wielu młodych ludzi wie o PRL tyle, ile pokazały zabawne komedie S. Barei i powtarzane w TVP stare, dobre kabarety. Tymczasem PRL, podobnie jak zeznający w procesie Gilowskiej oficerowie SB, nie był ani zabawny, ani nie budził współczucia. W rzeczywistości śmialiśmy się rzadko, by kompensować bezsilność i upokorzenia.

Tajni współpracownicy, podobnie jak prowadzący ich esbecy, to ważny fragment tamtej ponurej rzeczywistości. To oni w dużej mierze „zarazili” III RP cynizmem i korupcją. Czym, jak nie cynizmem, jest bowiem swoiste „równanie” tych, którzy w opozycji naprawdę ryzykowali, z tymi, którzy na nich świadomie i bez przymusu donosili? Część TW umiejętnie korzystała z konfliktu interesów. Współpraca z SB zapewniała im bezpieczeństwo, pozwalające na odgrywanie roli bohaterów opozycji. To przynosiło prestiż i pozycję w środowiskach solidarnościowych, a zarazem szansę na „ustawienie” się w elitach politycznych, gospodarczych, społecznych i opiniotwórczych „po zwycięstwie”. Pod jednym warunkiem, że układ między TW i SB będzie trwał: za milczenie – ochrona dawnych oficerów prowadzących w nowej rzeczywistości. I jednej, i drugiej stronie służył brak lustracji. Mam nadzieję, że zbliżamy się do końca tej chorej sytuacji. Nawet jeśli trzeba będzie jeszcze trochę poczekać...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.