Patriotyzmu mnie nie uczyli

Władysław Bartoszewski, historyk, były minister spraw zagranicznych

|

GN 32/2006

publikacja 04.08.2006 21:50

Z patriotyzmem jest jak z oddychaniem. Oddychamy wszyscy, ale nie rozmawiamy o tym, chyba że pojawi się jakaś choroba

Władysław Bartoszewski Władysław Bartoszewski

W ostatnich miesiącach sporo mówi się o potrzebie wychowania patriotycznego młodej generacji Polaków. Postuluje się nawet wprowadzenie takiego przedmiotu do programów szkolnych. Wielu ludzi w różnym wieku prosiło mnie o wyrażenie poglądu na ten temat.

Prawdopodobnie przypuszczano, że należący do najstarszej żyjącej generacji uczestnik II wojny światowej i walk o niepodległość Polski, były żołnierz AK, a także więzień hitlerowsko-niemieckich i komunistycznych (niestety, w Polsce) aresztów i więzień bezpieki, wyrazi pogląd na tyle wiążący, że będzie się można według tego orientować. Przyznam, że podejmuję ten temat z zakłopotaniem, nie będąc zawodowym pedagogiem ani znawcą problemów wychowania młodzieży. Żyję jednak na tyle długo, że zgromadzone doświadczenie pozwala na refleksję.

Patriotyzm jak oddychanie
Gdy robiłem w Warszawie maturę, zwaną również „świadectwem dojrzałości”, w maju 1939 r., nie istniał w ogóle wśród młodzieży pogląd inny niż ten, że wychowani jesteśmy normalnie, tzn. patriotycznie. Nauczano wprawdzie w liceach wiedzy o Polsce współczesnej, ale dotyczyło to podstawowych wiadomości o ustroju państwa i życiu publicznym i pomóc miało w przygotowaniu do codzienności życia w społeczeństwie po uzyskaniu świadectwa dojrzałości. Nie przypominam sobie, abyśmy rozmawiali na co dzień z kolegami i koleżankami o ojczyźnie i patriotyzmie. Była to taka oczywistość jak na przykład oddychanie: oddychamy wszyscy, ale nie rozmawiamy o tym, chyba że pojawią się jakieś zaburzenia chorobowe.

Było dla nas oczywiste, że nasza niebogata, ale suwerenna Rzecz-pospolita Polska, odzyskana po latach zaborów, jest wspólnym dobrem i niekwestionowanym stanem rzeczy. Z pewnością wielu z nas chciało, aby była lepsza, sprawiedliwsza dla wszystkich, bezpieczna i szanowana przez sąsiadów, i dyskutowało o tym, ale nie znałem nikogo, kogo by to w ogóle nie obchodziło. Kraj, w którym urodziliśmy się, z jego historią, tradycją, obyczajem, ze wspólnymi doświadczeniami i wspomnieniami, ze szczególnym stosunkiem do krajobrazu lat dzieciństwa, czyli nasza ojczyzna, był zarazem niezbędną potrzebą i bezdyskusyjną oczywistością. Obchody rocznic narodowych, powstań pobudzały do dodatkowej refleksji i były okazją do stosownych pogadanek, czy akademii organizowanych w szkołach własnymi siłami.

Sprawdzian z miłości do ojczyzny
Egzamin ze stosunku Polaków do ojczyzny zdawać musieliśmy dopiero z chwilą, kiedy Polska padła ofiarą napaści. Ten egzamin zdawali i ci Polacy, którzy żyli i mieszkali na stałe z dala od wschodniej i zachodniej granicy ówczesnego państwa, i ci, którzy padli ofiarą agre-sji już w pierwszych godzinach września 1939 roku, i ci, którzy w następnych miesiącach i latach trafili do obozów koncentracyjnych, na roboty przymusowe i na zesłania na Wschód, i ich rodziny. Według określeń w encyklopediach, patriotyzm jest to umiłowanie ojczyzny, w razie potrzeby zdolność poświęcenia się dla niej i gotowość do służby interesowi ogólnemu, nawet za cenę wielkich czy największych ofiar. Dobrowolnie i ponosząc ogromne ryzyko młodzi ludzie usiłowali w 1939 i 1940 roku przedzierać się przez Tatry, aby dotrzeć do tworzącego się na Zachodzie wojska polskiego. Przymusowo wcielani do Wehrmachtu i do Armii Czerwonej Polacy przeżywali szczególną tragedię i tylko niektórym z nich udało się za cenę najwyższego ryzyka uwolnić od tej narzuconej im sytuacji. Ponosiliśmy ofiary, nie myśląc jednak o zaniechaniu oporu.

Patriotyzm niewyuczony
Nasuwa się pytanie, czy pełnego oddania i gotowości do poświęceń dla własnego kraju i własnej wspólnoty można nauczyć i w jaki sposób. Myślę, że odpowiedź na znajduje wielu z nas, wychowanych w normalnych rodzinach i normalnych szkołach, a z pewnością już tych, dla których rodzice, nauczyciele, duszpasterze byli w jakimś okresie życia ważnymi autoryteta-mi. Często słyszę pytanie: czy i jak uczono mnie miłości oj-czyzny. Nie zdawałem sobie w ogóle sprawy, iż ktoś uczy mnie takiej postawy. Sądzę, że szcze-gólny stosunek normalnych ludzi do ich rodziców, dziadków, często do rodzeństwa, zawsze stosunek matki do dziecka, nie jest wyuczony: jest lub go nie ma. U normalnych ludzi jest. Brak pozytywnych uczuć tego typu stanowi pewną deformację czy dewiację i jest raczej rzadkością.

Wzorce postępowania, przykłady do naśladowania, czerpiemy na ogół mniej lub bardziej świadomie z otoczenia. Jeśli mieliśmy szczęście natrafić na dobrych pedagogów, natrafialiśmy też na dodatkowe przykłady zachowania i postępowania. Wielu młodych ludzi zawdzięczało w wolnej Polsce niemało organizacjom młodzieżowym – wyznaniowym czy wychowawczym. Często naśladować chciano wybitnych sportowców, obda-rzonych talentem i siłą woli.

Nie było i nie ma jednej drogi wyboru dobra, jakim jest miłość ojczyzny, którą można by pokonać, uzyskując dobry stopień na świadectwie szkol-nym. W wolnym kraju i w wolnym społeczeństwie, jakim dziś jesteśmy, sprawdzianem patriotyzmu na co dzień jest nasz stosunek do państwa i obywateli, są wybory moralne, jakich dokonujemy. To nie zawsze uwieńczone zostanie orderami czy odznaczeniami, ale zawsze – prędzej czy później – szacunkiem ludzi przyzwoitych.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.