Kościół i naród

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 25/2006

publikacja 14.06.2006 12:48

Tylko prawda wyzwala z uprzedzeń. A mijanie się z prawdą rodzi niedobre owoce, głównie wśród tych, którzy próbują nią manipulować

Wojciech Roszkowski Wojciech Roszkowski

Ostatnia pielgrzymka Ojca Świętego Benedykta XVI do Polski wywołała sporo komentarzy, choć chyba nie dość miejsca poświęcono wymowie masowego udziału Polaków w spotkaniach z Papieżem Niemcem. Entuzjazm, z jakim Polacy witali dawniej Jana Pawła II, skłaniał swego czasu niektórych komentatorów do refleksji o pokazowym charakterze polskiego katolicyzmu, a także o jego wymiarze patriotycznym.

Często przeciwstawiano wówczas rolę Jana Pawła II jako autorytetu narodowego i rzekomą płytkość wiary Polaków. Nie bez pewnej racji zresztą, gdyż wśród katolików polskich, nawet praktykujących, nierzadko ujawnia się mała znajomość dogmatów wiary.

Opinia o narodowym głównie charakterze pielgrzymek Jana Pawła II do Polski okazała się jednak co najmniej przesadzona, jeśli nie fałszywa podczas pielgrzymki Benedykta XVI. Trudno przecież dowodzić, że przywiodła ku niemu Polaków motywacja narodowa. Wręcz przeciwnie, do niedawna trudno było sobie wyobrazić miliony Polaków wiwatujących na część papieża z Niemiec.

A jednak tak było. Nawet jeśli statystycy dowiedliby, że na spotkania z Benedyktem XVI wyszło w sumie mniej Polaków niż na spotkanie z Janem Pawłem II, to jednak wymowa rozmodlonych i wiwatujących tłumów w Warszawie, Częstochowie, Wadowicach, a zwłaszcza w Krakowie jest jednoznaczna. To nie było święto narodowe, to była gigantyczna manifestacja religijna.

Katolicyzm po polsku
Czego to dowodzi? Polski katolicyzm jest zjawiskiem znacznie bardziej skomplikowanym, niż się na ogół sądzi. Jest w nim element narodowy, a nawet nacjonalistyczny, jest wiele obrzędowości, uczuciowości i niekonsekwencji, ale nie da się zaprzeczyć, że jest w nim także potężna, autentyczna siła duchowa. Oczywiście nie można zaprzeczyć, że polska religijność przejawia się także w postaci lęków ksenofobicznych i płytkiego tradycjonalizmu, a z drugiej strony w postaci lęków „postępowych”, ujawniających drugą stronę polskich kompleksów – wstydu wobec „zacofania” i obaw przed opinią „oświeconej” zagranicy.

To wszystko jest prawda. Ale pielgrzymka Benedykta XVI ujawniła także siłę innego Kościoła polskiego – Kościoła prawdziwie powszechnego, uduchowionego, młodego, pewnego siebie, bo otwartego. I ten Kościół wydaje się przeważać.

Od słynnego listu biskupów polskich do niemieckich z 1965 roku, przez triumfalną wizytę delegacji Episkopatu Polski do Niemiec we wrześniu 1979 roku, aż po ostatnią wizytę Benedykta XVI większość katolików polskich przeszła długą drogę. Nie tracąc z oczu wartości narodowych ani nie tracąc w Kościele orędownika spraw dla narodu najważniejszych, doszli do sytuacji, w której czują się na tyle silni, by cieszyć się z wizyty Papieża Niemca i ze swojego miejsca wśród chrześcijan Europy.
Szczególny związek katolicyzmu i polskości nie musi być więc paliwem nacjonalizmu, jeśli tylko pamiętać będziemy o nauczaniu Jana Pawła II oraz o prawdziwej roli jego następcy w Kościele, który jest Kościołem powszechnym. Powszechność Kościoła może wspomagać wartości narodowe. Natomiast stawianie tych ostatnich na pierwszym planie zawsze odbija się na głębokości i autentyczności wiary.

Pokusa nacjonalizmu
W tym kontekście nie mogę oprzeć się wrażeniu, jakie wywarła na mnie niedawna wizyta w katedrze wileńskiej. Żeby było jasne: do Litwinów żywię raczej ciepłe uczucia, gdyż rozumiem, jak trudno było im przetrwać jako naród, zwłaszcza w czasach sowieckich, oraz jak straszne ofiary ponieśli, by zachować tożsamość narodową. Poczesne miejsce w katedrze wileńskiej zajmuje kaplica św. Kazimierza. I słusznie, gdyż jest on patronem Litwy. Inne akcenty muszą jednak dziwić. Dość skromna tablica upamiętnia wizytę w Wilnie Jana Pawła II, znacznie większe są popiersia i tablice ku czci biskupa Jurgisa Matulaitisa i przywódcy litewskiego odrodzenia narodowego, Jonasa Basanaviciusa. Pierwszy mógłby być nawet symbolem porozumienia polsko-litewskiego, gdyż po włączeniu Wilna do Polski w 1922 roku, na prośbę papieża Piusa XI zrezygnował w 1925 r. z urzędu biskupa wileńskiego, by nie komplikować stosunków wyznaniowych w diecezji zdominowanej wówczas przez ludność mówiącą po polsku. Naraził się przez to zresztą na nienawiść nacjonalistów litewskich. Basanavicius natomiast był właśnie nacjonalistą, nieznoszącym Polaków.

Nie to jest jednak najważniejsze. W katedrze nie można znaleźć śladów po polskich biskupach wileńskich z czterystu ostatnich lat przed włączeniem Wilna do Litwy. Jednocześnie na plan pierwszy wysunięto dwie zupełnie nowe tablice upamiętniające księcia Witolda Aleksandra oraz chrzest króla Mendoga. Jeśli to są, zdaniem gospodarzy katedry wileńskiej, najważniejsze postaci związane z chrztem Litwy, to wypada zapytać, gdzie są św. Jadwiga i Władysław Jagiełło (nawet jako Jogaila)? Przecież ich małżeństwo było początkiem chrystianizacji Litwy, przecież nawet nie byli Polakami!

Kościół nie powinien być miejscem sporów historycznych, ale przecież tu mamy właśnie do czynienia ze specyficznie antyjagiellońskim kształtowaniem pamięci narodowej w Kościele. W stosunkach między Kościołem polskim i litewskim nie trzeba na szczęście wybaczać i prosić o wybaczenie. Wszystkich nas jednak, członków Kościoła powszechnego, obowiązuje prawda. Bo tylko prawda wyzwala z uprzedzeń. A mijanie się z prawdą rodzi niedobre owoce, głównie wśród tych, którzy próbują nią manipulować. Zapominają oni bowiem o tym, że wiara może wspomagać uczucia narodowe, nacjonalizm zaś niszczy wiarę. Dotyczy to zresztą nie tylko Litwinów, ale i tych Polaków, którzy ulegają pokusom nacjonalistycznym, a także wszystkich innych narodów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.