Rolnicze biznesy liberała

Barbara Fedyszak-Radziejowska, dr socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 19/2006

publikacja 08.05.2006 11:29

Przedsiębiorca to twórczy innowator, a nie cwaniak i kombinator

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Wydarzeniem ostatnich dni stało się nie tylko powstanie koalicji PiS–Samoobrona, lecz także błyskawiczne usunięcie Pawła Piskorskiego z Platformy Obywatelskiej. To drugie wydarzenie uważam za bardziej interesujące, bo do zawierania mniejszościowych koalicji zdążyłam się już przyzwyczaić.

W dwa dni po ukazaniu się w „Dzienniku” informacji o tym, że Piskorski i jego żona kupili w 2005 roku w gminie Tychowo niedaleko Białogardu 324,5 ha ziemi za 1 mln 250 tysięcy złotych i już zaczęli jej zalesianie z myślą o otrzymaniu unijnych dopłat, zarząd PO podjął jednogłośnie decyzję o usunięciu swojego eurodeputowanego z partii.

„Jego zachowanie szkodziło wizerunkowi Platformy – stwierdził 26 kwietnia Donald Tusk – dlatego dalsza współpraca z nim jest niemożliwa”. Bezpośrednią przyczyną zdecydowanej reakcji liderów partii były mało konkretne i mętne odpowiedzi Piskorskiego na pytania o źródło pochodzenia tak ogromnej sumy. Nie było jej w złożonym w 2005 roku oświadczeniu majątkowym, a dodawanie kwot uzyskanych ze sprzedaży mieszkań, z kredytu i pensji eurodeputowanego nie dawało miliona dwustu pięćdziesięciu tysięcy złotych.

Przedsiębiorca czy kombinator?
Jednym słowem polityczna kariera Piskorskiego zdaje się dzisiaj zakończona z powodu niejasnych źródeł pieniędzy wydanych na „biznes” w rolnictwie. Niby wszystko w porządku, ale pozostaje otwarte ważne pytanie: dlaczego liberał, zwolennik prywatnej przedsiębiorczości i wolnego rynku, polityk, były prezydent Warszawy, nazywa unijne wsparcie dla rolników „biznesem”? Przecież jako eurodeputowany wie, przynajmniej w przybliżeniu, że premia pielęgnacyjna i zalesieniowa są w ramach unijnej polityki formą zryczałtowanej rekompensaty za utracone przez rolnika dochody z tytułu przekształcenia gruntów rolnych w leśne. Takie przekształcenia mogą mieć miejsce na gruntach o bardzo niskiej przydatności dla rolnictwa.
Piskorski nazwał swoje działania zmierzające do uzyskania premii zalesieniowych i pielęgnacyjnych „biznesem” i wszyscy, także dziennikarze, przyjęli to za dobrą monetę. Czy wyłudzanie nienależnych świadczeń z unijnego budżetu i to w ramach krytykowanej przez liberałów Wspólnej Polityki Rolnej można nazwać „biznesem”?

Wszak „biznes” to działalność gospodarcza obciążona sporym ryzykiem i prowadzona z myślą o przyszłych zyskach. Przedsiębiorca to twórczy innowator, to jednostka obmyślająca i wdrażająca nowe pomysły, to ktoś, kto działa na własny rachunek. Nawet jeśli prowadzi firmę od lat, to jego ryzyko i innowacyjność tkwi w umiejętnym powiększaniu dochodów, utrzymaniu się na rynku, w trafnych decyzjach inwestycyjnych. Przedsiębiorca to kreator, a nie cwaniak i kombinator.

W rolnictwie także możliwe są sukcesy biznesowe; gdy producent rolny zwiększa dochody, modernizując czy powiększając gospodarstwo, gdy szuka nowych rynków zbytu, nowych kierunków produkcji, gdy obok gospodarstwa rolnego osiąga dodatkowe zyski w pozarolniczej lub okołorolniczej działalności gospodarczej. Jednak europejskie rolnictwo jest tak „kosztowne”, że dochody nawet najlepszych i największych gospodarstw pochodzą w dużym stopniu z unijnego wsparcia. Dlatego rolnicy potrzebują polityki rolnej. Nie wdając się w szczegóły, jeśli chcemy mieć w Europie własną, tanią żywność i rolników tylko nieco mniej zamożnych od innych grup społeczno-zawodowych, to musimy zaakceptować Wspólną Politykę Rolną, ale skierowaną do rolników i mieszkańców wsi.

To jest warunek sensownego wykorzystania ponad 40 proc. środków unijnego budżetu, pochodzącego przecież także z naszych, polskich podatków. Jednym z instrumentów tej polityki jest właśnie zalesianie mało wartościowych rolniczo gruntów i rekompensowanie rolnikom strat wynikających z rezygnacji z uprawy ziemi.

Chciałabym zrozumieć, jak Piskorski zamierzał przekonać polskich i unijnych podatników, że jest rolnikiem, który zalesiając swoje 300 ha traci rolnicze dochody i z tego tytułu powinien otrzymywać rekompensatę? W mediach nazwał swoje plany kilkakrotnie „biznesem”, powtarzali to za nim wszyscy dziennikarze. Tymczasem polskie regulacje przewidują spełnienie przez beneficjenta kilku warunków: przyznają płatność na zalesianie „producentowi rolnemu będącemu osobą fizyczną lub prawną, (...) która została wpisana do ewidencji producentów rolnych, (...) zobowiązała się do zalesienia i pielęgnacji założonej uprawy leśnej na działkach użytkowanych jako grunty orne, trwałe użytki zielone lub sady, (...) przeznaczonych do zalesienia w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego (...) i która złoży oświadczenie o uzyskiwanych w gospodarstwie rolnym dochodach”.

Interes życia?
Piskorski nie powiedział, że jest producentem rolnym, który zalesiając swoje grunty, traci dotychczasowe, rolnicze dochody, jak więc zamierzał dopełnić wszystkich warunków otrzymania unijnych środków? W sejmie komentowano ten biznes jako „interes życia”, a ja mam wrażenie, że niebezpiecznie zbliżyliśmy się do próby wyłudzenia nienależnych świadczeń, a nawet do korupcji.

I nikt tego nie zauważył!!! Nie da się ściśle dekretować uczciwości w każdym obszarze życia społecznego i gospodarczego, bo takie działanie skończy się PRL-em. Ale powszechne nazywanie „biznesem życia” pomorskiej inicjatywy Piskorskiego to psucie dobrych, biznesowych obyczajów i dość cyniczny rodzaj tolerancji dla łamania prawa. Brak wiedzy o rolnictwie nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.