Stworzyciel pod sąd

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 09/2006

publikacja 27.02.2006 14:40

Ludzie, którzy wierzą w determinizm procesów dziejowych, niepotrzebnie tracą sens życia

Stworzyciel pod sąd

W Stanach Zjednoczonych rozgorzała walka między wyznawcami darwinizmu i zwolennikami Inteligentnego Projektu, jak eufemistycznie nazywają się kreacjoniści. Jedni wierzą, że teoria ewolucji już wyjaśniła wszystkie aspekty człowieczeństwa lub że je wkrótce wyjaśni. Drugich razi w darwinizmie nieobecność Boga i degradacja człowieka do roli jedynie wyżej rozwiniętego zwierzęcia. Spór przeniósł się do szkół i domów, a emocje zaostrzyły i sprymitywizowały argumentację obu stron. Ponieważ spór stał się kwestią polityki szkolnej, do akcji wkroczyły instytucje państwa amerykańskiego. W 1987 r. Sąd Najwyższy USA orzekł, że kreacjonizm szerzy poglądy religijne, toteż należy go usunąć z lekcji biologii. W odpowiedzi kreacjoniści zaczęli dochodzić swych racji na drodze sądowej.

Bóg na ławie oskarżonych
Prawda o pochodzeniu świata spoczywa obecnie w rękach prawników amerykańskich. To z kolei zmobilizowało obrońców państwa prawa do podnoszenia coraz to nowych argumentów przeciw Panu Bogu oraz szukania sojuszników w świecie nauki oraz mediów.

Ostatnio odezwał się jeden z takich sojuszników, niejaki profesor Daniel Dennett z Tufts University w stanie Massachusetts. Wyznaje on tradycyjny, skrajny determinizm i mechanicyzm, powtarzając z aprobatą twierdzenie, że „w naturze występują schematy wytwarzane przez pozbawione duszy, mechanicznie przebiegające procesy”. Gdyby tak było, wraz z postępem wiedzy bylibyśmy zdolni coraz lepiej je rozpoznawać i prognozować, a więc coraz lepiej przewidywać przyszłość. Tak jednak nie jest, co widzi każde dziecko. Nadal o przyszłości nie możemy powiedzieć nic pewniejszego niż dotąd. Dennett twierdzi, że przekonanie o rządach procesów „podkopuje przeświadczenie ludzi, że życie ma sens”. I tu zgoda. Problem w tym, że wspomniane przekonanie jest mylne. A więc ludzie, którzy wierzą w ów determinizm procesów dziejowych, niepotrzebnie tracą sens życia.

Dennett przytacza słowa Jana Pawła II, który dopuścił ewolucję ciała, ale nie duszy, i od razu zarzuca Ojcu Świętemu błąd, twierdząc, że „nikt by nie powiedział, że tkanki naszego ciała są materiałem biologicznym, ale nie trzustka”. Dennett wyraźnie nie wie, że w doktrynie chrześcijańskiej dusza nie ma charakteru cielesnego. Najpoważniej twierdzi, iż fizycy, którzy sympatyzują z darwinizmem, przypuszczają, że „obecny wszechświat przebił się na drodze swego rodzaju ewolucyjnej selekcji spośród wielu rozmaitych wszechświatów”. Wspaniała, pewna podstawa wiary w to, że „rola Boga od wieków się kurczy”! Zdaniem Dennetta, ewolucja wszystko wyjaśnia, tylko nie bardzo wiadomo, jak. Spełniło się złowieszcze spostrzeżenie Charlesa Darwina, że „diabeł w postaci pawiana jest naszym pradziadem”.

Profesor szuka Boga
Kiedy przychodzi do wyjaśnienia, czego profesor w religii nie lubi, mamy banalny arsenał półprawd i przeinaczeń, typowy dla współczesnych ateistów, którzy po prostu mało o chrześcijaństwie wiedzą. Dennett twierdzi, że religia (pytanie jaka?) nie uczy moralności, tylko poddaje osobę autorytetowi grupy. Chyba nigdy nie słyszał chrześcijańskiej nauki o sumieniu i wolnej woli. Twierdzi, że nagroda za zasługi i kara za grzechy są „obraźliwe dla ludzi”, że powinni postępować bezinteresownie. Znów kłania się teologia chrześcijańska, której Dennett po prostu nie zna. Najgłębsza motywacja moralna chrześcijanina nie polega bowiem na lęku przed karą, ale na pragnieniu zbliżenia się do Bożej miłości.

Profesor Dennett zakłada, że wszystko, co obserwujemy, jest wynikiem ewolucji, że jej skomplikowany mechanizm w nieuchronny sposób prowadzi do tego, co jest. Problem w tym, że nie przybliża to nas ani trochę do poznania tego, co będzie, ani też tego, co było.

Na ogół wydaje się nam, że jesteśmy dziś, tu i teraz. Ale czy w ogóle byliśmy? Gdzie jest ta nasza przeszłość, która nas determinuje? Przecież jej nie ma. I tu leży pies pogrzebany – nie wszystko, czego nie możemy doświadczyć tu i teraz, nie istnieje. A więc jeśli profesor Dennett nie doświadcza Boga, to nie znaczy, że Go nie ma. Jego istnienie nie zależy też wcale od statystycznej większości ludzi, którzy w Niego wierzą albo nie.

Pan profesor uważa, że jest, ale nie wiem, czy kiedyś był. Nie wiem też, czy to, za co się uważa, stanowi dlań konieczną kontynuację tego, czym był. Gdyby bowiem przeczytał inne książki, spotkał innych ludzi, ba, gdyby miał innych rodziców, nie byłby zapewne tym, kim uważa, że jest. Nie wiem, czy profesor Dennett naprawdę zastanawiał się nad przypadkiem i koniecznością. To, co było, wydaje się nam konieczne i oczywiste, a to, co będzie – niekonieczne lub przypadkowe. Ale jeśli się stanie – czy będzie konieczne? Dlaczego mamy natrafić na te, a nie inne książki, spotkać tych, a nie innych ludzi? Może to jest niekonieczne lub nieoczywiste, a może cudowne?

Nie wiem, czy profesor wie, że przy poczęciu otrzymał jedyny w swoim rodzaju, unikatowy kod genetyczny profesora Dennetta. Życie każdego z nas jest bowiem naznaczone i stemplem stałej wyjątkowości, i zmianami pod wpływem okoliczności i własnych wyborów. A wszystko to rozgrywa się nie wiadomo kiedy: w przeszłości, której już nie ma, w przyszłości, której jeszcze nie ma, czy też w teraźniejszości, która jest co najwyżej złudnym mgnieniem oka między tym, co było, a tym, co będzie? Czy w ogóle istnieje nieskończenie krótka teraźniejszość inna niż nieskończenie długa wieczność?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.