Zimno

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 45/2005

publikacja 09.11.2005 07:42

Coraz częściej słychać głos zlodowaciałych kobiet, żyjących w świecie bez wyższych uczuć

Zimno

Biedni są ludzie, którzy nie wiedzą, co to jest miłość. Skąd się bierze ten ich mankament? W każdym poszczególnym przypadku zapewne z innych przyczyn rodzinnych lub z różnych wyborów życiowych. Człowiek taki patrzy na świat z perspektywy korzyści, sukcesu, a przede wszystkim własnego ego. Nie rozumie, że drugi człowiek – czy to mały, czy duży, czy piękny i młody, czy stary i chory, urodzony czy dopiero poczęty w łonie matki – to odrębny świat, to autonomiczna osoba o własnych pragnieniach i dążeniach oraz niezbywalnej godności, niezależnej od płci, wieku, poglądów, stanu zdrowia, to wreszcie na poziomie zupełnie podstawowym – indywidualny kod genetyczny, i to od momentu poczęcia.

Dezorientujący chłód
Kiedy spotykam się z osobą nierozumiejącą miłości, czuję się zdezorientowany. Jak można takiej osobie to wszystko wytłumaczyć? Jak można przekonać, że prawdziwe człowieczeństwo zaczyna się tam, gdzie widzi się godność drugiego człowieka w przenikliwym świetle unikatowości jego istnienia, a nie w związku z jego lub jej pozycją, urodą, bogactwem, sławą, zdrowiem, popularnością, przydatnością czy innymi drugorzędnymi przymiotami?

Szczególnie dezorientuje tego rodzaju postawa u kobiet, które na ogół cechuje specyficzna empatia związana z możliwością macierzyństwa, a także specjalna intuicja, wrażliwość czy uczuciowość. A tu masz – istota, od której spodziewałby się człowiek kobiecej empatii, owego intuicyjnego czucia drugiego człowieka, żeby nie powiedzieć kobiecego ciepła, taka istota z zimną bezwzględnością tłumaczy, że kobiecość to tylko rola społeczna, że kobiety i mężczyźni są równi w pracy i zabawie, że niczym się nie wyróżniają, że spełniają się w ten sam sposób oraz że kochając, zaspokajają jedynie potrzeby seksualne. Choć w życiu codziennym najczęściej spotyka się niewiasty o typowych dla nich cechach, w mediach coraz częściej słyszy się głos owych zlodowaciałych kobiet, żyjących w świecie bez wyższych uczuć, wmawiających innym kobietom poczucie krzywdy i odbierających im ich naturę.

Nie personifikowałbym tego rodzaju postawy, gdyby nie fakt, że pani Magdalena Środa pełni funkcje publiczne – jest ministrem i wykładowcą akademickim – a także, że głosi takie poglądy wszem i wobec. W wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” pani Środa gani „fanatycznych obrońców życia poczętego”, używających określenia „dziecko nienarodzone” zamiast preferowanego przez nią „neutralnego” terminu „płód” lub „embrion”. Oczywiście jeśli ktoś patrzy na ciało jak na przedmiot służący do zaspokajania potrzeb, to także na rozwijające się w nim nowe życie będzie patrzeć jak na obojętny uczuciowo „embrion”. Ciarki przechodzą od tego zimna.

Zlodowacenie serca
Pani Środa wychwala Simone Veil, która w 1974 r. doprowadziła do uchwalenia francuskiej ustawy o aborcji, za to, że na sprawę spojrzała, „nie używając argumentów filozoficzno-religijnych”, tylko w zimnym świetle „prawa, które się degeneruje, jeśli jest permanentnie omijane”. Obie panie naprawdę nie pomyślały, co mówią. Otoczona uznaniem Veil to podobny co Środa przykład owego bezlitosnego zlodowacenia serca, które toczy współczesną cywilizację, a jej argumentacja jest równie absurdalna, jak szkodliwa. Jeśli bowiem prawo nierespektowane się degeneruje i należy je znieść, to dlaczego nie usankcjonować kradzieży, oszustwa i zabójstwa. Czyny te są zakazane prawnie, a mimo to zawsze znajduje się wiele ludzi, którzy łamią te zakazy. Prawne propozycje obu skądinąd wykształconych pań prowadzą prostą drogą do anarchii i barbarzyństwa.

Epatując uczuciowym chłodem, Środa tradycyjnie narzeka na Kościół oraz na „brutalność” i „zacietrzewienie” obrońców „życia poczętego”. Ten ostatni cudzysłów jest jej autorstwa. Najwyraźniej Środa powątpiewa w sens użytego określenia. Czyżby nie wierzyła, że to, co rozwija się przez dziewięć miesięcy w ciele kobiety, było organizmem żywym? Czy nigdy nie widziała zdjęć poruszającego się płodu?

Z podziwu godną pewnością pani Środa głosi, iż „demografowie już dawno odkryli, że przyrostu naturalnego nie zwiększa się przymusem rodzenia, tylko zmianami na rynku pracy. Kobiety rodzą dzieci, gdy mają gwarancję pracy i niezależności ekonomicznej”. Nie idealizując przeszłości rodziny, należy stwierdzić, że było wręcz odwrotnie. W tradycyjnej rodzinie kobiety rodziły wiele dzieci, nie mając samodzielnej pracy ani nie będąc ekonomicznie niezależne. Dramat polega dziś między innymi na tym, że pragnąc być niezależne ekonomicznie, kobiety nie chcą rodzić dzieci, a społeczeństwo nie wie, jak pogodzić te sprzeczne tendencje, więc akceptuje aborcję.

Beznadziejna różnica
Pani Środa czarno widzi przyszłość, oczekując „stanu wojennego dla kobiet”. Ja też widziałbym przyszłość polskich kobiet w ciemnych barwach, ale wtedy, gdyby poszły one drogą wskazywaną przez panią Środę, tak jak owe pielęgniarki z Katowic, które urodzone wprawdzie, ale przecież „poczęte życie” wcześniaków wsadziły sobie do kieszeni. Ciekawe, czy pani Środa przejęła się zdjęciami owych pielęgniarek. Chyba nie, bo cóż właściwie za różnica między sześciomiesięcznym płodem i tym samym istnieniem po wyjściu na świat? Upowszechnienie stosunku pani Środy do życia czarno wróżyłoby przyszłości Polaków jako zbiorowości. Czy to nie przesada? Nie. Pani Środa ma nadzieję, że Polacy nie zginą jako naród, bo nie przestaną się kochać. Co z tego, jeśli owoce owej „miłości” można by dowolnie likwidować? Problem w tym, że przez miłość rozumie pani Środa spółkowanie, a nie tę pełnię człowieczeństwa, o której mówił święty Paweł. Biedni są ludzie, którzy nie wiedzą, co to jest miłość. I biedni ci, którzy za nimi podążają donikąd.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.