Różnice, które nie niszczą

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 39/2005

publikacja 26.09.2005 13:36

Dziś mamy szansę zbudowania normalnej sceny politycznej.

Różnice, które nie niszczą

Wybieramy sejm, potem, w październiku – prezydenta. Tak było cztery i pięć lat temu, a jednak sytuacja jest inna, i to nie tylko dlatego, że możemy zmienić Trzecią Rzeczpospolitą. Po raz pierwszy możemy wybierać pomiędzy różnymi pomysłami na Polskę, a nie tylko „za” lub „przeciw” PRL. Nie oznacza to, że „podział postkomunistyczny”, o którym pisała prof. M. Grabowska, zniknął, ale dzisiaj nie tylko on porządkuje scenę polityczną. Wielu dawnych „obrońców PRL” ukryło się za kulisami, a pochodzący z tego środowiska „układ trzymający władzę” przeżywa chwile wielkiego osłabienia. Moment wydaje się przełomowy.

Rządcy dusz
Sondaże pokazują, że środowiska, które bazowały na wyniesionych z PRL nawykach i lękach tracą „rząd dusz”. I nie myślę tylko o propeerelowskich sentymentach. Przykładowo, zbyt długo naszymi politycznymi wyborami kierowała wyrosła z doświadczeń PRL opinia, że wszystko, co „partyjne” jest z definicji złe i szkodliwe. Monopol PZPR, partii władającej nieomal wszystkim, zakodował w podświadomości wielu moich rodaków nieco irracjonalne w demokracji pragnienie ucieczki od „partyjności”. Prawdziwe morze atramentu zużyto w latach 90. na teksty, w których kwestionowano potrzebę istnienia partii prawicowej, na przekonywanie Polaków, że podział na lewicę i prawicę jest anachroniczny i nie przystaje do współczesnych demokracji.

Takie rozumowanie stało u podstaw Komitetu Obywatelskiego (potem OKP) przy L. Wałęsie i długo blokowało normalne podziały polityczne. Uporczywie próbowano budować demokrację z pozornie apolitycznymi tworami „środka” w rodzaju Partii Przyjaciół Piwa, unii, road-u, czy Bezpartyjnego Bloku Współpracy oraz Akcji Wyborczej. Także dwie kadencje prezydentury A. Kwaśniewskiego wzmocniły wizerunek neutralnego? bezpartyjnego? fachowca? „wybierającego przyszłość ponad podziałami” jako najlepszą ofertę dla wszystkich Polaków.

Nawet PO u swojego początku popełniła podobny „grzech”, sugerując swoim zwolennikom, że będzie „lepsza”, bo obywatelska, a słowo „platforma” zdawało się liderom bardziej bezpieczne, niż „partia”. Przypomnijmy, że także Jarosław Kaczyński, niewątpliwy ojciec podziałów politycznych III RP, nazwał swoją pierwszą partię Porozumienie – a jakże ! – Centrum.

Wspólnota a wybór
Dopiero teraz, 15 lat po pierwszych demokratycznych wyborach samorządowych, mamy realną szansę zbudowania stabilnej, normalnej sceny politycznej. Demokracja, system, o którym W. Churchill mówił, że jest „najgorszy z możliwych, pominąwszy wszystkie inne” – to sposób wyłaniania, sprawowania, kontrolowania i odwoływania (!) władzy. Tylko tyle i aż tyle. Jednak nie da się go praktykować bez partii politycznych. Państwo z jedną, stabilnie rządzącą, centrową partią ukrywa zwykle za fasadą demokracji niejawne, autorytarne układy. Nie tylko „demokracja socjalistyczna” z pozornymi wyborami była kłamstwem maskującym totalitarne rządy.

Ale jest drugi powód, dla którego tak trudno przychodzi nam zaakceptować podziały polityczne. Myślę, że wciąż nie jesteśmy pewni naszej solidarności, nie dość ufamy w siłę łączących nas więzi, także nasze poczucie wartości jako Polaków nie jest wystarczająco stabilne. Ledwie radzimy sobie z dramatycznym, wciąż żywym podziałem na postkomunistów i antykomunistów, więc z trudem akceptujemy nowe różnice. Tymczasem ten pierwszy podział niszczy demokrację i wspólnotę, inne, wręcz przeciwnie, mogą pomóc odbudować solidarność ponad podziałami.

Wybór między liberałami, stawiającymi wolność jednostki i wolny rynek na pierwszym miejscu, a zwolennikami aktywnej, prospołecznej polityki gospodarczej państwa nie niszczy wspólnoty. Na scenie politycznej jest miejsce dla wielu różnych poglądów. Bez nienawiści i pogardy można zaakceptować zarówno zwolenników narodowych interesów Polski, jak i marzycieli widzących przyszłą Europę bez państw narodowych. Mają swoje prawa rolnicy szukający reprezentacji zdolnej do obrony ich interesów, i antyglobaliści, ekolodzy czy lewicowi liberałowie.

Czas zacząć się różnić
Nie mamy innej drogi. Czas zacząć się różnić, pozostając solidarną, szanującą się wzajemnie narodową wspólnotą. Taką, w której D. Tusk i L. Kaczyński będą toczyć zaciekły spór o zakres indywidualnej wolności, mechanizmów rynkowych, solidarności społecznej i aktywnej roli państwa w gospodarce, a po debacie podadzą sobie ręce w serdecznym geście poczucia odpowiedzialności za Polskę.

Ani przyszły prezydent, ani premier nie powinni obiecywać wystąpienia z partii po wygranych wyborach. Polska potrzebuje przywództwa politycznego, a więc polityka, który jasno deklaruje „co” i „jak” zamierza zrobić, by zwalczyć bezrobocie, korupcję, poprawić stan służby zdrowia, relacje z Rosją i Niemcami, czy zmniejszyć zasięg polskiej biedy. Wybierając, oczekujemy, że zwycięzcy zrealizują program, na który głosujemy, a nie tylko oczekiwania niejawnych doradców i sponsorów. Dobry prezydent nie musi udawać, że nie ma politycznych poglądów.

Różnice między partiami politycznymi nie niszczą wspólnoty. Ale solidarność z przestępcami, osobami skorumpowanymi, czy przeciwnikami demokracji – tak. Między solidarnością a „zblatowaniem” polityków, biznesu, przestępców i służb specjalnych jest zasadnicza, fundamentalna różnica. No, cóż, to my wybieramy i to my mamy obowiązek kontrolować polityków, by „zblatowanie” nie myliło się imz solidarnością.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.