Dwaj spośród wielu

Władysław Bartoszewski

|

GN 28/2005

publikacja 11.07.2005 10:01

Koniecznie musimy pamiętać o licznych prześladowanych duchownych, którzy odmówili paktowania z diabłem.

Dwaj spośród wielu

Błogosławiony ks. Władysław Findysz, nazywany już „pierwszym polskim męczennikiem komunizmu”, został wyniesiony na ołtarze 41 lat po śmierci. Nastąpiło to za życia wielu parafian, którzy o nim nigdy nie zapomnieli. Ks. Findysz należy równocześnie do długiego szeregu duchownych katolickich, prześladowanych za służbę Bogu i Ojczyźnie, z różnych diecezji, a także różnych zgromadzeń zakonnych, którzy – zwłaszcza w pierwszych dziesięcioleciach PRL – podlegali dotkliwym prześladowaniom SB i komunistycznego „wymiaru sprawiedliwości”.

Cela nr 11
Na mojej sześcioipółrocznej więziennej drodze dane mi było poznać bliżej kilku księży, których jako współtowarzyszy niedoli dobrze do dziś pamiętam (mimo że działo się to ponad 50 lat temu). Nigdy nie zapomnę spotkania z nimi. Odczuwam wewnętrzną potrzebę przypomnienia dziś co najmniej dwóch z nich: zakonników, współwięźniów z lat stalinizmu. Warunki były dość szczególne nawet jak na owe czasy. Przez półtora roku (od 14 grudnia 1949 do 12 maja 1951 r.) osadzony byłem nieprzerwanie w piwnicach pod ówczesnym Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, w celi nr 11. Należeliśmy do grupy więźniów znacznie bardziej izolowanych od otoczenia niż lokatorzy normalnych budynków więziennych: nie mieli do nas dostępu adwokaci ani rodziny, nie mieliśmy gazet ani książek, nie chodziliśmy na spacery, zabiegi higieniczne ograniczone były do mycia się zimną wodą raz dziennie, potrzeby naturalne załatwialiśmy do kubła ustawionego w celi. Oświetlenie pomieszczenia stanowiła, dzień i noc, 15-watowa żarówka.

Współwięzień w habicie
W tych warunkach zetknąłem się z o. Stanisławem Forysiem ze Zgromadzenia Misjonarzy Ducha Świętego w Bydgoszczy. Stosunkowo młody wtedy zakonnik (miał nieco ponad 30 lat) pełnił już funkcję prowincjała wiceprowincji polskiej swego zgromadzenia. Studiował we Francji, znał doskonale francuski, włącznie z dialektami. Zapewne dlatego został oskarżony o szpiegostwo. Zachowywał się z wielką godnością i spokojem. Wiele modlił się w skupieniu. Był dla kilku z nas, wspólnie z nim przebywających, czynnikiem dobra i ufności w wolę Bożą. Gdy po pewnym czasie zabrano go z „naszego” aresztu do więzienia, straciliśmy go z oczu. Dużo później dowiedziałem się od innych więźniów, że przebywał w ciężkich więzieniach w Rawiczu i Wronkach, skąd dopiero po latach wrócił do zakonnego życia. Jak przeczytałem w z jego biografii, opublikowanej w „Leksykonie duchowieństwa represjonowanego w PRL w latach 1945–1989”, o. Foryś dożył lat osiemdziesięciu i w nowej Polsce odznaczony został (1992 roku.) Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Dobrze sobie na ten wyraz wdzięczności Ojczyzny zasłużył.

Nieugięty paulin
Wkrótce po zabraniu od nas o. Forysia przyprowadzono do naszej celi następnego kapłana, tym razem w białym habicie paulina, mocno już podniszczonym i przybrudzonym. Nic dziwnego, bo ojciec Karol Kajetan Raczyński, od 1949 r. przeor Jasnej Góry, przeszedł już aresztancką drogę przez Częstochowę, Kielce i Siedlce. Obwiniano go o rzekome przestępstwa dewizowe, a nawet – co dziś brzmi absurdalnie – o szpiegostwo na rzecz gen. Franco (choć zakon ojców paulinów nie miał w ogóle domów w Hiszpanii)! Usiłowano z niego wydobyć groźbą i prośbą wiadomości czy plotki z Watykanu, gdyż w latach 1934–1946 pełnił swe zakonne obowiązki w Rzymie i Stolicy Apostolskiej. Cichy i skromny, ale doświadczony i nieugięty w obronie swych zasad paulin nie uczynił żadnych ustępstw czy koncesji wobec oficerów bezpieki. Nie mieli najwyraźniej dyrektywy bezpośredniego maltretowania go, a ponieważ zwykłe zastraszenie nie działało, okazali się bezradni.

Ojciec Raczyński zwierzał mi się nieraz i opowiadał na ucho o śledztwie. Odczuwał też pełne poparcie i solidarność moją i Jerzego Sienkiewicza, współwięźnia AK-owca, uczestnika powstania warszawskiego. Osobliwym elementem naszych wspólnych przeżyć było osadzenie wraz z nami kapitana hitlerowskiej Służby Bezpieczeństwa (SD) Ericha Engelsa. Skazany na śmierć za zbrodnie wojenne, oczekiwał na wykonanie wyroku. Sam protestant, agnostyk, odnosił się do ojca Raczyńskiego z pełnym szacunkiem, a nawet podziwem.

Bardziej problemowym kolegą okazał się pod pewnymi względami kaznodzieja okręgowy Świadków Jehowy z Lubelszczyzny – Eugeniusz Pokuciński. Uważał bowiem za swój obowiązek łagodne, lecz uporczywe nawracanie nas, z o. Raczyńskim włącznie, w zacnej trosce o nasze dusze wobec... nadchodzącego końca świata.

Rozdzielono mnie z o. Raczyńskim w maju 1951 roku. Już w więzieniu mokotowskim usłyszałem, że został skazany na stosunkowo niewielki wyrok i rychło zwolniony, ale – jak się dowiedziałem po kilku latach od adwokata Mirona Kołakowskiego – został ponownie obwiniony, osądzony i skazany. W sumie zmarnowano mu zdrowie tak, że zmarł (w 1961 r.), nie dożywszy siedemdziesiątki.
Ojcowie Foryś i Raczyński to dwaj tylko spośród tych prześladowanych kapłanów, którzy odmówili paktowania z diabłem... Powinniśmy o nich pamiętać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.