Traktat a gospodarka

Wojciech Roszkowski

|

GN 09/2005

publikacja 02.03.2005 02:12

W dziedzinie polityki społecznej i gospodarczej traktat konstytucyjny kreśli cele Unii Europejskiej w sposób następujący: „zrównoważony wzrost gospodarczy oraz stabilność cen, społeczna gospodarka rynkowa o wysokiej konkurencyjności, zmierzająca do pełnego zatrudnienia i postępu społecznego oraz wysoki poziom ochrony i poprawy środowiska naturalnego” (art. I-3).

Traktat a gospodarka

Warto zauważyć, że ostatnio nigdzie, poza przejściowym niemieckim „cudem gospodarczym” po wojnie, nie udało się zrealizować ideałów „społecznej gospodarki rynkowej” o wysokiej zdolności konkurencyjnej. Na ogół jest tak, że „uspołecznienie” gospodarki, czyli jej obciążanie wysokimi wydatkami budżetowymi, a zatem i podatkami, prowadzi do śrubowania kosztów produkcji, a więc hamowania konkurencyjności. Określenie „pełne zatrudnienie” pochodzi z języka gospodarki centralnie kierowanej. Należy niewątpliwie dążyć do tego, aby jak mniej ludzi było pozbawionych pracy, ale biada, jeśli pełne zatrudnienie staje się realnym celem polityki gospodarczej. Jest to najprostsza droga do zatrudnienia fikcyjnego, nie uzasadnionego ekonomicznie, powodującego wzrost kosztów i spadek konkurencyjności.

Socjalistyczne ciągoty twórców traktatu staną się oczywiste, gdy zaraz obok dostrzeżemy „postęp społeczny”. Czegóż to już o nim nie powiedziano! I nadal nie wiadomo co on znaczy! Postęp techniczny jest faktem, wzrost poziomu wykształcenia daje się mierzyć, choć co do jakości wiedzy można mieć różne zdania. Poprawę lub pogorszenie warunków życia (dostęp do udogodnień życiowych, zdrowe środowisko itd.) też da się z grubsza określić. Ale „postęp społeczny”? Toż to pojęcie czysto ideologiczne, kojarzące się z „postępowością” zwolenników społecznej inżynierii, wiedzących lepiej, co służy człowiekowi, choć jednocześnie negujących istnienie natury człowieka, zaprzeczających istnieniu Boga i stawiających w Jego miejsce siebie samych lub mgliste idole w rodzaju „obiektywnych praw historii” lub „prawa człowieka do samospełnienia”, na przykład kosztem trwałości rodziny.

Wedle traktatu europejskiego Unia ma wspierać „spójność gospodarczą, społeczną i terytorialną oraz solidarność między Państwami Członkowskimi”, zakazuje „dyskryminacji ze względu na przynależność państwową” (I-4,2) oraz szanuje tożsamość narodową (I-5). To bardzo piękne sformułowania, funkcjonujące w dotychczasowym prawie unijnym, tyle, że coraz słabiej realizowane. Polityka spójności i solidarności polegała na tym, że pomagając biedniejszym krajom Unii, kraje bogatsze pomagały także sobie, korzystając ze wzrostu siły nabywczej państw słabiej rozwiniętych. Kraje bogatsze rozwinęły tymczasem ogromne programy społeczne, a ich gospodarka stała się mniej konkurencyjna. Wysunęły więc pomysł, by najnowocześniejsze działy produkcji rozwijać właśnie u nich.

Nazwano to „strategią lizbońską”. Po paru latach funkcjonowania owej strategii okazuje się dziś, że nie udało się z niej zrealizować prawie nic, ponieważ zamieniła się w obronę miejsc pracy w krajach wysoko rozwiniętych, przy kompletnym ignorowaniu kosztów produkcji, niższych na ogół w krajach słabiej rozwiniętych. Jednocześnie ucierpiała na tym polityka spójności. W reakcji na te gorzkie doświadczenia, przedstawiciele krajów wyżej rozwiniętych (sam słyszałem to z ust posła francuskiego) twierdzą, że płatnicy Unii są już znużeni sytuacją, w której „bogaci płacą biednym”. Zapytałem, czy wobec tego biedni mają płacić bogatym, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Zamiast tego słyszymy coraz częściej o „dumpingu fiskalnym” i potrzebie harmonizacji stawek podatkowych. Nie mogąc lub nie chcąc obniżyć własnych kosztów funkcjonowania państwa, kraje bogatsze chcą, by państwa, które są tańsze, stały się droższe, a przez to mniej konkurencyjne. I wszystko w imię solidarności! Owa solidarność w niesprawności ma więc Unię wesprzeć w światowej rywalizacji gospodarczej. Ciekawe jak się to stanie.

Tymczasem konstytucja i prawo europejskie mają się stać nadrzędne wobec prawa państw członkowskich (art. I-6). Unia ma uzyskać wyłączną kompetencję w sprawach ceł, reguł konkurencji, polityki pieniężnej wobec państw, które przyjęły euro, zachowania morskich zasobów biologicznych oraz polityki handlowej (I-13). Kompetencję dzielone między Unię i państwa członkowskie to: rynek wewnętrzny, polityka społeczna, spójność gospodarcza, rolnictwo i rybołówstwo, środowisko naturalne, ochrona konsumentów, transport, sieci transeuropejskie, energia, przestrzeń wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości (art. I-14). Wymienia się szereg dziedzin „działań wspierających, koordynujących i uzupełniających” (art. I-17), jeśli jednak jakiś cel Unii okaże się „niezbędny do osiągnięcia” [czyli w praktyce każdy! – WR], Rada Ministrów Unii może „podjąć właściwe środki” („klauzula elastyczności”, art. I-18). Wygląda więc na to, że coraz słabiej realizując swe główne cele Unia stale się rozszerza, stale mobilizuje siły i centralizuje decyzje. Niestety, w praktyce decyzje stają się coraz bardziej sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem ekonomicznym i pierwotnymi założeniami Unii.

Obrońcy Unii powinni zauważyć, że może ją uratować tylko powrót do polityki spójności i solidarności. Swego czasu imperium sowieckie także nie potrafiło rozwiązać swych problemów wewnętrznych i zajmowało się ekspansją. Skończyło się to dla niego źle. Tymczasem rozprawia się stale o rozszerzeniu Unii, ignorując poważne problemy społeczne, demograficzne, ekonomiczne, polityczne i kulturowe. W sporze między teorią norm uniwersalnych i norm partykularnych wybiera się brak jakichkolwiek norm. Ci, którzy za wszelką cenę dążą do bezgranicznej Europy federalnej, w której brak będzie tożsamości ideowej i polityki spójności, działają na rzecz zniszczenia Unii. Działają wolno, lecz skuteczniej niż ci, którzy chcą ją zniszczyć radykalnymi słowami. Wniosek jest jeden: w przyszłości Unia musi znaleźć szersze pole tożsamości ideowej oraz zmobilizować więcej środków, by naprawdę realizować politykę spójności i solidarności. Traktat konstytucyjny w obecnej postaci nie tylko w tym nie pomoże, ale może zaszkodzić.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.