Traktat europejski: za czy przeciw?

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 05/2005

publikacja 02.02.2005 07:25

Sprawa traktatu ma dla Polski historyczne znaczenie, toteż przed głosowaniem trzeba pobieżnie choćby zapoznać się z jego głównymi założeniami.

Traktat europejski: za czy przeciw?

Po niedawnej debacie w Parlamencie Europejskim ożyła w Polsce na nowo sprawa traktatu europejskiego. Kiedy w trakcie wspomnianej debaty posłanka SdPl ostrzegała, żeby traktatu nie używać do rozgrywek wewnątrzpolitycznych, nieodparcie nasuwało się wrażenie, że jest to zasłona dymna. Nawołując, by opozycja nie sięgała po tę broń w walce z rządem, pani poseł najwyraźniej odwracała uwagę od faktu, że to postkomuniści polscy pragną z przyjęcia traktatu uczynić atut w rozgrywce o swój jak najlepszy wynik wyborczy. Widać to wyraźnie w próbach zharmonizowania referendum w tej sprawie z wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Sprawa jest jednak na tyle ważna, że należy sobie wyrobić zdanie niezależnie od tego, czy ma to służyć władzy czy opozycji. Traktat ma służyć Polsce.

Próby przyspieszenia głosowania w sprawie traktatu są elementem tej samej gry. Któż w Polsce zna ten traktat? Niezależnie od tego, że był on redagowany już po podpisaniu, jego polskie tłumaczenie zawiera wiele błędów i jest nadal mało dostępne. Pośpiech może więc być na rękę tym, którzy chcą kampanię w tej sprawie rozegrać na podstawie płytkich emocji, a nie minimalnej choćby wiedzy społeczeństwa. Sprawa traktatu ma dla Polski historyczne znaczenie, toteż przed głosowaniem trzeba pobieżnie choćby zapoznać się z jego głównymi założeniami.

Preambuła traktatu praktycznie pomija korzenie tożsamości europejskiej. Mowa jest tam o kulturowym, religijnym i humanistycznym dziedzictwie Europy, ale doprawdy nie wiadomo, co oznaczają te terminy. Kultura europejska to także Kulturkampf, religijność to także wojny religijne, a do humanizmu odwoływał się (i nadal odwołuje) komunizm. Wedle jakiego więc kryterium ocenić mamy, co było w dziedzictwie Europy dobre, a co złe? Najlepszą ilustracją tego uniku są banknoty euro. Zadbano przy ich projektowaniu o to, by nie przedstawiały żadnego konkretnego zabytku europejskiego, by nikogo nie urazić. Jeśli w dziedzictwie europejskim nie ma elementów, które kogoś rażą, to znaczy, że nie ma tożsamości europejskiej. W tej sytuacji cała preambuła wydaje się utworem jałowym.

Traktat odwołuje się do podstawowych wartości Unii, takich jak: poszanowanie godności osoby ludzkiej, wolność, demokracja, równość, państwo prawne, poszanowanie praw człowieka. Wartości te mają być wspólne w społeczeństwach opartych na „pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn” (art. I–2). Szukając podstawy wszystkich praw europejskich, Konwent znalazł godność osoby ludzkiej. Świetnie. Chrześcijanin chciałby jednak wiedzieć, czy płód ludzki ma ową godność oraz czy kończy się ona z chwilą śmierci, czy wcześniej, na przykład w przypadku nieuleczalnej choroby, jak tego chcą zwolennicy eutanazji? Pozostałe wartości Unii można by przyjąć za dobrą monetę, choć równość kobiet i mężczyzn, zadekretowaną przez traktat, można osiągnąć jedynie operacyjnie, ze szkodą dla ludzkości. Szkoda, że autorzy traktatu nie zauważyli różnicy między równością i równą godnością obu płci.

Konstytucja i prawo europejskie mają się stać nadrzędne wobec prawa państw członkowskich (art. I–6), co budzi najwięcej negatywnych emocji. Państwa członkowskie mają też „bez zastrzeżeń popierać politykę zagraniczną Unii”(art. I–16). Pytanie, czy taką politykę da się w ogóle wypracować bez szkody dla interesu któregoś z państw członkowskich. Tymczasem przewiduje się powołanie ministra spraw zagranicznych Unii. Jego rola będzie albo fikcją, albo sprowadzi się do administrowania konfliktami.
Organem, która ma Unii „nadawać impulsy niezbędne do rozwoju i określać ogólne polityczne kierunki i priorytety”, jest Rada Europejska, złożona z szefów państw lub rządów, przewodniczącego i przewodniczącego Komisji Europejskiej (art. I–21). Rada podejmować ma decyzje większością kwalifikowaną 55 proc. członków Rady z przynajmniej 15 państw, reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności Unii. Mniejszość blokująca musi obejmować co najmniej czterech członków Rady. W wyjątkowych przypadkach zaś – 72 proc. członków reprezentujących państwa obejmujące co najmniej 65 proc. ludności Unii (art. I–25). Przewodniczący Rady ma jednak prawo do „ułatwiania spójności i kompromisu” (art. I–22). To ostatnie postanowienie oznaczać może w praktyce, że nawet bez podwójnej większości w Radzie jej przewodniczący może nakłonić niechętne państwa do jakiejś decyzji, stosując rozmaite środki nacisku.

Wreszcie parę słów o Karcie Praw Podstawowych. Gwarantuje się tu, że „każdy ma prawo do życia” (art. II–62), ale nie wiadomo, od kiedy do kiedy. Każdy ma też prawo do założenia rodziny, przy czym nie ma definicji rodziny, a więc może to być teoretycznie „rodzina” jednopłciowa, monogamiczna lub poligamiczna (art. II–69). Dzieci mają prawo do „swobodnego wyrażania poglądów” (art. II–84), „stosownie do ich wieku i stopnia dojrzałości”, co jest zapisem pustym, a więc zbędnym.
Traktat konstytucyjny porządkuje funkcjonowanie Unii Europejskiej, ale likwiduje dużą część suwerenności państw członkowskich i tworzy zręby europejskiego państwa federalnego. Jest to dokument niedostatecznie precyzyjny, wytworzony pośpiesznie, pod naciskiem ideologicznym liberałów i socjalistów, w atmosferze wygórowanych ambicji i zakulisowych zabiegów szefa Konwentu, Valery’ego Giscarda d’Estaing. Jak na podstawę tworzenia prawa dla Polski na najbliższe dziesięciolecia, traktat konstytucyjny pozostawia zbyt wiele do życzenia. Nie mówiąc już o zagrożeniach płynących z niego oraz ostatnich tendencji w głównych państwach członkowskich dla interesu Polski w sprawach gospodarczych. O tym następnym razem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.