Walka o wolność

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 01/2005

publikacja 03.01.2005 00:35

Większość polityków zachodnioeuropejskich boi się słowa „chrześcijaństwo” jak diabeł święconej wody.

Walka o wolność

W Europie trwają dwie wielkie batalie o wolność. Na wschodnich rubieżach Starego Kontynentu – na Ukrainie z powodzeniem, na Białorusi i w Rosji na razie bez powodzenia – toczy się walka o wolność od kłamstwa, tyraniii strachu. W Europie Zachodniej walczą o wolność od poglądów, wiary i rozumu, o wolność od prawdziwej wolności.

Zmagania Ukraińców o godność i prawdę, a w efekcie także o niepodległość, znamy dobrze z naszego, polskiego doświadczenia. Wiemy, że tylko masowa mobilizacja społeczeństwa, wsparta obserwacją i naciskiem zewnętrznym, może zmusić tyranię do ustąpienia. Stąd tak wiele sympatii i poparcia dla „pomarańczowej rewolucji” w Polsce. Ukraińska lekcja winna także nam, Polakom, przypomnieć, jak wiele możemy, jeśli jesteśmy aktywni, jeśli wierzymy, że coś da się zmienić, że brutalna siła ma ograniczenia. Wolności „od” nie trzeba Polaków uczyć. Mamy to we krwi. Ale to wcale nie wyczerpuje problemu.

Zasługujesz na więcej
Mniej oczywista jest druga batalia. Nie widać tam siły, a kłamstwo jest bardziej aksamitne. Wolność bez poczucia sensu i bez refleksji moralnej jest groźna w sposób pozornie niezauważalny. Pod rządami takiej wolności ludzie zamieniają się w tłum, którym łatwo manipulować. Rządy takiej wolności już obecnie panują w Europie Zachodniej, a dziś zagrażają także Polsce. Najbardziej popularnym hasłem reklamy jest dziś zawołanie: „Zasługujesz na więcej!”. Więcej czego? Maści, perfum, smakołyków, bielizny, głośnych przebojów, gier komputerowych, wycieczek, domów, samochodów? Im tego więcej, tym mniej poczucia sensu własnego życia, bo rzeczy te zagłuszają pytania: „kim jestem?”, „do czego jestem stworzony?” oraz „kim jest dla mnie drugi człowiek?”.

Niepoprawne kolędy
W pewnym holenderskim banku umieszczono wzmiankę o „świętach końca roku”. Jeśli ktoś nie wie, o jakie święta chodzi, wystarczy, że spojrzy na witryny sklepowe. Mikołaj – nie ten święty, ale ten zza koła podbiegunowego – już od końca listopada jeździł na saneczkach i zachęcał do kupowania. Wiadomo, zbliżał się koniec roku, to miały być święta końca roku, czy czegoś tam. Trzeba było kupować. Na zaproszeniu, skierowanym przez delegację polską do grupy socjalistów w Parlamencie Europejskim, na koncert polskich kolęd jazzowych przeczytać można było zaczepne hasło: „Kto powiedział, że socjaliści nie obchodzą świąt?”. Adresat zaproszenia miał się wyraźnie wstydzić paskudnej insynuacji. Ale właściwie o jakie święta chodzi? Socjaliści chcą świętować – ich prawo. Ale co – nie bardzo wiedzą. Mało – wiedzą, że nie chodzi im o święta Bożego Narodzenia. Sami to powiedzieli.

Co to za święta? Tego nie wolno w większości państw europejskich mówić ani pisać za publiczne pieniądze. Za prywatne też się nie pisze, bo jakoś nie wypada, bo przecież klientem może być ktoś niewierzący, więc po co go tracić? Co zatem zostaje? Mikołaj, choinka i oczywiście prezenty. Kolędy nie są za bardzo politycznie poprawne, chyba że takie, w których wiadomo, że chodzi o zimę, na przykład „Jingle Bells”, lub o uczucia świeckie („White Christmas”). O ile w Stanach Zjednoczonych kojarzą się one jeszcze z Bożym Narodzeniem, w Europie Zachodniej już bardzo rzadko. Ciekawe, że polski tradycjonalizm zapobiegł wytworzeniu takich pseudokolęd. Dlatego wspomniany koncert jazzowy obejmował kanon polskich pieśni religijnych. Biedni polscy socjaliści.

Habilitacja z logiki
Próbowała ich ratować pani minister doktor habilitowana Magdalena Środa, piętnując wpływ katolicyzmu na przemoc w rodzinie. Nie bardzo jej wyszło. Habilitacja to widać za mało, żeby posługiwać się rozumem w dobrej wierze. Problem nie tylko w tym, że pani minister nie rozumie różnicy między związkiem przyczynowo-skutkowym a współwystępowaniem, ale w tym, że atakuje tradycyjną rodzinę. Czym chciałaby ją zastąpić? Sądząc z innych jej wypowiedzi, rodziną „nowoczesną”, opartą na wolnym wyborze, zarówno sposobu zachowania, jak i płci partnera. Zdrowe wychowanie dzieci w takiej rodzinie trudno sobie wyobrazić. A więc niech każdy robi, co chce, a odium skutków obciąży katolików, a więc tych, którzy przeciw temu protestują. Pani minister należy się nowa habilitacja – z logiki.

Minister Środa i jej obrońcy nie rozumieją słowa „odpowiedzialność”. Zupełnie jak małe dzieci. Gdy coś zmalują, zaraz szukają, na kogo by zwalić winę. Wolność bez odpowiedzialności zmierza do zniewolenia. Człowiek staje się w niej niewolnikiem własnych zachcianek, a te, jak wiadomo, nie zawsze na dobre wychodzą. Powinien to wiedzieć człowiek dorosły, osoba o jakim takim doświadczeniu. Dobrze przy tym pamiętać słowa św. Pawła z 1 Listu do Koryntian: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi mi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę”.

Gorący oddech
Koalicja lewicowo-liberalna dominuje w Parlamencie Europejskim. Wyraźnie pokazała to sprawa profesora Rocco Buttiglionego. Większość polityków zachodnioeuropejskich boi się słowa „chrześcijaństwo” jak diabeł święconej wody. Nie przeszła nawet poprawka, zakazująca Unii Europejskiej finansowania programów zakładających przymus aborcji, eutanazji czy dzieciobójstwa. Od pewnej posłanki liberalnej z Danii, którą starałem się przekonać, że powinna poprzeć liberalną zasadę wolnego wyboru, usłyszałem, że sprawa jest kontrowersyjna, a poprawka brzmi „watykańsko”. Politycy nie zmienią świata, jeśli nie będą czuli gorącego, ale zdrowego oddechu społeczeństwa, jego aktywności i wymagań.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.