Serca miłością haftowane

Agata Puścikowska

|

GN 25/2022

publikacja 23.06.2022 00:00

– To tajemnica Bożego Serca – uśmiecha się s. Sancja. – Każda z nas doświadcza takiej tajemnicy, idzie za głosem powołania, a potem w codziennej, zwyczajnej pracy odkrywa Serce Jezusa dla siebie, ale i dla świata.

Serca miłością haftowane ARCHIWUM SIÓSTR SERCANEK

Siostra Sancja jest mistrzynią nowicjatu w Zgromadzeniu Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, czyli, popularnie mówiąc, jest sercanką habitową. Mieszka w Przemyślu, gdzie formuje młode siostry, ale też jako wykwalifikowana pielęgniarka pracuje w ośrodku dla osób starszych i chorych. Dlaczego na habicie ma wyhaftowane serce Jezusa? Dlaczego została sercanką?

Łyk historii

Historia powstania zgromadzenia przypada na trudny okres w dziejach Polski: zabory. Ubóstwo i brak perspektyw na godne życie popychały chłopów do poszukiwania pracy w większych ośrodkach przemysłowych. W efekcie, wykorzenieni z własnych środowisk, często ulegali demoralizacji. Wielu katolickich intelektualistów, księży i zakonnic, próbowało temu przeciwdziałać. Jednym z nich był ks. prof. Józef Sebastian Pelczar z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który pod koniec XIX wieku założył w Krakowie Bractwo Najświętszej Maryi Panny Królowej Korony Polskiej. Bractwo opiekowało się dziewczętami ze wsi, które przyjeżdżały do Krakowa, by podjąć pracę jako służące i robotnice. Organizacja działała prężnie. Jednak ks. Pelczar postanowił, by przekazać jej prowadzenie osobie oddanej Bogu – co miało dać gwarancję, że misja będzie realizowana jeszcze lepiej. Tak się stało, gdy na czele przytuliska dla dziewcząt stanęła s. Honorata Ludwika Szczęsna. Siostra Szczęsna pochodziła z nowo powstałego bezhabitowego zgromadzenia Sług Jezusa.

– Ksiądz Pelczar zrozumiał też, że Kościołowi potrzebne jest zgromadzenie zakonne, które będzie działać wśród służących i robotnic. Dlatego już w lutym 1894 roku przedłożył kardynałowi Dunajewskiemu tymczasowe ustawy, oparte na regule Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Została do nich dołączona petycja, podpisana przez sześć kandydatek, o pozwolenie na prowadzenie życia wspólnego, noszenie habitu oraz składania ślubów prostych, rocznych, po odbyciu nowicjatu – opowiada s. Sancja.

W marcu 1894 roku kardynał Dunajewski wydał dekret tworzący Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego. Jego zadaniem była „praca nad podniesieniem stanu służących i robotnic pod względem moralnym i materialnym, jako też pielęgnowanie chorych po domach”. Formalnie zgromadzenie rozpoczęło działalność 15 kwietnia 1894 r. Do s. Klary Szczęsnej (siostra przybrała inne imię zakonne, zmieniając zakon i przywdziewając habit) dołączyło dwanaście kandydatek.

– Napływ powołań był tak wielki, że pierwszy dom, znajdujący się w Krakowie przy ul. Świętego Krzyża, nie mógł pomieścić zgłaszających się kandydatek. Trzeba było starać się o bardziej obszerny budynek – mówi s. Sancja. Tymczasem, ze względu na ubóstwo zarówno s. Klary, jak i ks. Pelczara, wynajęcie czegokolwiek było bardzo trudne. Kapłan wiele lat później, już jako biskup, pisał: „Ja nie miałem nic i matka Klara nie miała nic, mieliśmy tylko ufność w Opatrzność Bożą”.

I to wystarczyło. Wielką dobrodziejką zgromadzenia stała się Zofia Wołodkowiczowa, po nawróceniu syna pod wpływem jednej z sióstr sercanek. Księżna Wanda Jabłonowska podarowała grunt pod budowę domu przy ul. Garncarskiej. W lipcu 1896 r. odbyło się poświęcenie nowego domu i kaplicy, a kilka lat później kościoła pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego i domu św. Józefa. W 1895 roku pierwsze sercanki wyjechały do Lwowa, aby tam działać wśród służących w przytulisku św. Jadwigi. Do wybuchu II wojny światowej pracowały już w kilkudziesięciu miejscach w Polsce. W czasie wojny siostry dzielnie wspierały walczących Polaków. Część z nich było też zaprzysiężonymi żołnierkami AK. Chociażby s. Wen­cjana, pielęgniarka z zakopiańskiego szpitala.

– Czas powojenny, komunizmu, był dla zgromadzenia trudny. Siostry zostały usunięte z większości szpitali, szkół, przedszkoli i sierocińców, w których uprzednio pracowały; podjęły pracę w państwowych domach opieki społecznej oraz parafiach. Jako katechetki, kancelistki, zakrystianki, organistki i opiekunki parafialne starały się realizować sercański charyzmat – opowiada s. Sancja.

Warto dodać, że ks. Pelczar został beatyfikowany w 1991 roku, a kanonizowany w 2003 roku. Natomiast matkę Klarę Szczęsną ogłoszono błogosławioną 27 września 2015 roku.

Dlaczego zostałam sercanką...

– My, sercanki, pracujemy obecnie w Polsce, we Włoszech, Francji, Stanach Zjednoczonych, Argentynie i Boliwii oraz na Jamajce i Ukrainie – mówi s. Sancja. – Na całym świecie jest nas 429, z czego w Polsce 314.

Mimo że liczba powołań do żeńskich zakonów jest coraz mniejsza, do sercanek nadal zgłaszają się kandydatki. Dlaczego decydują się akurat na to zgromadzenie? – To oczywiście różne historie, wszystkie natomiast są tajemnicą działania Jezusa w życiu konkretnego człowieka – mówi s. Sancja. – Jedne dziewczęta miały katechetkę sercankę, inne pojechały gdzieś na rekolekcje i zetknęły się z naszym charyzmatem. Niektóre trafiają do nas z Sercańskiej Rodziny Świeckich, wspólnoty, która ma na celu poznawanie Serca Jezusowego. Spotkania odbywają się w grupach, w wielu miejscach w Polsce, ale również w internecie, więc stosunkowo łatwo wziąć w nich udział.

Kiedy s. Sancja rozmawia z kandydatkami, widzi jednak zasadniczą przyczynę wstąpienia do zgromadzenia: niezależnie od tego, skąd przychodzą, w sercu każdej z młodych kobiet jest pragnienie robienia czegoś więcej dla innych. To pragnienie zjednoczenia z Panem Bogiem.

A dlaczego sama s. Sancja wybrała taką drogę? – Pochodzę z małej miejscowości na Podkarpaciu. Jeszcze jako młoda dziewczyna przyjechałam do Przemyśla, do domu sióstr, na rekolekcje – opowiada mistrzyni nowicjatu. – W kaplicy stoi tam figura Jezusa z otwartymi ramionami i kochającym Sercem. Zachwyciło mnie to Boże Serce. Zupełnie nie znałam sercanek, nie zastanawiałam się nad charyzmatem. Po prostu porwało mnie to Jezusowe wielkie Serce. W jakiś niewytłumaczalny sposób czułam, że to moje miejsce...

Dopiero później stopniowo odkrywała powołanie i zadawała sobie pytanie: dlaczego ja? Dlaczego tam? – Jezus mnie tu przyprowadził i pociągnął. A to, co mi oferował, chociaż było zaskakujące, wpisywało się w moje pasje, w to, co chciałam robić w życiu. Chciałam przecież służyć ludziom, studiowałam pielęgniarstwo. Tylko nie bardzo widziałam się w habicie i nawet trochę spierałam się z Panem Bogiem – uśmiecha się s. Sancja. – Jednak powołanie było silniejsze. Z biegiem czasu poznawałam nasz charyzmat i widziałam, jak mocno łączy się on z moją wrażliwością, życiowymi priorytetami. Sercański charyzmat to przecież szerzenie królestwa Serca Jezusa w życiu codziennym, poprzez pracę w zwykłej rzeczywistości. I ja się z tym utożsamiałam, nawet zanim wiedziałam, że zostanę sercanką – mówi s. Sancja. – Jezus wyraża się właśnie w tajemnicy swojego Serca, pełnego miłości i oddania. Serce to siedziba uczuć, to dużo więcej przecież niż biologia. Jeśli naprawdę chcemy poznać Jezusa, skupmy się na Jego Sercu. Wówczas odkryjemy Jego uczucia względem nas. I odwrotnie: jeśli wpatrujemy się w Serce Jezusa, stajemy się stopniowo podobni do Niego.

Rytm życia

Siostry sercanki na habitach mają wyhaftowane Serce Jezusa. – To symbol tego, że nasze serca mają być podobne. A wręcz, że moje serce ma się stać Sercem Jezusowym – tłumaczy s. Sancja. – Serce jest centrum naszego stroju, ma przypominać też, że Serce Jezusa to centrum wszelkiego życia, środowisk, miejsc i stanów.

Haft na habicie każda siostra wyszywa samodzielnie w nowicjacie, z odpowiedniego szablonu, odpowiednimi nićmi. Niby tak samo, niby ze schematu, a osobiście, głęboko przeżywając każde wkłucie igły. To coś więcej niż wzór. To jakby wytyczanie igłą kierunku życia. – Technicznie nie jest to takie trudne – uśmiecha się s. Sancja. – Jednak ma wymiar bardzo głęboki i młode siostry robią to z przejęciem.

Po ślubach sercanki katechizują, pracują w szpitalach, prowadzą przedszkola. – Osobiście zajmuję się osobami starszymi i ciężko chorymi w zakładzie opiekuńczo-leczniczym. Już po wstąpieniu do zgromadzenia wróciłam na studia pielęgniarskie, by moje powołanie wypełniło się – opowiada sercanka. – Mimo że obiektywnie moja praca jest ciężka, kocham moich podopiecznych. Nie wyobrażam sobie, bym mogła robić coś innego. Również wśród ludzi bardzo schorowanych, w końcówce życia, staram się szerzyć kult serca Pana Jezusa. A najważniejsze, że dzięki mojej pracy czują się bezpieczni, kochani, potrzebni. Są kochani przez Jezusa.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.