Czerwony alarm

ks. Marek Łuczak

|

GN 34/2006

publikacja 17.08.2006 09:54

W czwartek 10 sierpnia brytyjskie służby specjalne udaremniły plany dokonania zamachu terrorystycznego. W powietrze miało wylecieć nawet dziesięć samolotów.

Czerwony alarm Widok zamaskowanych funkcjonariuszy na lotnisku Okęcie przypominał podróżnym, że sytuacja jest nadzwyczajna. Pap/ Radek Pietruszka

Zamieszanie wywołał scenariusz planowanego ataku. Terroryści zamierzali wejść na pokład samolotów lecących do Stanów Zjednoczonych. Wcześniej przygotowali mieszankę wybuchową w płynie. Składniki takiej bomby mogli wnieść na pokład bez pro-blemów. Gdyby ich plan się powiódł, doprowadzenie do eksplozji byłoby dziecinnie proste.

Ta sytuacja spowodowała niemałe zamieszanie na lotniskach. Brytyjskie służby aresztowały wprawdzie podejrzanych, ale nie było pewności, czy za kratki trafili wszyscy potencjalni zamachowcy. W mediach pojawiły się więc informacje, że nie wolno na pokłady samolotów wnosić żadnych płynów, a nawet podręcznego bagażu. Jak się później okazało, obostrzenia na polskich lotniskach pojawiły się dopiero nazajutrz (od piątku), a wspomniany zakaz obowiązuje jedynie w przypadku lotów do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Izraela i Wielkiej Brytanii.

Wśród pasażerów krążyły niepotrzebne plotki. Na przykład, że przy kontroli zabierane są paski od spodni. Jak się okazało, należało je jedynie prześwietlić, po czym każdy otrzymywał je z powrotem.

Wyrozumiale
W piątek, następnego dnia po londyńskim alarmie, lotnisko w Balicach koło Krakowa wyglądało spokojnie. Podobnie jak z Okęcia, startują stąd samoloty do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. W czwartek przewoźnicy odwołali tylko jeden samolot do Londynu, choć pozostałe loty miały opóźnienia. W piątek te opóźnienia znacznie się zmniejszyły, a sytuacja coraz bardziej wracała do normy.

Psychozę można było jedynie zauważyć wśród funkcjonariuszy straży granicznej. Wykonanie zdjęcia punktu kontroli graniczyło z cudem. Nie chcieli też rozmawiać z dziennikarzami. Zupełnie inaczej zachowywali się pasażerowie, wśród których można było spotkać turystów z Londynu. Ci ostatni bagatelizowali problem.

Jak mówi rzecznik prasowy lotniska w Balicach Piotr Pietrzak, procedury związane z bezpieczeństwem są przestrzegane zawsze, niezależnie od tego, co się wydarzyło w Londynie.
 

Zwiększenie obostrzeń dotyczy przede wszystkim bagażu podręcznego. Nie można przewozić w nim żadnych urządzeń elektronicznych (aparatów, kamer czy telefonów komórkowych). Wszystkie tego typu przedmioty powinny się znaleźć w luku bagażowym pod pokładem. Nie zabieramy ze sobą żadnych płynów ani żelów.
Władze lotniska apelują do podróżnych, żeby ograniczyli do minimum bagaż podręczny. To ma ułatwić odprawę. Konieczna jest weryfikacja płynów. Lepiej więc ułatwić sprawę, eliminując z bagażu rzeczy zbędne.
– Kto choć raz był w Izraelu czy Stanach, lepiej zrozumie działania służb – przekonuje Piotr Pietrzak. – Chodzi tu o wybór mniejszego zła.

Jak wynika z informacji, które uzyskaliśmy na międzynarodowych lotniskach, pasażerowie do procedur podchodzili z dużym zrozumieniem. Nikt nie narzekał na kontrole.

Latać trudno, nie latać jeszcze trudniej
Opóźnienia na pewno były dotkliwe, ale wynikały one nie tylko z wewnętrznych trudności. Piloci nie otrzymywali zgody na start, skoro na lotniskach docelowych nie było możliwości na lądowanie. W takiej sytuacji trzyma się samolot w porcie macierzystym.

– Dzisiaj nie można sobie wyobrazić życia bez latania – podsumowuje Piotr Pietrzak. – Świat dzięki samolotom kurczy się do rozmiarów małej wioski. Jeśli nielatanie jest niemożliwe, to trzeba zrobić wszystko, by było ono najbezpieczniejsze.

Kamil Kamiński, prezes lotniska w Balicach, zwraca uwagę na ewentualne straty, jakie mogą się pojawić w związku z zagrożeniem terrorystycznym. – Taka obawa istnieje – mówi. – Jeśli straty firm turystycznych nie są dziś tajemnicą, a należy pamiętać, że ich przychody są wtórne w stosunku do naszych przychodów, to obawy o finanse lotnisk są uzasadnione. Po wydarzeniach z 11 września nastąpiło wielkie załamanie rynku lotniczego.
 

Prezes Kamiński po czerwonym alarmie nie boi się latać. Przekonuje, że możliwość zamachu terrorystycznego w nie mniejszym stopniu dotyczy także szkół, teatrów czy metra.
– W przypadku latania niebagatelną rolę odgrywa psychologia – mówi. – Ludziom trudno jest się zamykać w samolocie. Czują się wówczas ubezwłasnowolnieni.

Co dalej?
Nie wiadomo, jak długo na polskich lotniskach będzie się utrzymywał stan podwyższonej ostrożności. Na razie pasażerowie odlatujący do Stanów Zjednoczonych i Kanady nie mogą zabierać na pokład samolotu żadnych urządzeń elektronicznych (włącznie z telefonami komórkowymi, laptopami i kamerami) oraz jakichkolwiek substancji płynnych, żeli, past itp.

Pasażerowie odlatujący do portów lotniczych Wielkiej Brytanii i Izraela oraz ich bagaż podlegają szczegółowej procedurze sprawdzenia ręcznego.

Zaostrzone środki bezpieczeństwa mogą powodować opóźnienia w odprawie pasażerów. W związku z tym służby ochrony zwracają się do podróżnych z apelem o wcześniejszy przyjazd na lotnisko.
Być może już niebawem podczas lotu poczujemy się bezpieczniej. Kilkunastu specjalnie przeszkolonych funkcjonariuszy Straży Granicznej rozpocznie służbę na pokładach samolotów odlatujących z polskich portów lotniczych.

Uzbrojeni „podniebni szeryfowie” będą strzegli spokoju podróżnych na trasach zwiększonego ryzyka. Przy obezwładnianiu osób stanowiących niebezpieczeństwo dla współpasażerów strażnicy będą posługiwać się bronią palną z amunicją, nieuszkadzającą poszycia samolotu, paralizatorami elektrycznymi, miotaczami gazu, a przede wszystkim stosować nowoczesne techniki obezwładniania bezpośredniego, jakich nauczyli się w trakcie szkolenia w Amerykańskim Federalnym Ośrodku Szkolenia Szeryfów Powietrznych w Atlantic City w Stanach Zjednoczonych.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.