Paryż w płomieniach

Joanna Brożek

|

GN 46/2005

publikacja 10.11.2005 00:48

Helikoptery bez przerwy krążą nad obwodnicą miasta. Policjanci na motocyklach gonią młodzież. Płoną szkoły, centra handlowe, samochody. To nie kadr z filmu sensacyjnego. Tak wygląda Paryż. Czy to początek kolejnej Wielkiej Rewolucji we Francji?

Paryż w płomieniach Płonąca barykada na jednej z ulic w Aulnay-sous-Bois pod Paryżem. PAP/EPA/TRAVERS/LE FLOCH

Nasz kraj ogarnęła fala nienawiści i strachu – piszą francuskie media. – Tej spirali nie da się już odkręcić – przestrzegają socjologowie i historycy. Policja jest zmęczona. Nie daje już rady. Prezydent Francji Jacques Chirac milczy, a francuscy ministrowie zapewniają, że sytuacja nie wymknie się spod kontroli. Fakty jednak temu przeczą.

Rewolucja ogarnęła kraj
Dramat rozpoczął się 27 października w Clichy-sous-Bois pod Paryżem. Dwóch nastolatków zginęło tam porażonych prądem z transformatora. Ukrywali się przed policją, która chciała sprawdzić ich dokumenty. Wiadomość wywołała agresję młodych ludzi z imigranckich rodzin, którzy nie identyfikują się z państwem francuskim. Grupy młodzieży z dzielnic zamieszkanych głównie przez muzułmańskich imigrantów zaczęły palić nie tylko samochody. W podparyskim Grigny w departamencie Essonne ich ofiarą padły dwie szkoły. Z przedmieść Paryża rewolta rozszerzyła się na cały kraj. W Evreux w Normandii w płomieniach stanęły centrum handlowe, poczta i dwie szkoły. Niepokojące doniesienia napływają z Avignon, Nicei i Cannes, Strasburga, Nantes, Rennes, Rouen, Lille, Tuluzy i Lyonu. Kto ponosi odpowiedzialność za ten scenariusz? – Francja sama sobie jest winna, odpowiadają komentatorzy.

Co dziesiąty mieszkaniec Francji jest obcokrajowcem. Większość to muzułmanie. Bezrobocie wśród nich sięga 30 proc. Wielu nie zna francuskiego. Nie rozpowszechnia się informacji dotyczących ich liczby, zachowań czy przestępczości. Nie mają zamiaru się zasymilować i nie są do tego zobowiązani przysięgą na wierność konstytucji.

Demografowie przewidują, że za 20 lat muzułmanie będą stanowić ponad 20 proc. ludności Francji. Na odwrócenie tej tendencji jest już za późno. „Zasługa” rozkłada się po równi na wszystkie siły polityczne. Politykę drzwi szeroko otwartych przed muzułmanami prowadziły zarówno rządy prawicy, jak i lewicy. Problem w tym, że przybyli do Francji muzułmanie uważają się za prawdziwych Francuzów ze wszystkimi prawami przysługującymi Francuzom.

Jakie są przyczyny tak masowej obecności wyznawców islamu we Francji? Czy to skutek umiłowania przez francuskie społeczeństwo dewizy: wolność – równość – braterstwo, czy tylko dziedzictwo kolonialnej przeszłości?

Zaczęło się pół wieku temu
Wszystko zaczęło się w latach 50. Francja potrzebowała taniej siły roboczej. Sami Francuzi uważali się za stworzonych do celów wyższych. Ludzie przybywający z Maghrebu (państwa północnej Afryki) pracowali więc głównie sprzątając ulice oraz w fabrykach samochodów. Sytuacja zmieniła się diametralnie w latach 70. Francja zezwoliła imigrantom na łączenie rodzin. Mogli skorzystać z ubezpieczeń społecznych, bezpłatnego leczenia.

Cudzoziemcy osiedlali się w biedniejszych dzielnicach miast. W Paryżu, na wschodnich i północnych obrzeżach, wybudowano dla nich całe osiedla. Dziś popularnie nazywa się je gettami. Początkowo dobrze utrzymane, z czasem, w latach 80., zamieniły się w wylęgarnię chuliganów i przestępców. We Francji gwałtownie rosło bezrobocie. Siłą rzeczy pierwszeństwo w zdobywaniu pracy mieli jej biali obywatele. W latach 90. ówczesny minister spraw wewnętrznych, Charles Pasqua, nakazał masowy wywóz nielegalnych imigrantów z Francji. Udostępnił do tego specjalne samoloty. Szybko ukrócono jednak tę praktykę.

Niechęć imigrantów do dostosowania się do reguł demokracji przyczyniła się do wzrostu rasizmu i ksenofobii.

Trzeba pamiętać, że najstarsza córa Kościoła ma dziś statut państwa laickiego. Ponieważ Kościół jest słaby, ludzie zmieniają wiarę z powodów czysto religijnych – z katolicyzmu na islam przeszło w ten sposób około 50 000 osób.

Status imigrantów zaczął wymykać się spod kontroli. Francuskie władze sięgały po coraz to nowsze pomysły. Mało z nich wywołało w ostatnich latach we Francji taką burzę, jak uchwalony na początku 2004 r. zakaz noszenia „ostentacyjnych symboli religijnych w szkołach”, a więc muzułmańskich hidżabów, czyli chust, turbanów czy żydowskich kip. Wprowadzenie zakazu tylko umocniło islamską tożsamość młodych muzułmanów.

Nicolas Sarkozy, obecny francuski minister spraw wewnętrznych, zaostrzył warunki przyznawania azylu, zawierania ślubów mieszanych (by ograniczyć zjawisko tzw. papierowych małżeństw) i nakazał imigrantom zdawanie egzaminów z francuskiego. Zapowiedział, że do końca tego roku wydali z Francji rekordową liczbę 23 tys. nielegalnych imigrantów. Nieoczekiwanie na dzień przed wybuchem zamieszek w podparyskim Clichy-sous-Bois chciał przyznać francuskim imigrantom prawo wyborcze. Pomysł ten wywołał burzę we Francji.

Większość komentatorów ostrzega, że jest to pomysł niebezpieczny, bo zagraża francuskiej tożsamości. Mogłoby to być wyłomem w prawach obywatelskich i z czasem doprowadzić do tego, że każdy, kto przyjedzie do Francji, automatycznie będzie mógł wybierać jej władze.

Jest już za późno
Wspólnota muzułmańska we Francji, obecnie najliczniejsza w Europie, nie sprawiała, za wyjątkiem incydentu z chustami muzułmańskimi, większych problemów administracji państwowej. Spokój, w jakim żyli Francuzi był, jak się okazuje złudzeniem. Za masowy napływ muzułmanów do Francji odpowiedzialność ponosi cały kraj. Dziś jego prezydent rozważa wprowadzenie stanu wyjątkowego.
Wybitny politolog Alain Besançon podkreśla na łamach francuskiej prasy: „Po ludzku rzecz biorąc, nie wiadomo, jak można by zawrócić z tej drogi. Jest już za późno”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.