Potężna czarna ściana

Andrzej Grajewski

|

GN 36/2005

publikacja 01.09.2005 22:10

To była dramatyczna, pełna napięcia chwila. Zdeterminowani górnicy stali jak „potężna czarna ściana, której nikt nie da rady ruszyć, rozbić, wywrócić”.

Potężna czarna ściana East News/ Wojtek Laski

Ksiądz Bernard Czernecki, wówczas proboszcz parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła, tak opisał w kronice parafialnej swoje wrażenie ze Mszy św., którą odprawił 1 września 1980 r. dla strajkującej załogi kopalni „Moszczenica” w Jastrzębiu Zdroju.

Strajki czerwcowe
Górnicy wiedzieli, że mogą liczyć na ks. Czerneckiego. Razem z nim od wielu lat wznosili swój kościół. Doświadczyli także jego wsparcia w czasie, gdy zaprotestowali po raz pierwszy. Wówczas jednak nikt o tym w Polsce nie wiedział. W niedzielę 18 czerwca 1978 r. nie przystąpiła do pracy pierwsza zmiana kopalni „Jastrzębie”. Kolejna nawet nie zjechała na dół. Podobnie było na kopalni „Moszczenica”. Górnicy byli wściekli, że nie wypłacono im wszystkich pieniędzy za poprzedni miesiąc, ale przede wszystkim chcieli mieć wolną od pracy niedzielę.

Zwłaszcza że tego dnia rozgrywano mecze finałów piłkarskich Mistrzostw Świata. Powstała sytuacja była wynikiem wprowadzanego w przemyśle wydobywczym systemu pracy czterobrygadowej. Pracujący w tym reżimie górnik miał tylko jedną wolną niedzielę w miesiącu, w pozostałe musiał pracować. Otrzymywał za to wolne w inne dni tygodnia. Całkowicie rozbijało to tradycyjny porządek życia górniczej społeczności, destabilizowało rodzinę, było przyczyną wielu patologii. System był także bezsensowny pod względem ekonomicznym. Jednak w sytuacji, gdy węgiel był głównym źródłem dewiz dla coraz gorzej funkcjonującej gospodarki, partia broniła go jak socjalizmu.

Postanowiono więc niepokornych górników przykładnie ukarać. W ciągu kilku dni po strajku zwolniono 41 osób. Związki zawodowe odmówiły im pomocy, stwierdzając, że sprawa ma „wymiar polityczny”. Zdesperowani górnicy przyszli do swego proboszcza. 29 czerwca w czasie niedzielnej Mszy św. ks. Czernecki poinformował, że górnicy są represjonowani za odmowę pracy w niedzielę. Poprosił wszystkich poszkodowanych o zgłoszenie się do parafii, a także zapowiedział, że o całej sprawie zostanie poinformowany biskup katowicki oraz Sekretariat Prymasa Polski. Dodał, że prosi słuchających go donosicieli, aby powtórzyli jego słowa „tam, gdzie trzeba”.

Ogłoszenie zostało powtórzone także w następnym tygodniu. I wówczas, po raz pierwszy, władza się cofnęła. W lipcu nie było już dalszych zwolnień. Bez pracy pozostawali jednak ludzie wyrzuceni z kopalni wcześniej. W kolejną niedzielę, 9 lipca 1978 r., ks. Czernecki raz jeszcze w kazaniu wrócił do sprawy, apelując do władz o przyjęcie górników do pracy oraz respektowanie ich prawa do niedzielnego wypoczynku.

Powiedział wówczas m.in.: „Nie boję się tak mówić, bo Kościół na Śląsku to zna, że kapłan był zawsze z robotnikiem, zawsze był z ludem, nigdy robotnika nie zdradził, z robotnikiem cierpiał, brał go w obronę. Dlatego na Śląsku robotnik nie odszedł od Kościoła, ani od Boga, ani od kapłana”. Następnego dnia przyjęto do pracy wszystkich zwolnionych górników. Kilka dni później, 17 lipca 1978 r., na kopalnię „Borynia” przyjechał premier Piotr Jaroszewicz. Spotkał się z dyrektorami jastrzębskich kopalń oraz aktywem partyjnym. Apelował o dobre obchodzenie się z górnikami oraz unikanie wszelkich zadrażnień.

Zanim nadszedł Sierpień
Nie przypadkiem właśnie w Jastrzębiu Zdroju wybuchały protesty i od początku lokalne duchowieństwo starało się upominać o podstawowe prawa robotnicze. Od kiedy w rejonie miasta na przełomie lat 60. i 70. wybudowano 5 wielkich kopalń, mała śląska osada nieomal z roku na rok stała się wielkim miastem. Przybywali tam ludzie z całej Polski. Stara parafia pw. św. Katarzyny nie była przygotowana na przyjęcie takiej masy wiernych. Na początku lat 70. liczba jej wiernych wzrosła z 2,5 tys. do 46 tys. Przeważnie byli to ludzie bardzo młodzi. W 1975 r. w protokole z wizytacji parafialnej zanotowano, że przeciętna wieku parafian wynosi 23 lata.

Od początku lat 70. trwały również starania o zgodę na budowę nowego kościoła. Przez lata były bezskuteczne. Wierni zaczęli się więc gromadzić przy kapliczce św. Jana Nepomucena, zlokalizowanej w centrum miasta. Blisko 20 tys. ludzi w chłodzie i skwarze trwało na niedzielnej Mszy św. w okresie od maja 1973 r. do września 1975 r. , blokując przy okazji całe centrum komunikacyjne miasta. Wreszcie władze ustąpiły i w kwietniu 1974 r. wydały pozwolenie na budowę kościoła. Nie oznaczało to jednak końca kłopotów. Podstawową trudnością był brak drogi dojazdowej do placu budowy, położonego na sporej górce..

Ogromne ilości materiałów budowlanych nieraz przenosiły ręcznie na górę setki ochotników, pracujących przy wznoszeniu swej świątyni. Budową kierował ks. proboszcz Czernecki. Wspierał ich bp Herbert Bednorz, ordynariusz katowicki, który w grudniu 1975 r. pisał do nich w liście otwartym: „Jako górnicy wzbogacający potencjał gospodarczy kraju macie prawo oczekiwać nie tylko zrozumienia, ale i zaspokojenia wszystkich Waszych potrzeb – w tym także religijnych”.

Budowa kościoła pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła i św. Jana Nepomucena była ważnym czynnikiem integrującym nową społeczność miasta. Dawała jej poczucie zakorzenienia oraz świadomość tego, że tworzą wspólnotę, która także w godzinie próby nie zawiedzie. Miejscowi duszpasterze znali doskonale sytuację swoich parafian oraz wszystkie dramatyczne skutki rabunkowej gospodarki w górnictwie. W dokumentach parafialnych z drugiej połowy lat 70. znalazłem zapis, że w trakcie wizytacji kolędowej w Jastrzębiu i sąsiednim Wodzisławiu spotkano setki młodych górników inwalidów, żyjących w bardzo trudnych warunkach. Odnotowano także ogromną liczbę skarg na złe traktowanie górników przez dozór i administrację kopalń.

Jesteśmy z wami
W sierpniu 1980 r., choć na Wybrzeżu strajki trwały już od dwóch tygodni, na Górnym Śląsku panował spokój. Stan nastrojów społecznych był kiepski. Wielu ludzi było zdezorientowanych. Rządowa propaganda robiła swoje. Silna i pewna swego była lokalna ekipa partyjna, która od wielu lat brutalnie pacyfikowała jakiekolwiek oznaki społecznego niezadowolenia. Jeszcze 27 sierpnia, w czasie posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR, szef katowickiej organizacji partyjnej Zdzisław Grudzień przekonywał, że władza na Śląsku „trzyma się mocno”.

Nawet on jednak wiedział, że sytuacja w górnictwie od dawna była bardzo napięta. Na nic zdały się protesty lokalnego Kościoła, który zarówno w czasie pielgrzymek stanowych do Piekar, jak i w innych miejscach upominał się o prawo do niedzielnego wypoczynku dla górników. W październiku 1978 r. bp Bednorz przesłał list do Edwarda Gierka, podpisany przez wszystkich dziekanów z diecezji katowickiej, w którym apelowano o likwidację systemu czterobrygadowego oraz przymusu pracy w niedzielę. W liście znalazło się znamienne zdanie „Użyczamy naszego głosu tym, którzy z jakichkolwiek powodów są go pozbawieni”. Władza nie reagowała.

Rano 28 sierpnia 1980 r. w Jastrzębiu odbywała się tradycyjna pielgrzymka duchowieństwa z diecezji. W wypełnionym po brzegi kościele pw. NMP Matki Kościoła odczytane zostało rozporządzenie bpa Bednorza, który pisał: „Kościół nie podjudza i nie przyczynia się do zwiększenia napięć, niemniej staje zawsze po stronie tych, którzy mają prawo do upominania się o sprawiedliwość i poszanowanie godności”. Wieczorem na nocnej zmianie w kopalni „Manifest Lipcowy” doszło do incydentu, który okazał się przysłowiową iskrą.

Górnikom zamknięto łaźnię, a gdy doszło do protestów, na miejsce zdarzenia przybył dyrektor Władysław Duda, który nie przebierając w słowach zwymyślał ich od złodziei i nierobów. Nikt już nie chciał zjeżdżać na dół. Ludzie skupili się wokół mechanika Stefana Pałki, który pierwszy krzyknął, że trzeba wreszcie rozwalić tę niesprawiedliwość. W nocy powstał komitet strajkowy, który przystąpił do spisywania robotniczych postulatów. Najważniejsze było wsparcie dla strajkujących na Wybrzeżu.

Władza próbowała zakończyć strajk, obiecując szybkie załatwienie lokalnych postulatów. Przekonywano strajkujących, że ich protest jest izolowany, więc podpisujmy szybko postulaty lokalne i bierzmy się do roboty. Nie wiadomo, jak dalej potoczyłyby się negocjacje – górnicy byli zdezorientowani, media kłamały, a strach ciągle był wielki – gdyby nie dotarła na „Manifest” delegacja kopalni „Borynia” z informacją, że oni także strajkują.

29 sierpnia powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy (MKS) na którego czele stanął Jarosław Sienkiewicz, ekonomista z kopalni „Borynia”, wcześniej lektor partyjny. Wiadomo było, że protest ogarnia coraz większą liczbę zakładów i sprawy nie da się załatwić wyłącznie rozmowami z lokalną administracją. Strajk jastrzębski stawał się częścią narodowego sprzeciwu, niewątpliwie wpływając na decyzje podejmowane w Gdańsku. Gdy dotarła tam informacja o strajkach w kopalniach, delegacja rządowa ustąpiła w sprawie najważniejszej – prawa do tworzenia wolnych związków zawodowych.

31 sierpnia ks. Czernecki, gdy górnicy z kopalni „Manifest Lipcowy” poinformowali go o coraz trudniejszej sytuacji na kopalniach oraz poprosili o pomoc, powiedział w czasie Mszy św., że we wszystkich jastrzębskich kopalniach rozpoczęto strajk okupacyjny. Oznaczało to, że górnicy nie wrócą już do swych domów. Ks. proboszcz prosił o dostarczenie strajkującym odpowiednich ubrań oraz ciepłej strawy. Wobec setek ludzi zgromadzonych w kościele zapewnił o solidarności ze strajkującymi: „Tak jak wy nie opuściliście nas w budowie kościoła, tak teraz my jesteśmy z wami i też was nie opuścimy”.

Tego dnia w kilku kopalniach odbyły się pierwsze Msze św. dla strajkujących górników. Duchownych witały na kopalniach okrzyki radości. Załogi z własnej inicjatywy przygotowały polowe ołtarze. Przed liturgią wielu górników przystępowało do spowiedzi. Znak pokoju przekazywali sobie ludzie na co dzień często wobec siebie nieufni albo i wrodzy. Jednocześnie prowadzone od 2 września rozmowy MKS z delegacją kierowaną przez wicepremiera Aleksandra Kopcia utknęły w martwym punkcie. Władze długo nie chciały zaakceptować likwidacji systemu czterobrygadowego oraz zagwarantować wolnej niedzieli. Wreszcie 3 września o godz. 5.40 porozumienie zostało podpisane. Zdecydowano, że cały kraj otrzymał wolną od pracy sobotę, którą traktowano jako gwarancję, że nie będzie już przymusu pracy w niedzielę. Oryginał porozumienia jastrzębskiego gór-nicy zdeponowali u ks. dziekana Anzelma Skrobola, który przechował go przez czas stanu wojennego, aż do chwili, gdy można go było znów przekazać związkowcom.

W specyficznych śląskich warunkach, gdzie nie było wcześniej opozycji politycznej ani tradycji czynnego oporu wobec komunistycznej władzy, zaangażowanie lokalnego Kościoła w obronę środowisk pracowniczych, zespolenie ludzi wokół budowy własnej świątyni oraz tworzenie wspólnoty parafialnej stworzyły solidarność międzyludzką. Na tym gruncie mogły powstać wolne związki zawodowe.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.